Artykuły

Upór w operze

Dziecięce traumy, świst akordeonów próbujących złapać oddech, zakamarki gmachu Opery Narodowej. 32-letni Wojciech Blecharz, jeden z najzdolniejszych polskich kompozytorów, wystawia "Transcryptum", debiutancką antyoperę - pisze Małgorzata Sadowska w Newsweeku Polska.

Piekło, Niebo, Stolarnia, Fan Kazik, Scena, Dom Szczura - tak ręka anonimowego pracownika opisała w jednej z technicznych wind kolejne piętra Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Trzewia gmachu są labiryntem pięter, korytarzy, wind, świetlików, przejść, pomieszczeń o malowniczych nazwach, gdzie bez jakiejś życzliwej Ariadny z nicią ani rusz. - Ja sam na początku ciągle się tutaj gubiłem, a poczucie lekkiej dezorientacji wciąż mi towarzyszy - mówi 32-letni Wojtek Blecharz, kompozytor, autor libretta i reżyser.

W labiryncie tym Blecharz stworzył pięć szlaków, którymi przechodzi podzielona na pięć grup widownia jego debiutanckiej opery ,,Transcyptum". Wszyscy zaglądają do tej samej pralni (która przypomina wykafelkowaną salę operacyjną), zapadni, okrągłej malarni, sal i wind. Przemierzają te same korytarze, ale w innej kolejności. Na swojej drodze spotykają muzyków i śpiewaczkę. Oglądają wideoinstalacje, odczytują napisy-neony, zaglądają do libretta. Patrzą i dumają, we własnych głowach tworząc całość z rozrzuconych przez kompozytom elementów.

- To trochę jak gra Memory - uśmiecha się Wojtek i dodaje, że choć libretto jest opowieścią o traumatycznym zdarzeniu z życia pewnej kobiety (jej ciałem i głosem staje się w spektaklu śpiewaczka Anna Radziejowska), historia nie jest najważniejsza: - Chcę, żeby widz przeszedł przez pewien psychologiczny proces, doświadczył dezorientacji, która towarzyszy wywoływania traumatycznych wspomnień.

Młodemu kompozytorowi nie było łatwo przejść przez kiszki molocha zatrudniającego 1200 osób: - Dziś na jednym ze szlaków stanęła dekoracja z odbywającego się właśnie Konkursu Moniuszkowskiego: osiem manekinów w kontuszach, 30 portretów Moniuszki, Słowackiego, Mickiewicza - śmieje się Blecharz. - Dowiedziałem się, że to rozporządzenie dyrektora Dąbrowskiego i kontusze muszą tam stać. Tb nasz ulubiony korytarz, z draperią na ścianach, jak z filmów Lyncha. A tam teraz kontusze i Moniuszko na fortepianie!

Macanie instrumentów

Ale traumę wywoływać mają tu nie szlacheckie kontusze, lecz dźwięki - zaledwie siedmiu instrumentów (plus głos Radziejowskiej), bo tyle bierze udział w ,,Transcyptum". Orkiestra symfoniczna nie jest narzędziem współczesnego kompozytora - twierdzi Blecharz. - Nie wyobrażam sobie zderzenia z 60 osobami, które muszę przekonać do mojej wizji. Przy takiej skali robi się z tego niemal polityczna walka. To, co kompozytor robi z instrumentami, może być traumą dla niejednej wyfrakowanej orkiestry. Każe im (instrumentom, nie muzykom rzecz jasna) dławić się i świszczeć (jak akordeonowi w "Hypopnei"), po skrzypcach suwa papierowym smyczkiem ("Phenotype"). Perkusistce w ,,Transcyptum" każe rozsypywać i zbierać w aluminiowym bębnie patyczki do szaszłyków (utwór "K'an"), inna używa do grania spieniacza do mleka. Przygotowując utwór na Warszawską Jesień wraz z akordeonistą Maciejem Frąckiewiczem, bez końca składali i rozkładali instrument, umieszczając kulki z folii aluminiowej w stroikach. - Żeby rozłożyć akordeon, trzeba wykręcić sześć cholernych małych śrubek, to bardzo pracochłonne. Ostatecznie wyciągnęliśmy jedną głośnicę akordeonu i udało się uzyskać dźwięk, na jakim mi zależało: świszczenie - wspomina kompozytor i przekonuje, że nie "gwałci'' instrumentów, lecz konwencję.

Po skończeniu Akademii Muzycznej miał poczucie, że tradycyjne komponowanie jest przestawianiem wciąż tych samych klocków. Dopiero podczas studiów doktoranckich na University of California w San Diego (które skończy za rok) postanowił zaprzeczyć wszystkiemu, czego nauczył się w Warszawie. Zamiast komponować utwór na wiolonczelę, "narzucać" jej muzykę, wziął ją do ręki i zaczął pukać, macać, dotykać. W instrumentach poszukuje "dźwięków odnalezionych". - Nie muszę już wciskać wyobraźni w gorset muzycznych konwencji, dopasowywać się - tłumaczy.

Kalifornijskiej uczelni, która powstała z myślą o tworzeniu i wykonawstwie muzyki współczesnej, zawdzięcza powrót wiary w sens komponowania. - Dla wielu moich tamtejszych kolegów Stockhausen, który zmarł w 2006 roku, to niemal muzyka dawna. Mówią: nie gram starej muzyki, tylko nową, czyli taką, która została skomponowana specjalnie dla mnie albo powstała wczoraj - opisuje amerykańskich studentów.

On sam współpracuje przy "Transcryptum" z młodymi artystami. Za scenografię odpowiada Ewa Śmigielska, związana z pracownią Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej ASP. Wojtek Puś zadba o instalacje świetlne i neony. Pracując nad dziełem, Blecharz inspirował się także pracami artystów: Anisha Kapoora, Mirosława Bałki, Richarda Serry czy Felixa Gonzaleza-Torresa, którego instalację widział w Museum of Modern Art. Polegała na rozsypaniu 40 tysięcy cukierków zapakowanych w złotka. Widzowie podjadali je codziennie, więc sterta z każdym dniem malała. - "Untitled (Placebo)" dotyczyło kochanka artysty, chorego na AIDS, który znikał, tak jak te cukierki. Bardzo mnie ta praca poruszyła - mówi Wojtek Blecharz.

Znikanie, umieranie - to jego tematy: - Coraz więcej moich utworów jest na granicy możliwości oddechowych. Zmuszam śpiewaków do tak intensywnego oddychania, że zaczyna im się kręcić w głowie.

Walka o oddech

- Sam mam astmę - tłumaczy. - Poza tym interesuję się kulturami Wschodu, gdzie oddech, medytacja są niesłychanie ważne. Oddech to życie, jest fascynującym zjawiskiem i zarazem przerażającym, jak to, że objętość moich płuc powoli się zmniejsza. Teraz ich wydajność to 69 procent, a jeszcze niedawno było 72. Komponowanie jest walką z tym powolnym znikaniem, próbą przejęcia kontroli, narzucenia światu własnych reguł, co daje mi poczucie bezpieczeństwa i spokojny oddech.

Gdy pytam o dźwięki związane ze spokojem, Wojtek po chwili zastanowienia wylicza: "II część koncertu fortepianowego" Ravela ("Bo wiąże się z miłymi wspomnieniami"), dźwięk silników odrzutowych ("Nad moją głową w San Diego latają samoloty i uwielbiam słyszeć, jak schodzą do lądowania. To dźwięk bezpieczeństwa, docierania do celu"), a przede wszystkim oddech chorej na astmę babci: - Pamiętam melodię jej głosu, widzę pokój, w którym siadaliśmy. To były chwile całkowitej beztroski.

"Transcryptum" jest po części powrotem do gdyńskiego dzieciństwa, choć nie w jego sielankowym wymiarze. Pięć przestrzeni, w których zatrzymują się widzowie, odpowiada pięciu etapom żałoby: zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja, akceptacja. To najgłębiej ukryta warstwa labiryntu, na który składają się architektura TW/ON, muzyczne poszukiwania, nawiązania do sztuki nowoczesnej oraz osobista tragedia, choroba i śmierć ojca obserwowana przez czterolatka: - Z ojcem wiążą się dość szczególne wspomnienia. Któregoś dnia kupiliśmy w lesie zająca, później otworzyłem drzwi do łazienki i ujrzałem oprawione zwierzę wiszące nad wanną zalaną krwią. Najsilniejszy jest jednak obraz ojca niszczonego przez niewydolność jelit wywołaną przez tropikalną chorobę. Był marynarzem. Pamiętam go, chudziutkiego, jak w szlafroku idzie pod rękę z babcią.

- W czasie pogrzebu odciągnięto mnie od trumny, choć strasznie chciałem być tam z matką - dodaje. - Nikt ze mną nie rozmawiał o jego śmierci, pewnie żeby mnie "chronić". Za to przez kolejnych 20 lat słyszałem od babci: "Gdyby twój ojciec żył, twoje życie wyglądałoby zupełnie inaczej". Musiałem pokazać, że moje życie jest dobre takie, jakie jest. Tu i teraz. Kluczowym momentem było zdanie sobie sprawy, że tragedia jest moją siłą: trauma po śmierci ojca to pierwsza cegiełka mojej tożsamości, stamtąd bierze się moja wrażliwość. Nie chciałbym stworzyć na przykład "Pasji" i mierzyć się z tematem śmierci na sposób religijny. Interesuje mnie szukanie zupełnie nowych form wyrazu, moich własnych. Nie mierzę się z tradycją, z konwencją, szukam w sobie - deklaruje.

Odebrane dzieciństwo

Choć w jego rodzinie nie było tradycji muzycznych, pierwszy utwór skomponował na klawesyn już jako dziesięciolatek, po wysłuchaniu "Czterech pór roku" Vivaldiego. Przetrwał koszmarną, "dresiarską" gdyńską podstawówkę, gdzie czuł się kosmitą ("Do dziś boję się, że spotkam tamtych ludzi"). Śpiewał w kościelnym chórze: - To było nawet perwersyjne. Wykonywałem psalm jako część liturgii, ale tak naprawdę traktowałem to jak występ. Miałem krystalicznie czysty głos, wysoki sopran i dzięki niemu ksywę Słowik - śmieje się Blecharz. Z tamtych czasów pochodzą także dźwięki, które na zawsze kojarzyć mu się będą z zagrożeniem: dźwięk obcasów na chodniku pod oknami mieszkania na parterze, zgrzyt klucza w zamku i ten melancholijny głos, po którym bezbłędnie rozpoznawał ilość wypitego alkoholu. - Przez wiele lat czułem się, jakby mnie ktoś bez końca topił w jeziorze, wpychał pod wodę - mówi.

Motyw topienia, duszenia się i odebranego dzieciństwa powraca w "Transcryptum" m.in. w wideoinstalacjach, w klaustrofobicznych przestrzeniach, w świstach akordeonów rozpaczliwie próbujących złapać oddech. - Jeden z najbardziej osobistych muzycznych momentów "Transcryptum" to sala prób chóru, przestrzeń "akceptacji" śmierci - mówi Wojtek Blecharz. - Każdy będzie tu mógł przeczytać pamiętnik mojej bohaterki, każdy dostanie też słuchawki, w których usłyszy oddech tej kobiety. Przez rok myślałem, co powinno się tam znaleźć. Dzisiaj gest założenia słuchawek oznacza wyłączenie się z rzeczywistości, wejście w prywatny świat. A przecież nie ma nic bardziej prywatnego niż oddech.

Kończymy rozmowę, wychodzimy z teatralnej kawiarenki. Na korytarzu rycerz w pełnej zbroi nalewa wodę z plastikowego baniaka, nic dziwnego, że się zgrzał - w takim stroju. Ksiądz wyszedł na papierosa i teraz grzebie pod sutanną w poszukiwaniu zapalniczki. Z głośnika dobiega stanowcze: "Proszę nie krzyczeć w czasie tańców chóralnych!". Zaraz zacznie się "Halka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji