Artykuły

Chciałbym więcej grać

MIROSŁAW KONAROWSKI gra teraz głównie w teatrze, ale mówi: Jak zadzwoni Steven Spielberg, to na pewno odbiorę telefon. Od 16 lat nieprzerwanie związany z Teatrem Narodowym.

Miał 20 lat, gdy debiutował w filmie dla młodzieży "Jezioro osobliwości". Na scenie pojawił się dwa lata później. Wystąpił w zastępstwie, w Teatrze Narodowym, w roli Aleksieja Bielajewa w spektaklu "Miesiąc na wsi" Turgieniewa w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Po ukończeniu warszawskiej PWST grał w kilku stołecznych teatrach. Z biegiem lat coraz rzadziej pojawiał się w filmie. Ostatnio wystąpił w kilku serialach. Od 16 lat nieprzerwanie związany z Teatrem Narodowym.

Spotykamy się w garderobie "Narodowego". Niewielkie pomieszczenie na trzecim piętrze, z oknem na inne okno. - Wcześniej pracowałem w Teatrze Nowym w Poznaniu. Był to czas nowego otwarcia tej placówki, ciekawych pomysłów i spektakli. Dobrze mi tam było.

Do stolicy wrócił dla Jerzego Grzegorzewskiego. - Zagrałem w wyreżyserowanej przez niego "Nocy listopadowej" w Teatrze Narodowym, gdzie został dyrektorem. - Grałem Seweryna Goszczyńskiego. To była wielka premiera. Rozpoczynała się o 20 i trwała do pierwszej w nocy. To było przedstawienie na operową miarę, nie było oszczędności czasowych. Taka była pierwsza wersja, potem ją skrócono. Scenografia została wykonana 1 do 1, i na przykład fragmenty Pałacu Łazienkowskiego były naturalnej wielkości. Byłem bardzo zadowolony, że uczestniczę w takim wydarzeniu.

- Niestety, Jerzy Grzegorzewski nie włączył mnie do "pierwszej linii", ale cały czas występowałem. W sztuce Janusza Głowackiego grałem dyrektora w kapciach. Niewielka rola na scenie Teatru Małego (Teatr Mały był wówczas sceną kameralną Teatru Narodowego -przyp. red.), ale dla mnie ważna. Żałuje, że nie ma już tego miejsca. - Miało historyczne znaczenie, padło ofiarą transformacji. Nie rozumiem tego świata, który nas otacza. Polityki zwłaszcza. I naszego państwa. Dlaczego tak jest? Jeśli miasto ma taką placówkę, to dlaczego się jej pozbywa? Teatr zniknął i do dziś w tym miejscu nic się nie dzieje. To dziwne i zwyczajnie złe dla życia miasta.

Bardzo lubił tam grać. - W zasadzie to tam debiutowałem, kiedy zaangażował mnie do swojego teatru Adam Hanuszkiewicz. Później spędziłem na tej scenie sporą część mojego artystycznego życia.

Urodził się w stolicy. Mówi o sobie że jest mieszczuchem, warszawiakiem, ale mazowieckim.

- Prawie jak chłop, bo babcia mieszkała w Radzyminie. Ukończył LO im. Rejtana. - Chodziłem do ogólniaka z wieloma ciekawymi ludźmi. Na szczęście nie otarłem się o Antoniego Macierewicza, który uczęszczał do mojej szkoły.

Dużo czytał, interesował się teatrem. Postanowił zdawać do szkoły teatralnej. - Uświadomiłem sobie, że mam poważną wadę wymowy. Nie mówiłem "r" i strasznie sepleniłem. Poszedł do poradni w PWST i tam się dowiedział, że nie ma szans z taką dykcją. Ale to go nie zniechęciło, a wręcz zmobilizowało. Przez dwa lata chodził do logopedy. Dwa razy nie udało mu się dostać do PWST, ale za trzecim został przyjęty. - Zdawałem wtedy do wszystkich trzech szkół teatralnych: w Krakowie, Łodzi i Warszawie.

Po pierwszej egzaminacyjnej porażce pojechał na wakacje do Ustki. I tam w jednej z kawiarni wypatrzyła go asystentka Jana Batorego. - Szukała młodego człowieka do filmu "Jezioro osobliwości". Przypadek sprawił, że byłem już na swojej teatralnej drodze, więc gdy mnie zaczepiła z propozycją próbnych zdjęć, to się zgodziłem. No i Batory mnie wybrał.

Zagrał jedną z głównych ról. Rok później wystąpił w filmie krótko-metrażowym "Punkt widzenia". - Głównie uciekałem przed wojskiem. Zdawałem na politechnikę, nawet się dostałem, lecz nie poszedłem na zajęcia. Potem były jakieś studia ekonomiczne. Najważniejsze jednak było przygotowywanie się do szkoły teatralnej.

Po "Jeziorze osobliwości" stał się już znany, popularny. Miał jednak świadomość, że nie dawało mu to gwarancji przyjęcia do PWST. - Radzono mi, żebym nie mówił, że już gdzieś grałem, bo to mi może zaszkodzić. Cieszyłem się, że miałem za sobą filmową przygodę, lecz traktowałem to lekko, jako coś na drodze do spełnienia marzeń. No i marzenie się spełniło. Rozpoczął studia w warszawskiej PWST. - Byłem szczęśliwy. Uwielbiałem to miejsce. Było moim domem. Chłonąłem wszystko jak gąbka.

Na III roku ponownie trafił na filmowy plan Jana Batorego. Tym razem było to "Con amore". Rok później zagrał u Jana Łomnickiego rolę Zośki w "Akcji pod Arsenałem". Kończył szkołę, mając w dorobku cztery filmy i główne role. - Na obronę pracy magisterskiej jechałem prosto z planu. Żartowano, że jeszcze byłem upudrowany.

Popularność nie namieszała mu w głowie. - Pochłaniała mnie szkoła, nauka. To było najważniejsze. Filmy były przy okazji. Dyplom obronił z wyróżnieniem. I zaczął pracę w Teatrze Narodowym, którym kierował Adam Hanuszkiewicz. - Nie miałem wtedy świadomości, że to, co człowiek robi, może być karierą. Zwłaszcza w filmie. Miałem zupełnie inne poglądy. Ja chciałem grać w teatrze.

I dostał propozycje aż z czterech stołecznych teatrów - z Ateneum, Współczesnego, Kwadratu i Narodowego. Wybrał Hanuszkiewicza. - Uwiódł mnie. Artystycznie. Zaprosił do siebie. Ja nie miałem zamiaru tam grać. Owszem podobały mi się przedstawienia, lecz w tym teatrze było ponad sto osób na etacie. I sporo młodzieży. Bliski byłem Ateneum i Kwadratu.

Nie chciał iść na to spotkanie. - Dopiero córka Hanuszkiewicza mnie przekonała. Łaskawie się zgodziłem - śmieje się. -No i Hanuszkiewicz zamącił mi w głowie taką atencją. Miałem grać Hipolita w "Fedrze". Od razu chciał podpisać umowę. Roztaczał wielkie perspektywy, przekonał, że to najlepsza propozycja. Uwierzyłem, że zakochał się we mnie artystycznie. Oczywiście nic z tego nie wyszło, on mnie po prostu zdobył. Dałem się nabrać.

Debiutował rolą Chłopca z deszczu w "Dwóch teatrach" Jerzego Szaniawskiego, na scenie Teatru Małego. W istocie jednak nie był to debiut, bo już wcześniej zagrał w zastępstwie Krzysztofa Kolbergera rolę Aleksieja w "Miesiącu na wsi", oraz na deskach Narodowego postać Anioła w przedstawieniu "Mickiewicz". - To ten występ spodobał się Hanuszkiewiczowi. Znał mnie zresztą z filmów, stąd to jego uwodzenie.

Praca w Narodowym nie satysfakcjonowała go. Z wizji dyrektora niewiele wyszło. Odszedł do Teatru Współczesnego. I grał u boku Marty Lipińskiej, Wiesława Michnikowskiego, Krzysztofa Kowalewskiego. Na tej scenie występował trzy lata. W tym czasie otrzymywał różne propozycje filmowe. Odmówił udziału w produkcji "Do krwi ostatniej", gdyż nie podobało mu się w tym obrazie spojrzenie na armię generała Andersa - Już wcześniej zaangażowałem się w ruch wolnościowy, występowałem w kościołach. Byłem opozycjonistą, to wynikało z moich poglądów. Próbowano nakłonić mnie do tego filmu siłą i groźbą, ale nie udało się. Chronił mnie Hanuszkiewicz, kiedy byłem u niego.

Miał świadomość, że odmówił Jerzemu Hoffmanowi, ale czy zaszkodziło to jego karierze. - Uznałem, że jest to po prostu historyczna nieprawda, sprzeczna z moją wiedzą. Rozumiałem, że może to być groźne, lecz miałem to gdzieś. Byłem pochłonięty swoim światem.

Wystąpił natomiast w filmie Tadeusza Chmielewskiego "Wśród nocnej ciszy". Zagrał też m.in. w serialu "Zielona miłość" i "Dom", ale jednak zawsze preferował teatr. W tamtym czasie wielokrotnie pojawiał się w spektaklach Teatru Telewizji. Żartuje, że przez dwa lata prawie nie wychodził z budynku przy ulicy Woronicza.

Był rok 1980. Na fali wolności do Warszawy wrócił Kazimierz Dejmek, który objął kierownictwo Teatru Polskiego. I zaprosił go do współpracy. - To było dla mnie wielkie wyróżnienie. Przeszedłem do Teatru Polskiego. Grałem różne role. Czułem się dowartościowany. To było kilka miesięcy artystycznej wolności, kilka premier.

Myślał, że już tak będzie. Niestety, wszystko zweryfikował stan wojenny. - Był bojkot mediów. Wciąż grałem w Polskim, ale słabo już szło. Miałem 30 lat i jakby wyjętą z życiorysu całą dekadę. A był to okres na rozwój i na pracę.

W 1986 roku odszedł z Teatru Polskiego. Trafił do Dramatycznego, którym kierował Zbigniew Zapasiewicz. Pracował tam przez dwa lata, zagrał kilka ciekawych ról. - Już na wejściu wystąpiłem w głównej roli w "Parasolce", opartej na opowiadaniu Czechowa. To był trudny czas marazmu i wielu problemów.

Był już żonaty z Joanną Szczepkowską, miał dwie córki Marię i Hanię. - Znaliśmy się z czasów szkoły. Zagraliśmy nawet razem w "Con amore". Ale nie śniło się nam małżeństwo. To wydarzyło się później. Opowiada, że córki początkowo nie chciały iść śladem rodziców. - Ale jak przyszła wolność, ten świat sam do nich przyszedł. Zaczęły być angażowane bez szkoły teatralnej. Marysia jest po psychologii, Hania po etnologii i antropologii kultury. Widać wszystko wyssały z mlekiem matki. I ojca.

Potem był Teatr Komedia, który wówczas nazywał się Północnym Centrum Sztuki. Nie wspomina tego okresu zbyt dobrze. - To był już początek lat 90. Bieda w teatrze, problemy budżetowe. Zagrałem wtedy u Waldemara Krzystka w filmie "Ostatni prom". Jeszcze wtedy byłem wykładowcą w warszawskiej PWST, gdzie uczyłem od wielu lat. I tam spotkał mnie Eugeniusz Korin, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu. Zapytał, czy nie przyszedłbym do niego do pracy.

Nie grał wtedy w teatrze. Dorabiał, handlując kosmetykami. Ale Korin nie dał za wygraną. Zadzwonił po jakimś czasie i zaproponował mu rolę Hitlera w "Mein Kampf" George'a Taboriego, w reżyserii Krzysztofa Nazara. - Tak rozpoczął się mój flirt z teatrem w Poznaniu. Potem dostałem etat. Zagrałem wiele różnych i ważnych ról. Kursowałem na trasie Warszawa - Poznań, gdyż wciąż jeszcze uczyłem w szkole. W Poznaniu miałem mieszkanie służbowe. To był mój najlepszy zawodowo okres życia. Jakby nagroda za stan wojenny. Marzenia ziściły się po czterdziestce.

Do powrotu do Warszawy namówił go Jerzy Grzegorzewski. - Grałem w "Kartotece" w reżyserii Kazimierza Kutza. Małe, ale ważne role. Interesujący okres, jestem z niego zadowolony. Teraz podobnie. U dyrektora Jana Englerta jestem na tej samej pozycji. Występuję w mniejszych rolach, satysfakcjonuje mnie to, ale jednak nie do końca. Chciałbym więcej grać.

Czasem można go zobaczyć w jakimś serialu, w epizodach. Brakuje mu optymizmu. - Nie wiem, co będzie w następnym sezonie. To spory dyskomfort, ale ja mam pracę, a wielu kolegów jej nie ma. Myślę, że w tym miejscu wszystko się zaczęło i tutaj się zakończy. Nie zamykam się jednak przed dużymi rolami. Jak zadzwoni Steven Spielberg, to na pewno odbiorę telefon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji