Artykuły

Lalka i inne zjawiska

XX Bydgoski Festiwal Operowy. Pisze Joanna Lach w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Choć 20. BFO zakończy się w niedzielę, już wiadomo, że to jedna z najbardziej udanych edycji tej imprezy w historii. Poprzeczkę wysoko ustawiła "Halka", ale przynajmniej jeszcze dwa spektakle były tak samo dobre jak bydgoska realizacja.

Gdy 20 lat temu Maciej Figas organizował pierwszy Bydgoski Festiwal Operowy, pewnie nie przypuszczał, że impreza stanie się jedną z najważniejszych w kraju poświęconych sztuce operowej. Cieszy, że przez ostatnie dwie dekady nie zabrakło mu determinacji i motywacji, by co roku ściągać nad Brdę najciekawsze produkcje teatrów muzycznych z Polski i zagranicy. Dzięki temu, festiwalu może nam pozazdrościć każde polskie miasto. Jeśli ktoś kilka ostatnich wieczorów spędził w bydgoskiej operze, dobrze wie, że nie ma w tych słowach grama przesady. Choć festiwal jeszcze się nie zakończył, już wiadomo, że to jedna z najbardziej udanych edycji w historii imprezy. Lepszego prezentu na dwudzieste urodziny festiwalu Opera Nova nie mogła sobie wymarzyć.

Z rankingu nici

Festiwal obserwuję z uwagą od kilku lat. Mimo że to tylko przegląd oper, które nie rywalizują w żadnym konkursie, zawsze robię sobie prywatny ranking spektakli. Zazwyczaj nie mam problemu ze wskazaniem jednego, góra dwóch, które w danym roku podobały mi się najbardziej. Na przykład rok temu absolutnym hitem był dla mnie recital Simone Kermes, z którym nie mogło równać się żadne operowe przedstawienie. Ale już musical Bernsteina "Wonderful Town" był zupełnym nieporozumieniem.

Tym razem wiem, że z mojego corocznego zestawienia nici, bo dawno na festiwalu nie było aż tylu świetnych produkcji.

Najbardziej ryzykowna była bydgoska premiera "Halki" [na zdjęciu]. Z konfrontacji z dziełem Moniuszki Opera Nova nie tylko wyszła z twarzą, ale też udało jej się porwać wymagającą festiwalową publiczność, która długimi owacjami na stojąco oklaskiwała operę, często określaną mianem "ramoty". Inscenizacja Babińskiej odczarowała tę operę i pozwoliła dostrzec w Halce (fenomenalna kreacja Jolanty Wagner) silną kobietę i wybitnie dramatyczną postać. Im więcej czasu upływało od premiery, tym bardziej byłam pewna, że to jedna z najlepszych realizacji, którą kiedykolwiek przygotowali artyści Opery Nova.

"Lalka" najlepsza?

"Halka" poprzeczkę ustawiła wysoko i rozbudziła apetyty melomanów. Przynajmniej jeszcze dwa spektakle były tak samo dobre (a może nawet lepsze?), jak bydgoska realizacja.

Cały czas jeszcze jestem pod wrażeniem "Lalki", czyli musicalu gdyńskiego Teatru Muzycznego na podstawie powieści Bolesława Prusa. Co prawda, cały spektakl można było zobaczyć w TVP Kultura, wszystkie piosenki z musicalu są od dawna w internecie, ale to nie to samo, co oglądać na żywo. Świat z "Lalki", zupełnie inaczej niż w przypadku szkolnej lektury, wciągał już od samego początku, a biednego Wokulskiego (w tej roli świetny Rafał Ostrowski), który dwoił się i troił, by zdobyć przychylność Izabeli Łęckiej (genialna Renata Gosławska), było autentycznie żal. Aż chciało się wstać z miejsca, poklepać go po plecach, może coś doradzić. Rzadko się zdarza, żeby bohaterowie spektaklu byli tak ludzcy, tak podobni do nas. W recenzjach krytycy rozpisywali się na temat świetnej muzyki, gry aktorskiej, pomysłów inscenizacyjnych i zgadza się - wszystko to dostaliśmy na scenie. Ale oprócz tego było coś więcej, bo artystom udało się trafić do publiczności ze swoją opowieścią, co niestety nie jest wcale takim częstym zjawiskiem. I pokazali, że polska proza równie dobrze sprawdza się w musicalu, co pomysł zza oceanu.

Nowości z Katalonii

Zaproszenie barcelońskiego zespołu muzyki dawnej Le Tendre Amour było absolutnym strzałem w dziesiątkę i ich występ też może ubiegać się o tytuł najlepszego spektaklu na tegorocznym festiwalu. Powody są przynajmniej dwa. Pierwszy, dość prozaiczny, czyli atuty wykonawcze. Hiszpański barok brzmiał stylowo, grany z wielką swobodą na historycznych instrumentach, a solistki trudne artykulacyjnie arie sprzed wieków wykonały znakomicie. Drugi jest znacznie ważniejszy. Bo dzięki gościom z Katalonii melomani mogli w końcu zobaczyć coś absolutnie nowego. Chodzi mianowicie o zarzuelę, którą przed spektaklem nazywano wczesną formą operetki. Jak się okazało, oba gatunki niewiele mają ze sobą wspólnego. Muzyka dawna stała się atrakcyjnym tłem dla rozgrywającego się na żywo przed widownią spektaklu, pełnego elementów muzycznej komedii, burleski, cyrkowych popisów i komicznych scen rodem z kabaretu. Ożywiony przez muzyków Le Tendre Amour, nieznany u nas zupełnie gatunek zarzueli, pozwolił miłośnikom muzyki dawnej na nowo się nią zachwycić, a także przekonać do baroku tych, którzy do tej pory nie pałali do niego sympatią. Mam nadzieję, że zespół z Katalonii jeszcze kiedyś do nas przyjedzie.

Dla mnie to trzy absolutnie najlepsze festiwalowe propozycje. I chyba nie tylko dla mnie, bo do tej pory tylko te spektakle bydgoska publiczność nagrodziła owacjami na stojąco.

Bilans wychodzi na plus

Był jeszcze "Don Giovanni" Mozarta, który przypłynął na statku prosto z Rygi i niezwykle rzadko grana na polskich scenach "Ariadna na Naxos" Opery Krakowskiej. Tu melomani już nie wstali. Czy to oznacza, że były gorsze od tych pozostałych? Nie jestem tego taka pewna, choć brak tak żywiołowej reakcji publiczności coś może sugerować.

"Marynistyczny" Mozart mnie przekonał. Kolejny raz sprawdziła się reguła, że jego muzyka obroni się w choćby najbardziej szalonym pomyśle inscenizacyjnym.

O "Ariadnie na Naxos" już można by dyskutować. Z jednej strony nudnawa druga część przedstawienia i zmarnowany jej komiczny potencjał, z drugiej naprawdę znakomite partie wokalne i przepięknie zagrana Straussowska muzyka. Poza tym mieliśmy szansę obejrzeć rzecz, której praktycznie wcale się nie grywa. Bilans wychodzi jednak na plus.

Młodzi zachwycili

Od sześciu lat nieodłączną częścią festiwalu jest Operowe Forum Młodych, które prezentuje dokonania najmłodszego pokolenia muzyków i solistów z całego kraju. Zawsze z ciekawością czekam na studenckie spektakle, które słyną z poczucia humoru i interesujących uwspółcześnionych inscenizacji. Hitem był w tym roku "Student żebrak" przygotowany przez bydgoską Akademię Muzyczną. Śmiało można postawić go obok "Halki", "Lalki" i hiszpańskiej zarzueli, zachowując oczywiście wszelkie proporcje między studencką i profesjonalną realizacją. Operetkę młodzi zinterpretowali po nowemu, świeżo i z pomysłem wcielaj ąc się w rozbrykanych uczniaków (zamiast w hrabiny w krynolinach i księciów w surdutach, jak każe libretto). Uniknęli w ten sposób pułapki operetkowego banału, w którą często wpadaj ą twórcy, gdy zbyt dosłownie potraktują operetki. Natomiast komiczny potencjał dzieła Millockera wykorzystali znakomicie - efekt był taki, że publiczność zrywała boki ze śmiechu i pewnie jeszcze kilka dni po spektaklu nuciła pod nosem wesołe arie.

To jeszcze nie koniec

Na pewno po raz drugi melomanów w Operze Nova porwie także energetyczny taniec Kubańczyków, których na festiwalowej scenie zobaczymy w sobotę i niedzielę. Publiczność entuzjastycznie przyjęła ich występ na festiwalu kilka lat temu. Nic dziwnego, bo Danza Contemporanea de Cuba to bardzo oryginalny zespół. W swoich spektaklach łączą osiągnięcia nowoczesnego tańca, karaibskich tradycji i klasyki europejskiego baletu. Dzięki charakterystycznemu eklektyzmowi uważa się ich zajeden z najbardziej uniwersalnych zespołów na światowej scenie tanecznej. W Bydgoszczy pokażą się w czterech choreografiach: "Folia", "La Ecuacion", króciutką "El Dorado" oraz "Mambo 3XXI". Oba spektakle o godz. 19 (w kasach można kupić wejściówki za 40 zł).

Organizatorzy festiwalu pokazali też, że czują potrzeby publiczności i przygotowali w tym roku dwie zupełnie nowe propozycje. Dziś o godz. 18 będzie można zobaczyć kameralną operę "Poiesis" napisaną przez 32-letniego kompozytora Przemysława Zycha, którą realizuje Fundacja Operalnia. Dla melomanów to szansa na konfrontację z tym, co w operze nowe i awangardowe, ale przede wszystkim rzadkie. A że konfrontacji takiej potrzeba, dowiedli sami słuchacze, gdy Operalnia pokazała w zeszłym roku w klubie Mózg "Człowieka, który pomylił swoją żonę z kapeluszem". Ciężko było znaleźć wtedy miejsce stojące, a o siedzącym można było tylko pomarzyć.

Poza tym nowością jest też po raz pierwszy odbywające się w ramach festiwalu Forum Krytyki Operowej. Warsztaty, dyskusje, prelekcje to propozycja dla tych, którzy poza wieczornymi spektaklami chcieliby o operze dowiedzieć się czegoś więcej. Można z nich skorzystać jeszcze dziś i jutro w centrum kongresowym opery (program - na bydgoszcz.gazeta.pl).

Zmiany na lepsze

Jubileuszowa edycja Bydgoskiego Festiwalu Operowego wzbogacona o dwa nowe elementy pokazuje, że impreza nie stoi w miejscu, a jej organizatorzy reagują na potrzeby melomanów. Przede wszystkim widać to po repertuarze. Organizatorzy zawsze dbali o jego różnorodność, ale od kilku lat poza ciekawymi spektaklami można zobaczyć też prawdziwe perełki (w tym roku "Los elementos" Le Tendre Amour, ale wystarczy też wspomnieć Cullberg Ballet czy prześmiesznego "Spamalota" z Gdyni). Wysoki poziom wykonawczy to za mało, żeby przyjechać ze spektaklem do Bydgoszczy. Trzeba mieć też coś do powiedzenia, umieć zaskoczyć publiczność i pokazać jej coś nowego.

BFO robi się coraz bardziej wielowymiarowy i pokazuje, że opera interesuje go jako całość. Najważniejsze są spektakle, ale prawdziwym wielbicielom opery festiwal oferuje dużo więcej.

20 lat temu BFO zaczynał w surowych murach gmachu, którego budowy nie było widać końca. Wtedy było głośno o imprezie głównie z tego powodu. Dziś to festiwal znany wielbicielom opery nie tylko z Polski, który z roku na rok się rozwija i którym możemy się pochwalić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji