Piękne obrazy z "Don Kichota"
Po dłuższym (zdaniem jego zwolenników aż nazbyt długim ) okresie milczenia wystąpił Józef Szajna z nową wielką premierą. Stanowi ona wyraźne przedłużenie tej linii poszukiwań, którą wyznaczały widowiska o Witkacym i Dantem, acz znamienną nowością jest tu odmienne potraktowanie warstwy słownej. Gdy uprzednio Szajna jedynie przekomponowywał całe partie tekstu zaczerpniętego z "Szewców" lub "Boskiej Komedii" poprzez nowy układ nadając im nowe sensy, to tym razem wziął z {#au#332}Cervantesa{/#} jedynie nastrój, zestaw symboli i znaków, poszczególne układy sytuacyjne; zaś mówiony na scenie dialog jest jego własnego autorstwa, ułamkowe cytaty z dzieł hiszpańskiego mistrza pełnią jedynie funkcje służebne, zabezpieczają jakiś pozór autentyzmu, nie ważą atoli na całym obrazie.
Tyle że o kształcie tego interesującego ze wszech miar widowiska nie decyduje słowo. Szajna czyta prozę o Don Kichocie i Sancho Pansie oczyma malarza. Oczywiście! - nie on pierwszy, można by wywieść tej metodzie lektur długą genealogię kończąc rejestr na Pablo Picassie i naszej Barbarze Jonscher, której malarskie fantazje na motywach "Don Kichota" zdobiły ongniś salon warszawskiego "Arsenału". Tyle że Szajna czyta Cervantesa jak malarz, ale po to, by z tych plastycznych impulsów kreować rzeczywistość sceniczną.
Mamy tu zatem do czynienia z osobliwą formą trójprzekładu. Tak, jakby pisarza Cervantesa malarz Szajna sobie namalował, a powstały tą drogą swoisty komiks następnie uteatralizował. Słowa, jakie w efekcie takiego zabiegu trafiły na scenę, jawiły się zatem jedynie jako dopełnienie obrazu, czasem komentarze sytuacyjnej zawiłości, czasem wzbogacenie ruchu o hasło czy współoperowy recitativ. Trzeba przy okazji stwierdzić, iż nastawiony na usługową formułę swych dialogów Szajna nie zawsze jakby chciał się silić na ich literackie dopracowanie. Z jakiegoś punktu widzenia może to i błąd, na pewno to swoista słabość tego spektaklu. Lecz powtórzmy: nie słowa tutaj znaczą, a siła i oryginalność obrazu...
Obraz ten stanowi fascynujące połączenie pejzażu i rodzajowych realiów cervantesowskiej Iberii oraz włzjonerstwa samego Szajny. Obie warstwy stale się przemieszczają w scenicznej przestrzeni, łączą, nakładają na siebie, toczą z sobą osobliwą walkę o prymat, która kończy się również zaskakującą symbiozą. Bo nadspodziewanie spójne okazują się te dwie wyobraźnie, rozdzielone przecież stuleciami. Spójne w podobnym traktowaniu praw groteski i deformacji, w uwielbieniu dla ironii, w zrozumieniu dla goryczy. Gdyż bardzo ironiczny, bardzo gorzki staje się ten Cervantes w ujęciu Szajny. Ironiczny w stosunku do ludzkich przywar, do małoduszności świata - gorzki, gdy musi uznawać triumfy durniów i złą siłę społecznych przyzwyczajeń.
"Cervantes" Szajny jest bowiem opowieścią o człowieku walczącym i przegrywającym. To pierwszy sens tego przedstawienia. Sens drugi wyznaczają rozmyślania artysty o wielorakich treściach postawy romantycznej. Bohater widowiska, Rycerz jest rzecznikiem tej postawy, był nim już u Cenrantesa, u Szajny stara się swemu dawnemu romantyzmowi nadać nowy dynamizm.
Walka o miłość cnotliwej Dulcynei, walka ze stadem wiatraków, walka z tępotą mulniczej hołotki stają się w tym ujęciu już nie objawem chimerycznej pozy, lecz fragmentami konsekwentnie realizowanego programu.
Dyscyplina recenzji w gazecie codziennej, gdzie przysłowiowy brak miejsca nie zezwala na zbytnie gadulstwo, każe w tym miejscu przerwać te dywagowania o sensie nowej premiery w "Studio". Jestem pewien, iż czytelnik-teatroman znajdzie rozwinięcie mych uwag w prasie literackiej, na łamach "Teatru".
Z innych nieco przyczyn nie próbuję opisywać poszczególnych ujęć samego spektaklu. Zbyt są intensywne, zbyt rozwibrowane, zbyt wiele tam ruchu, koloru i światła. To trzeba po prostu samemu zobaczyć. Więc na zakończenie jeszcze garść uwag o grze aktorów. Tadeusz Włudarski jako Rycerz nie próbował, i słusznie - patetyzować swego Don Kichota, akcentował raczej jego zwyczajność, ludzką prostotę sylwetki. Józef Wieczorek jako Giermek ustrzegł się stereotypowej charakterystyczności a la Sancho Pansa, sugestywnie rozgrywał przejście od groteskowej rubaszności do tonów nieledwie groźnych.
Z wielką powściągliwością, szlachetnie i czysto prowadziła rolę Matki Hanna Skarżanka, partnerował jej jako Ojczym Wiesław Nowosielski. W kolorowym tłumku ludzi-strzyg, co osaczały Rycerza, chciałbym wyróżnić Stanisława Brudnego jako obleśnego, aleć jakoś też złowróżbnego Mnicha oraz Irenę Jun jako pełną kobiecych rozchichotań i omdleń Damę Serca. Obok nich występowali Ewa (Żona), Teresa {#os#1079}Marczewska (Córka), Jerzy Kozakiewicz (Grabarz), Eugeniusz (Żebrak) i Czesław {#os#9289}Nogacki (Pastuch).