W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu
Dzieje Bizancjum, wschodniej części rzymskiego imperium, jego rozkwit, a potem tragiczny upadek, niezbyt się jakoś utrwaliły w naszej pamięci. Zaległości popularyzatorskie w tym zakresie nadrabia, co prawda, w "Przekroju" profesor Aleksander Krawczuk swymi znakomitymi esejami, ale do czasów Konstantyna VII Porfirogenety i jego tajemniczej synowej, bazylissy (cesarzowej) Teofanu - jeszcze nie doszedł, bo to już schyłek wspaniałego Cesarstwa.
Akcja arcydramatu Tadeusza Micińskiego, jednego z największych poetów Młodej Polski, rozpoczyna się w 959 roku, w dniu śmierci cesarza, wspaniałego człowieka, pisarza i humanisty, Konstantyna Porfirogeneta (Purpurata). Dla nas, dla naszych dziejów, nie jest to data bez znaczenia. Nad Wisłą, między Odrą i Bugiem, daleko na północ od Rzymu i od Bizancjum, dojrzewa myśl wśród barbarzyńskich plemion Polan o własnej państwowości.
Ich wódz i bitny wojownik, zwany później Mieszkiem Pierwszym zjednoczył pod swym przywództwem liczne plemiona Słowian północnych i zachodnich, i podjął dzieło budowy państwa i państwowości w samymi centrum barbarzyńskiej Europy.
Przyjmując chrześcijaństwo w 966 roku - zapamiętajmy: w siedem lat po śmierci Purpurata - utrwalił i ochronił młode państwo barbarzyńców i pogan, wpisując je trwale w kulturową orbitę Zachodu (czytaj: Rzymu). Polacy stali się więc katolikami wiążąc na tysiąclecie swój los z kulturą i ideologią zachodu Europy, duchowym dziedzictwem kolebki cywilizacji europejskiej, basenu Morza Śródziemnego.
Czy wybór ten był, najtrafniejszy? Czy Rzym z wszechwładnym papieżem, był dla Polaków wyborem optymalnym, przyszłościowym?
Zafascynowany ideą panslawizmu, wspólnotą wszystkich Słowian, Miciński, świadek i uczestnik dekadencji, schyłku dziewiętnastowiecznej Europy - nie w Rzymie, nie w zachodniej, sfrustrowanej Europie upatrywał miejsca dla mesjanistycznej Polski, dla Słowian, "Chrystusów Europy" - lecz właśnie na Wschodzie, a mówiąc konkretnie, bez ogródek - w Rosji, spadkobierczyni - zdaniem Micińskiego - wielkiej, humanistycznej idei Bizancjum, państwa moralnego ładu i nadziei.
Europa przełomu wieków murszeje, jest w stadium agonii moralnej, mentalnej i politycznej, podobnie jak świat starożytny przed swym upadkiem. Sprzeczności dziejowe popychają zachód na skraj przepaści. Nie chodzi więc już tylko o odrodzenie państwa polskiego - to jest już jakby kwestia techniczna - chodzi o odrodzenie Europy, świata...
Tadeusz Miciński pisze swój arcydramat (ponad 400 stron druku!) w burzliwych czasach Rewolucji 1905 roku, której jest propagatorem i entuzjastą, jako autor proroczego dramatu "Kniaź Patiomkin" o słynnym buncie marynarzy na rosyjskim krążowniku. "W Mrokach Złotego Pałacu..." kontynuuje i pogłębia ten temat, sięgając trzewi historii, początków Słowiańszczyzny i końca bizantyjskiego imperium.
Mglista i mgławicowa postać bazylissy Teofanu, bizantyjskiej cesarzowej, spiskującej z barbarzyńskimi Słowianami (konkretnie z księciem ruskim, Światosławem) przeciw degenerującej się arystokracji bizantyjskiej, była jakby stworzona do literackich filozoficznych uogólnień. W swoim symbolicznym i nieomal surrealistycznym dramacie Miciński niczego nie przekłamał. Bazylissa Teofanu nie jest postacią fikcyjną, literacką, za jaką często uchodzi - to postać naprawdę historyczna i realna.
Tak więc - według Micińskiego - odrodzenie Europy i świata przyjść miało z Rosji, uczynione czynem jej zrewoltowanego ludu. I tak się w istocie stało. Paradoks historii polega na tym, że autor tych proroctw zginął w początkach Rewolucji Październikowej, którą przewidział, zamordowany przez chłopów z własnego majątku na kresach wschodnich... Tak się toczą dzieje idei, losu, historii, przypadku.
Wspaniały, rzadko grany utwór Tadeusza Micińskiego, ujrzymy w inscenizacji Ryszarda Majora, który ów dramat przystosował do realności współczesnej sceny (radykalne skróty, wyostrzenie konfliktów, odcedzenie maniery młodopolskiej). Dramat ożyje na Zamku Książąt Pomorskich, w Sali Bogusława - we wnętrzu jakby wymarzonym dla tej sztuki.
Walony akustyczne tej sali uwypuklą wspaniałą muzykę chóralną Janusza Stalmierskiego, napisaną specjalnie dla tego widowiska i wykonaną przez niezawodny Chór Politechniki Szczecińskiej.
Spektaklem tym zespół Teatru Współczesnego czci 40-lecie polskiej sceny dramatycznej w Szczecinie.