Artykuły

Pojedynki Antoniny z Grzegorzewską

"Tauryda. Apartado 679" Antoniny Grzegorzewskiej w reż. autorki w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Na początku mógł być mit o Ifigenii. O Aulidzie, o ojcu Agamemnonie i matce Klitajmestrze, o siostrze Elektrze i bracie Orestesie. O złożonej przez ojca ofierze z córki za jej niepopełnione grzechy, i o cudzie ocalenia. O niezwykłych okolicznościach przenosin z Aulidy do Taurydy, gdzie Ifigenia stała się kapłanką. Od początku nie była to jednak prosta opowieść o życiu na innej ziemi. A jak nieprosta, niech świadczą kolejne interpretacje tych zdarzeń. Najpierw tragedie Eurypidesa, potem dramaty Racine'a, Hauptmanna, Goethego, opery Scarlattiego i Glucka. Przed kilkoma laty Eurypidesa oryginalnie przypomniał Staniewski w swoich Gardzienicach. Wreszcie i Grzegorzewska w swoim debiucie sprzed pięciu lat w Teatrze Narodowym Ifigenię obrała za patronkę i bohaterkę swojej opowieści. Z tej wyliczanki widać jedno: mit wcale nie musi być - jak chce tego Eliade - prostą opowieścią wyjaśniająca człowiekowi jego świat. I nic nie jest w nim pewne na zawsze. A w szczególności to, że to, co święte, zawsze jest święte, a świeckie to tylko świeckie.

Mogło być też prościej. Antonina Grzegorzewska wraz ze swoją bohaterką Ifigenią wyjechały ze swojej Aulidy, czyli z krainy w której został "duży dom", czyli Teatr Narodowy na spalonym placu, do Taurydy w Andaluzji, do pomarańczowego gaju, gdzie ludzie "są zwęgleni i mają Afrykę w dowodach osobistych", a "słońce grzeje jak opętane". Ifigenia Grzegorzewskiej pojechała o ponad tysiąc kilometrów dalej, od swojej sławnej poprzedniczki. Miedzy tamtą Aulidą a Taurydą było ponad dwa tysiące kilometrów. Między dzisiejszą Aulidą a Taurydą grubo ponad trzy. W swojej Taurydzie znalazła się "z przymusu", na wygnaniu. Nie była zadowolona. Ba! Nie była szczęśliwa! Była wściekła! Przyjaciele zostali daleko, a obok niej pojawiła się "zarażona owocami i przepitym głosem" Andaluzyjka Rosa, która samą swoją obecnością i niezmiennymi, rytualnymi działaniami "podtrzymuje odwieczny porządek świata". A może i odwrotnie: to świat objawia swoje zwyczaje poprzez zachowania tajemniczej opiekunki. Obok niej znalazł się Torreador zwany także Agamemnonem, czyli taki facet, który nie tylko goni za bykiem, ale i od byka może zginąć. Jest śmiertelny. Obok niej jest chór Andaluzyjek, które zawsze tańczą flamenco nawet wtedy kiedy siedzą. Stroją się w dekoracyjne peruki, jak w najbardziej wymyślne maski. Pachną pomarańczami, nawet kiedy pomarańcze pomazane są krwią byków. Są samą "hiszpańskością" i nie da się ich nie widzieć. Ale też nie sposób nigdy stać się nimi. Dla niepokornej i zbuntowanej Ifigenii spod Teatru Narodowego hiszpański świat wcale nie był łaskawy.

Jak zatem od buntu przejść do akceptacji? W życiu bohaterki pojawia się Dziewczynka, jej córka. W ostatniej scenie spacerują po zgliszczach wypalonej Aulidy, przypominających pejzaż po pożarze Teatru Narodowego. I po tym spacerze w dziecięcą krainę matki obie robią pa pa Aulidzie. Adios Aulido mówią wspólnie. Nowy świat został w pełni zaakceptowany, stary ostatecznie pochowany. Bohaterki zostały utulone w dobroczynnym spokoju. Zaakceptowały swoją Taurydę, choć nie zapomniały Aulidy.

Ale w teatrze, a w szczególności w teatrze Antoniny Grzegorzewskiej nic nie jest takie najbardziej proste i jednoznaczne. I nie chodzi tylko o szczególne oswajanie czy przekształcanie mitu. Komplikacje pojawiają się często. I mają charakter dość szczególny. Teatralny, kulturowy. Jak wtedy gdy piekące słońce Andaluzji objawia się wirującymi, niepokojącymi plamami z obrazów Wojciecha Fangora. Albo wtedy, gdy rytmy hiszpańskie przypominają brzmienia Stanisława Radwana pamiętanego ze scenicznych dzieł ojca autorki Jerzego Grzegorzewskiego. Albo wtedy, gdy pisarka Grzegorzewska toczy swoiste gry z reżyserką Grzegorzewską choćby przy pomocy Niezadowolonych aktorek/Andaluzyjek, które w prologu mówią dość zgodnie, choć na różne glosy, że nie "będą tego grać" ponieważ "reżyser nic nie rozumie i rzuca aktorowi zadania na wiatr". Na szczęście aktorki zagrały, a chór Andaluzyjek w składzie: Barbara Biel, Maria Dąbrowska, Joanna Matuszak, Magdalena Myszkiewicz, Magdalena Wrani Stachowska zabrzmiał czysto, w podziwu godnej dyscyplinie, ascetycznie, wyraziście, z godnością i skupieniem jak przystało na aktorki zespołu Anny Augustynowicz.

A i główne postacie dalekie są od jednoznaczności. Torreador i Agamemnon to jedna, podwójna postać. Sporo w tym kombinacji, jeszcze więcej zamętu, a Grzegorz Młudzik wydaje się być specjalistą od zadań specjalnych wpisanych w tę postać. Rosa w niepokojącym wykonaniu znakomitej jak zawsze Anny Januszewskiej, jest tyle samo tajemniczą, świecką kapłanką z egzotycznej Andaluzji, ile postacią ulepioną z kobiet Federico Garcii Lorki. Może tylko tytułowa Ifigenia (zagrana z niemałym temperamentem i wyrazistym charakterem przez Małgorzatę Klarę) zwraca uwagę na to, że można konsekwentnie zagrać coś "pod prąd", jakby w odwrotnym kierunku. Od buntu do akceptacji. I, że taka postać ma głęboki sens. Może być prawdziwa i bardzo interesująca.

Literackie i sceniczne pojedynki Antoniny z Grzegorzewską są w tym przedstawieniu wielorakie, choć zawsze intensywne, wyraziste i nie pozbawione ironii, humoru czy dystansu do samej siebie. Dodawanie swojej wersji mitu do tego co już od niepamiętnych lat istnieje, przypominać może przebijanie się z nowym, własnym strumykiem do wielkiej i sławnej rzeki. Zapewne nie zmienia to rzeki, ale strumykowi daje możliwość połączenia się z czymś znacznie potężniejszym. Daje bezpieczeństwo, ale skazuje też i na zapomnienie. Na scenie Grzegorzewska jest reżyserką, scenografką, autorką kostiumów. Z każdej z tych ról stara się wywiązać najlepiej jak potrafi. Bardzo chce tworzyć własny, autorski teatr, ale przecież pamięta nie tylko to co robił jej ojciec. I nie wymazuje obrazów z tej pamięci. Nadaje swojemu przedstawieniu skupienie, wyczuwalny, zdyscyplinowany rytm, napięcie, dramaturgię, kolor i dźwięk. Oczywiście nie uzyskuje pełnej harmonii we wszystkim, ale bardzo się stara. I jeśli oglądającemu nie zabrakło cierpliwości to właśnie śledzenie owych specjalnych, wielowątkowych pojedynków autorki z reżyserką, pojedynków dzisiejszej wrażliwości z niedzisiejszą pamięcią, daje wiele przyjemności, a i satysfakcji. Czytałem wiele opinii, w których nie było ani cierpliwości, ani tym bardziej zrozumienia. I przypomniały mi się teatralne początki ojca Antoniny.

Może nie najłatwiej opuszcza się Aulidę i wyjeżdża do Taurydy. Może w nowej rzeczywistości jest szansa na nowe życie. Może w tym wszystkim jest nawet i szczęście. Ale tak naprawdę trzeba wrócić do Aulidy, aby o tym wszystkim opowiedzieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji