Prowokacja przez śmiech
"Czerwone nosy" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Pisze Małgorzata Matuszewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.
Sztuka Petera Barnesa w reż. Małgorzaty Bogajewskiej przypomina prostą prawdę, o której świat zapomniał: że choć odrobinę zła, smutku i lęku można rozproszyć radością i śmiechem.
Tekst sztuki Petera Barnesa "Czerwone nosy" jest świetny, prowokujący do stawiania sobie pytań o istotę człowieczeństwa, o sens życia. W spektaklu Małgorzata Bogajewska nie daje łatwych odpowiedzi. Niedzielna widownia chyba też nie była pewna, jak reagować na odśpiewany skocznie ponury hymn "Dies irae".
W czasach, kiedy Europę zaatakowała dżuma, prostaczek boży - ksiądz Flote, zakłada grupę kuglarzy, których obroną przed śmiertelnym strachem jest żart. Raz subtelny i prosty, czasami szorstki i nieporadny. Staje się jedynym lekiem, pozwalającym ludziom przetrwać.
Reżyserka przedstawienia skontrastowała ze sobą postawy osób mierzących się z katastrofą. Boży prostaczkowie stanęli po jednej stronie, wygrywając mimo tragicznego końca.
Łagodny ksiądz Flote (pełen ciepła Jacek Grondowy), milczący, subtelny i delikatny Sonnerie (znakomity mim Mariusz Walkosz - to najlepsza męska rola w przedstawieniu), niedoszły gwałciciel zakonnicy Brodin (Grzegorz Cinkowski) i tryskająca energią i witalnością z trudem skrywaną pod siermiężnym habitem siostra Małgorzata (dobrze grająca Małgorzata Osiej-Gadzina) razem śmiechem walczą z nieszczęściem.
Fałszywie brzmią słowa o śmierci głoszone przez Biskupa (Tadeusz Wnuk). Przeraża go możliwość utraty doczesności. Niezgodnie z przesłaniem ewangelii brzydzi się chorymi i odpycha ich od siebie. Ta postać niebezpiecznie przypomina pewnego księdza z wybrzeża, który dawno zapomniał o istocie powołania.
Napisana przed dwudziestu laty sztuka Petera Barnesa jest dziś szczególnie aktualna. Traktuje o niegodnych postawach wobec katastrofy.
Zabrzmi to jak truizm, ale dotykające obecnie świat klęski ekologiczne, ataki terrorystyczne i inne, na pozór mniejsze nieszczęścia, wydają się spełnieniem apokaliptycznego proroctwa.
Bywa, że na zło nie ma antidotum. Ale trzeba się przed nim bronić. Choćby założywszy czerwony nos, by rozśmieszyć dziecko w hospicjum.