Pomiędzy Czechowem a...
Od dłuższego już czasu wiadomo, że nie odbędzie się w tym roku Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych. Pomijając problemy finansowe, główną przyczyną jego zawieszenia jest brak w repertuarze teatralnym interesujących i ważkich realizacji polskiej dramaturgii najnowszej. Sytuacja dramatu jest dramatyczna. Krytyki - krytyczna. Sytuacja Wrocławia jest... No właśnie, jaka?
Dokonując przeglądu wrocławskich premier z ostatnich sezonów można dojść do wniosku, iż wkrótce rozpocznie się nad Odrą Festiwal Dramaturgii Rosyjskiej i Radzieckiej: "Samobójca" Erdmana w Teatrze Współczesnym, "Iwanow" Czechowa, "Dzieci Arbatu" Rybakowa (adaptacja) i "Ósmy krąg" wg Wysockiego w Teatrze Polskim, "Powieść teatralna" Bułhakowa w Teatrze Telewizji, gdzie trwają również prace montażowe "Boboka" Dostojewskiego w reżyserii J. Bunscha. Komedia pt. "Kurs mistrzowski" wystawiona niedawno w Teatrze Polskim na Scenie Kameralnej nie została wprawdzie napisana przez Rosjanina, ale za to dzieje się na Kremlu, więc mogłaby być znakomitą "imprezą towarzyszącą"!
Najnowsza wrocławska premiera, nosząca datę 18 lutego 1990 roku, świetnie mieści się w tej dość zastanawiającej tendencji artystycznej. Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego zaprezentował publiczności "Noc Walpurgii albo Kroki Komandora" Wieniedikta Jerofiejewa. Tragedię w pięciu aktach w przekładzie Ireny Lewandowskiej wyreżyserował - jako swój debiut (!) teatralny - specjalista od filmu Radosław Piwowarski.
Wieniedikt Jerofiejew znany jest polskiej publiczności z wydanego w latach siedemdziesiątych w "drugim obiegu" poematu pt. "Moskwa - Paluszki". Urodzony w 1938 roku za kręgiem polarnym, syn naczelnika stacji, wkrótce łagiernika, a następnie nałogowego alkoholika, wyrzucony ze studiów za niezdany egzamin ze szkolenia wojskowego i nieprawomyślność... itd... itd. ostatnio zatrudniony jako laborant w wyprawie parazytologicznej do środkowej Azji. Znawca napitków i koktajli! Pisarz! Dwie powieści, w tym jedna tłumaczona na kilkanaście języków, nieukończone sztuki bez tytułów, kilka wierszy, eseje i "Noc Walpurgii", której prapremiera światowa odbyła się w Teatrze "Na Małej Bronnej".
Kiedy Antoni Czechow opublikował swoją słynną "Salę nr G" dopatrywano się w niej krytyki doktryn Lwa Tołstoja. W podobny sposób twórca "ewangelii rosyjskiego egzystencjalizmu" polemizuje z Czechowem. Obie rzeczy dzieją się w szpitalu dla psychicznie chorych, obie to swoisty aliaż liryzmu z komizmem, obie oparte są na realistycznej precyzji szczegółów i ukrytym w fabule sensie metaforycznym. Komiczna deformacja wraz z rozwojem akcji ustępuje przed nastrojem grozy, a wizja świata nabiera cech koszmarnych. To cechy wspólne...
A różnice?
"Postanowiłem napisać klasyczną sztukę, tylko - bardzo śmieszną, w finale zniszczyć bohaterów, a przy życiu pozostawić łajdaków - to będzie zrozumiałe dla współczesnego człowieka" - wyznaje Jerofiejew. Czechowowski lekarz dr Ragin pozwalający dręczyć patentów, sam w końcu trafia do celi dla obłąkanych - z oprawcy staje się ofiarą. Gurewicz od początku jest pacjentem i ofiarą pozostaje do końca. Wie, że jest i musi pozostać ofiarą. Dla doktora Ragina śmierć jest karą. Dla Gurewicza jest wyzwoleniem, jest i ucieczką i formą odwetu na personelu szpitala. Jest formą walki!
Dla Jerofiejewa dramat czechowowski jest nieprawdziwy, naiwny. Kiedy w I akcie Gurewicz jest "badany" przez lekarza, nie zostaje wysłany do "sali nr 6", bo to sala gdzie wszyscy są obłąkani. Gurewicz trafia do "sali nr 3", tam gdzie wśród obłąkanych (Michałycz, Chochulia, Stasik, Wowa, Alocha) żyją normalni ludzie (Prochorow). Normalni ludzie?! Jerofiejew zdążył poznać inną Rosję, niż ta, którą każe mu pamiętać Czechow. Owszem, szpital psychiatryczny to to samo pomieszczenie klasztorne, lecz rzeczywistość za oknem nabrała nowych "optymistycznych" barw, rozmachu, choć zegary podobnie jak wojsko idą w rytmie wojskowego marsza...
Na premierowym przedstawieniu "Nocy Walpurgii" raz po raz wybuchają salwy śmiechu. Jerofiejew dotrzymał słowa. Sztuka jest śmieszna; wystawiona w Polsce bardzo mile łechce naszą, podobno wrodzoną, antyrosyjskość, ale to już chyba poza intencją autora i realizatorów... Komedia o piciu spirytusu w szpitalu psychiatrycznym w przededniu 1 maja, staje się tragedią, dramatem o umieraniu w samotności w przededniu... Spirytus metylowy jako spiritus movens!
Radosław Piwowarski nie zrobił nic, by Jerofiejewowi przeszkadzać, dyskretnie przyglądał się jego dialogowi z publicznością. Zbędne są być może jedynie bardzo efektowne sceny zbiorowe (układ tańca - Maria Kijak), choć właśnie za nie zespół zebrał brawa przy podniesionej kurtynie.
Sądzą, iż Jerofiejewowi nie trzeba również domalowywać błazeńskich, czerwonych policzków i wkładać na głowę karnawałowych, papierowych czapek. W ogóle najsłabszą stroną spektaklu są kostiumy. Katarzyna Świecka tym razem nie mogła się najwyraźniej zdecydować na konwencję i powstały realizacje nieoryginalne, jakby zawieszone pomiędzy realizmem a przerysowaniem. Podobnie scenografia Krzysztofa Baumillera, choć niewątpliwie funkcjonalna, nie jest arcydziełem teatralnym. Bardzo interesująca jest natomiast muzyka Włodzimierza Szomańskiego, swoisty pastisz orkiestr dętych, lecz i tu można zapytać o celowość użycia w scenie finałowej ścieżki dźwiękowej z filmu "Defilada". Czyżby reżyser nie do końca zaufał kompozytorowi i kierownikowi muzycznemu?
"Współczesny" po raz kolejny dowiódł, że teatr jest sztuką zespołową. Scena z Rzeźniczej nie dysponuje wieloma indywidualnościami, jednakże udaje się na niej komponować spektakle o wyraźnym, własnym obliczu właśnie dzięki zespołowi aktorskiemu. Zwłaszcza stara kadra znów błysnęła dobrą formą. Pierwsze skrzypce ponownie zagrał Zdzisław Kuźniar, który jako Gurewicz był motorem całego przedsięwzięcia. Kuźniar w tej roli pokazał twarz chyba jeszcze nie znaną publiczności w jego wydaniu... Scena liryczna z Małgorzatą Ząbkowską (Nathalie) pełna jest ciepła, subtelności, rozmarzenia, a jednocześnie wymuszonego wyrachowania... Oszukujący pyta: Co jest prawdą, a co fałszem...
Na swoim normalnym, wysokim poziomie pracował Eugeniusz Kujawski (Prochorow). Ten markowy artysta stara się najwyraźniej przełamać własne emploi, stereotyp silnego człowieka i choć rola w "Nocy..." nie stanowiła po temu najlepszej okazji, to pozwoliła niewątpliwie i na pokazanie żyłki komediowej, i na podsumowującą refleksję w finale.
Znakomite momenty mają Medard Plewacki (monolog o miodunkach), Krzysztof Kuliński i Andrzej Gałła. Interesująco pokazał się młody Miro sław Bednarek.
Na osobne słowa uznania zasłużył Kazimierz Krzaczkowski. Rola Chochulii jest być może najtrudniejsza w dramacie Jerofiejewa. Chochulia umiera i milczy. Milczy. Przez całe przedstawienie nie wypowiada ani jednego słowa, choć jest obecny na scenie. Raz jeden wydaje straszliwy krzyk (scena elektrowstrząsów), by już nie odezwać się do końca, do śmierci.
Rosyjski "Lot na kukułczym gniazdem" nie kończy się optymistycznie i "to jest zrozumiałe dla współczesnego człowieka". Jerofiejew kpi z Czechowa. Jego dr Ragin - Igor Lwowicz Raninson (Marlena Milwiw). nic tylko nie ginie, nie tylko nie jest ukarany, lecz spokojnie przechodzi nad masową zbrodnią, by otworzyć butelkę szampana. W końcu to przecież 1 maja...
Czechow jest bardzo starym pisarzem, ale Jerofiejew jest o wiele starszy. Starszy doświadczeniem, bo życie w Rosji wciąż się toczy pomiędzy Czechowem a... Genetem!
W Rosji?