Usypiający uzdrowiciel
W długich mowach, jedno po drugim - Frank, Grace i Teddy przedstawiają swoje wersje wspólnie przeżytej historii. Przed widownią stoją jak przed ławą przysięgłych. Ludzie zwołani zostali jednak nie żeby wydać, ale spróbować pojąć wyrok przeznaczenia.
W półtoragodzinnej sztuce nie ma ani jednego dialogu, ani jednego spotkania bohaterów. Są tylko cztery monologi. Pierwszy i ostatni wypowiedziane ustami głównego bohatera - uzdrowiciela Franka Hardy'ego, dwa pozostałe przez jego kochankę - Grace i impresaria, Teddy'ego.
Z plątaniny faktów, indywidualnych zaprzeczeń i ocen wyłania się wizja tego, co najistotniejsze. Cała szarpanina Franka, wszystkie jego udane lub pozorne spotkania ze świadectwami sił nadprzyrodzonych były zaledwie wstępem wobec ostatecznego wyzwania.
Frank to artysta, hochsztapler, cudotwórca, święty. Człowiek dobry, podły, odważny, wyrachowany i przeklęty. Lub po prostu człowiek - bez wszystkich tych epitetów, gdy staje naprzeciw śmierci, uznając jej potęgę i szanując tajemnicę.
Katarzyna Deszcz, która wraz z autorką scenografii Anną Sekułą i kompozytorem Krzysztofem Suchodolskim podjęła się ożywienia opowieści Friela na scenie Starego Teatru, ograniczyła inscenizację do minimum. Jak u Friela - są krzesła przywołujące wspomnienie wiejskich salek, w jakich występował uzdrowiciel i pusta niemal scena. Miejsca gry wyznaczają reflektory, których światło spada na bohaterów z góry, przepływając przez obszerne jak pnie drzewa długie tuby.
W dwudziestokilkuminutowych, punktowanych muzyką i światłem monologach aktorzy stają sam na sam z publicznością. I niestety, przygnieceni potężnym ciężarem słowa, zawodzą.
Zawodzi Andrzej Hudziak - Frank, który pomiędzy wypowiadanymi w formie zaklęć seriami - nazw walijskich i szkockich miasteczek nie potrafi przekonać do siebie, bo nie jest tego wieczora ani fenomenalnym hochsztaplerem, ani zagubionym człowiekiem, ani kimkolwiek, kto miałby fascynować własną osobowością podczas długiego solowego występu. Po prostu deklamuje. Deklamuje również kreująca postać Grace Lidia Duda.
W monotonię recytacji ożywienie wprowadza impresario Teddy Zbigniewa Rucińskiego. I choć można zarzucić Rucińskiemu zbytnie poddanie się błazenadzie i tanecznemu gestowi, to przecież w poetyce odrealnionego wspomnienia stworzony przez niego "upiór showbusinessu" jest wiarygodny. Występ tej postaci i i finałowa scena wejścia Franka w krąg nieodgadnionego światła śmierci stanowią dwa fragmenty spektaklu, w których teatr zwycięża. Poza tymi momentami piekielnie trudny, prowokacyjnie "antyteatralny" tekst Friela pozostaje na scenie im. Modrzejewskiej papierowy.