Artykuły

Kilkusetkilogramowy żyrandol spadł, wszyscy cali. Upiór w operze już działa

"Upiór w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Olbrzymi żyrandol zjechał nad głowami widzów i prawie uderzył w orkiestron. Śpiewacy znikali, znów się pojawiali, zbiegali do podziemi, wchodzili w lustra, pływali łodzią po scenie... W piątkowy (24.05) wieczór czarowna maszyneria zaczęła działać, wyczekiwany hit hitów, musical wszech czasów, rekordzista West Endu i Broadwayu, niegdyś triumfator warszawskiej sceny - rozpoczął nowe życie w Białymstoku. Sukces już jest - publiczność "Upiora..." oklaskiwała na stojąco.

Niektórym na premierze tak się podobało, że brawami nagradzali poszczególne piosenki, a nawet wbijali się nimi w pół utworu.

- To taka piękna bajka dla dorosłych - wzdychała pani w czasie przerwy do swojej koleżanki, gdy kartkowały program.

Rzeczywiście - "Upiór w operze" Andrew Lloyda Webbera w reż. Wojciecha Kępczyńskiego to prawdziwa baśń działająca na wszystkie zmysły. I widowisko raczej skazane na sukces z marszu, które trafi do nawet najbardziej opornych przeciwników opery.

Sukces wynika z rdzenia samego musicalu, bo to, po pierwsze: bajkowa historia o miłości w przestrzeni tajemniczego XIX-wiecznego teatru, w którym dzieją się rzeczy tajemnicze, a o kobietę walczy dwóch mężczyzn, z których jeden to upiór;

Po drugie: świetna muzyka, która w niezwykły sposób łączy w sobie różne gatunki, sprzężenia, dysharmonie: operowe arie, liryczne ballady, a nawet monumentalne rockowe i elektroniczne brzmienia, świetnie zagrane przez naszą orkiestrę pod kierunkiem Macieja Pawłowskiego;

Po trzecie: wspaniała scenografia Pawła Dobrzyckiego, kolokwialnie mówiąc - bez żadnej ściemy. Tu wszystko wydaje się prawdziwe: lśni, migocze, zachwyca feerycznymi barwami i przez blisko trzy godziny spektaklu zmienia się ponad 20 razy, wiodąc widza po najróżniejszych zakamarkach - od sceny XIX-wiecznego francuskiego teatru, zaplecza, przez olbrzymie schody, bibliotekę, cmentarz, aż do podziemi, gdzie bohaterowie płyną łodzią - nie udają, naprawdę płyną. Słowem, mnóstwo tu gry świateł i czarodziejskich sztuczek, które uwiodą widza, nawet rozbisurmanionego filmowymi efektami technicznymi XXI wieku, a to łatwe dziś nie jest, oj nie.

Po czwarte: sporo ciekawie rozegranych aktorsko scen i nieustanne zmiany nastroju - od melodramatycznych po komiczne (choćby przezabawna scena z odgrywanym przez aktorów fragmentem barokowej opery - wspomnienie drżących nóg upudrowanego fircyka, który nie zmieścił się za kotarą, bawi nawet następnego dnia po premierze);

Po piąte: fabularny pomysł z podglądaniem teatru od kuchni, wewnętrznych sporów, rozmaitej maszynerii, a do tego z obecnością upiora, który postanawia wszystko zepsuć - o, to bardzo jest malownicze i ciekawe; a jako że człowiek z natury jest podglądaczem, to i w operze daje się wciągnąć w historię.

Po szóste wreszcie, co jest w sumie jedną z najważniejszych kwestii: wspaniałe głosy wykonawców. To już klasa sama w sobie. W premierowym przedstawieniu Edyta Krzemień śpiewała przecudownie i to ona zbierała największe oklaski. A fragment listu, który dyrektor teatru otrzymuje od Upiora, nie musi nam niczego wmawiać: "drogi panie, zachwyciła mnie Christine". Tak właśnie jest, drogi Upiorze, ma pan rację.

Wspaniale wypadł też Damian Aleksander w roli Upiora (choć w pierwszej części musicalu jego głos wydawał się jednak nieco przytłumiony). Zresztą właściwie wszyscy wykonawcy wykonali swoje zadanie znakomicie, zważywszy na to, że "Upiór w operze" jest muzycznie bardzo trudnym musicalem - choćby sceny, w których dyrektorzy teatru (Grzegorz Pierczyński i Tomasz Steciuk) i primadonna Charlotta (Magdalena Masiewicz) z pozorną lekkością się kłócą, przechodząc w różne tonacje - wymagają naprawdę dużego kunsztu.

I, co ważne, po wielu perturbacjach z akustyką przy poprzednich spektaklach - "Upiora" i słowa poszczególnych piosenek (czy to solo, czy chóralne) naprawdę dobrze słychać.

Fabularnie "Upiór" niektórym wydać się może nieco anachroniczną historyjką miłosną w baśniowej konwencji, co nie każdemu może przypaść do gustu. Ale pod względem muzycznym i wizualnym uwiedzie raczej każdego. Twórcy wykonali fantastyczną robotę - białostocki "Upiór", przyrządzony siłami warszawsko-białostockimi (spora część twórców i wykonawców pochodzi z warszawskiego Teatru Muzycznego "Roma", w całości przyjechała też z niego odrestaurowana scenografia) to bardzo sprawnie działający mechanizm wymagający olbrzymiej pracy całego zespołu. Również technicznego, bez którego czarodziejski klimat byłby o niebo uboższy. Dlatego też miłym gestem było to, że już po przedstawieniu reżyser Wojciech Kępczyński zaprosił na scenę tych, których na co dzień nie widać, i podziękował im bardzo gorąco.

Białostocka inscenizacja to też wydarzenie historyczne: nasza opera, o czym informowaliśmy już kilkakrotnie, jest drugim - po Teatrze Muzycznym "Roma" - miejscem w Polsce, która ma prawo wystawiać ten musical wszech czasów, dzięki temu właśnie, że reżyseruje go szef Romy. Obostrzenia są dość restrykcyjne a firma Andrew Lloyda Webbera bardzo ich pilnuje - akceptuje m.in. obsadę spektaklu. Kępczyńskiemu londyńczycy zaufali - zgodzili się na wersję non replica (z prawem do drobnych zmian w inscenizacji), najpierw w Warszawie, teraz w Białymstoku. W Romie spektakl święcił olbrzymie triumfy, był grany niemal bez przerwy przez dwa lata: pokazano 572 spektakle. W końcu zdecydowano się "Upiora" zdjąć z afisza, minęły trzy lata, o musical zaczęła zabiegać najmłodsza opera w Polsce - białostocka. I oto się udało: po trzech latach "Upiór" powraca do Polski - ale już w Białymstoku. To wydarzenie, nie we wszystkich miastach europejskich możliwe. Niech o randze inscenizacji świadczy też to, że np. czeska Praga bardzo chciała mieć ten musical u siebie. Ale okazało się, że nic z tego - nie dysponuje odpowiednim budynkiem, w którym można byłoby zainstalować scenografię 1:1.

Tak więc teraz ci, którzy chcą zobaczyć "Upiora", a nie widzieli go w Warszawie - muszą przyjechać do Białegostoku.

Są tacy, którzy spektakl już zobaczyli dwa razy. Jedna z pań w czasie przerwy:

- W Romie żyrandol huknął z większym łoskotem, ale tu wszystko wydaje się trochę większe, więcej tu przestrzeni. Już sama nie wiem, gdzie mi się bardziej podobało. Ale przyjdę jeszcze raz, przyprowadzę mamę.

Jak obiecał autor przekładu libretta Daniel Wyszogrodzki, tak się stało - na piątkową premierę przywieziono z Warszawy płyty z muzyką z "Upiora" - właśnie ukazała się reedycja płyty, która od premiery w Romie zdążyła się już 11 razy pokryć platyną. Mimo trzygodzinnego spektaklu wielu widzom muzyki było mało - wychodzili z płytami i programami pod pachą. Z Upiorem, ale już w wersji graffiti, mogli się jeszcze spotkać już poza budynkiem opery - na niektórych ścianach w pobliżu gmachu malowidła pozostawił Wojciech Koronkiewicz.

Na historię miłości odmieńca o zniekształconej twarzy zakochanego w pięknej tancerce już sprzedano grubo ponad 10 tys. biletów, kolejnych 7 tysięcy jest zarezerwowanych. Bilety idą jak woda, ale można jeszcze je nabywać na czerwcowe terminy (w czerwcu zaplanowano 14 spektakli). Kolejny - już dziś (25.05) o godz. 19.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji