Artykuły

Tragedia przebudzenia

W 1891 roku 27-letni wówczas poeta, dramaturg, aktor Frank Wedekind ukończył swoją sztukę, którą na­zwał "Przebudzenie wiosny - tragedia dziecięca". Zawarł w niej zdarzenia au­tentyczne, przeżycia osobiste, doświad­czenia, jakie sam wyniósł ze swoich szkolnych lat. Pisał ją w głębokim przeko­naniu, że obnażając całą prawdę na temat ówczesnego systemu wychowawczego można pomóc i wychowawcom, i rodzi­com i młodzieży w rozwiązywaniu trud­nych problemów okresu dojrzewania. Niewiedza bywała w skutkach tragiczna. Pruderyjne, pełne zakłamania mieszczań­skie systemy wychowawcze, które zaka­zywały nie tylko mówienia, lecz nawet myślenia o sprawach ciała i seksu, skazy­wały młodych ludzi na samotność, zagubienie, bywały przyczyną śmierci. Naiwna wiara dorosłych, że im dłużej dzieci po­zostają w niewiedzy, tym dłużej są niewin­ne, rodziła coraz więcej nieszczęść.

Prapremiera sztuki odbyła się w Niemczech w 1896 roku. Nie obyło się bez skandalu.

Przed dwoma laty "Przebudzenie wiosny" wystawił teatr "Berliner Ensemble" w zupełnie nowej, zgodnej zresztą z zaleceniem autora, in­scenizacji. Oto na scenie role 14-letnich i 16-letnich dziewcząt i chłopców grała naprawdę młodzież w tym samym wieku, wybrana spośród uczniów średnich szkół Berlina. Spektakl cieszył się ogromnym powodzeniem.

W tym roku po sztukę Franka Wedekinda sięgnął Teatr im. J. Osterwy w Gorzo­wie Wlkp. Reżyser Andrzej Rozhin powie­rzył role młodocianych bohaterów naj­młodszym aktorom. Są oni wprawdzie starsi o parę lat od literackich pierwowzorów, ale na scenie wyglądają absolutnie wiarygodnie. Aby chociaż w części usza­nować zamysł Wedekinda reżyser wpro­wadził i grupę statystów, uczniów szkół średnich, bliższych wiekiem bohaterom sztuki.

Akcję rozgrywa reżyser na prawie pus­tej scenie. Pojedyncze sprzęty, rekwizyty sygnalizują kolejne miejsca zdarzeń. Od czasu do czasu pojawiają się ruchome kraty zamykające przestrzeń sceniczną a w niej aktorów, jakby w klatkach, które tu symbolizują ciasne ramy norm obłud­nej, kołtuńskiej moralności. Ostro szydził z niej Frank Wedekind, bez pardonu kom­promituje ją autor gorzowskiej insceniza­cji Andrzej Rozhin. Wie on wszakże, że w sztuce Wedekinda prócz nurtu obyczajowo-moralizatorskiego jest jeszcze drugi: polityczno-społeczny.

W zakończeniu swej sztuki autor wpro­wadza postać Zamaskowanego pana (świetna rola Andrzeja Rozhina) nadczłowieka, który ratuje jednego z bohaterów sztuki. Osaczony, samotny, wypędzony ze szkoły i domu, winny tragedii, choć nie w pełni swych win świadomy, chłopak ten przyjmuje z ochotą pomoc nieznajomego i posłusznie idzie za nim, by przywdziać nowy kostium. Historia dopowiedziała nam jaki to był kostium. Z niemieckich nadludzi wyrośli faszyści. Przedstawienie w teatrze gorzowskim kończy pochód młodych, maszerujących tak, jak w latach trzydziestych maszerowało hitlerjungend.

Niezwykle ciekawe jest przedstawie­nie gorzowskiego teatru. Dzięki pracy reżysera i adaptatora tekstu Andrzeja Rozhina, dzięki wstrząsającej wymowie utworu, przekonywająco i wzruszająco granym rolom. Tym bar­dziej trzeba żałować, że zeszło ono z afisza, że z powodu zmiany dyrekcji teatru, i zmian w zespole aktorskim, nie zostanie już wznowione. Trzeba żałować, bo nie wszyscy z tych, którzy mogli i powinni byli je obejrzeć - skorzystali z tej okazji.

"Przebudzenie wiosny" było oczywiś­cie przedmiotem dyskusji. Budziło wiele kontrowersji. Zdarzyło się, że jakaś nau­czycielka wyprowadziła swoją klasę ze spektaklu "niemoralnej" sztuki. Za to in­na przyszła za kulisy podziękować akto­rom, że pomogli jej uświadomić sobie, jakie błędy popełniała w swojej pracy wy­chowawczej. W różnych gronach różnymi zajmowano się zagadnieniami, historycz­nymi, literackimi. Młodzież najchętniej jednak wraca do spraw, które w każdej epoce jednakowo silnie ją nurtują. Mimo ogromnych zmian obyczajowych, mimo zasadniczych zmian metod wychowania dramaty wynikające z wzajemnego nie­zrozumienia, z niemożności porozumie­nia się dorosłych z młodzieżą nadal się zdarzają. Nawet w kochających się rodzi­nach trudno o dialog w sprawach intym­nych.

"Mieszkam tylko z moją matką. Jes­teśmy ze sobą zżyte, a jednak okro­pnie trudno było jej rozpocząć pierwszą rozmowę dojrzałych kobiet. Prawie tak jak matce małej Wendli. W efekcie uświadomiły mnie koleżanki. Byłam bardzo dziecinna i śmieszyły mnie, dziwiły zwierzenia moich przyjaciółek. Byłam natomiast już ustawowo dojrzała i samodzielna, kiedy sama poznałam pierwszą miłość. Myślę, że samo uświa­domienie nie wystarczy. Powinna temu towarzyszyć pewna dojrzałość intelektu­alna, uczuciowa."

"Ojciec bił mnie często. Najostrzej karano mnie za spóźnienia. Z pry­watki, ze spotkania z kolegami, z koleżankami musiałam wracać o ściśle oznaczonej z góry godzinie. Dyscypliną - twierdził ojciec - łatwiej niż gadaniem można uświadomić i wy­chować dziewczynę. Rodzice rozeszli się. Mama jest liberal­na, a fakt, że pozwala mi robić to, na co mam ochotę, że okazuje mi zaufanie - zobowiązuje mnie."

"Moi rodzice wychowywali nas bar­dzo mądrze. Mam brata i siostrę. Długo dzieliliśmy jeden pokój, w którym panowały rozsądnie przez ro­dziców sterowane obyczaje. Ale mój oj­ciec także długo zwlekał z odbyciem ze mną, najstarszym synem, męskiej rozmo­wy. W końcu w szkole nauczyciel sucho, rzeczowo poinformował nas jak to się dzieje że rodzi się człowiek. Nic o tym ojcu nie powiedziałem. Pewnego dnia zaczął mówić na ten sam temat. Opowiadał pięk­nie, poetycko. Słuchając go zobaczyłem w nim młodego chłopca, który zakochał się gorąco, romantycznie. Dzięki ojcu nie wstydzę się mówić o sprawach intym­nych. Dzięki ojcu wiem, że miłość dwojga ludzi może być piękna." (Z dyskusji o przedstawieniu sztuki Wedekinda)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji