Artykuły

Marysia poganka, co wina nie chciała

Amerykańskie organizację wyznaniowe uwielbiają teatr pasjami. W czasach, gdy krytyka teatralna ledwo pełga, one nie szczędzą czasu i megabajtów, by oceniać, analizować, opisywać, rozgłaszać - pisze Joanna Derkaczew w felietonie dla e-teatru.

Cóż cudniejszego nad nazwy amerykańskich organizacji wyznaniowych? Ameryka Potrzebuje Fatimy. Amerykańskie Stowarzyszenie Ochrony Tradycji, Wiary i WŁASNOŚCI (!). Szlachta i Podobne Tradycyjne Elity. Jak nie zakochać się w takiej nazwie? Jak nie chcieć otulić ją szalikiem, kupić płyty Jamesa Blake'a, zabrać na latte z karmelem, a może i do teatru? Ach, do teatru. Amerykańskie organizację wyznaniowe uwielbiają teatr pasjami. W czasach, gdy krytyka teatralna ledwo pełga, one nie szczędzą czasu i megabajtów, by oceniać, analizować, opisywać, rozgłaszać.

W zimny marcowy wieczór, wszystkie te pracowite organizacje nie poszły na sushi. Zebrały się przed broadwayowskim Walter Kerr Theatre, by recenzować in spe, a priori i ab extra "The Testament of Mary" (reż. Deborah Warner) wg książki Colma Tóibína z Fioną Shaw w roli Matki Chrystusa.

Jakże piękna była Maria Dziewica na niesionych przez nich transparentach. Bladziutka a rumiana, skromna i cichutka, z gołębimi, szklanymi oczkami i zaciśniętymi ustkami dziecka. Jakże inna niż bluźniercza Marysia szkarada, Marysia poganka, jaką trójka irlandzko-brytyjskich homoseksualistów (autor, reżyserka, aktorka) wystawiła w Walter Kerr Theatre, by deprawować młodzież i mieszać umysły starszym. Na nic się zdały protesty, demonstracje i pobrzękiwanie różańcami przed teatrem. Na nic kampanie internatowe, modlitwy i wydzwanianie do kasy teatru, celem blokowania linii. Sprytni homoseksualiści nie tylko grali przy pełnych salach, ale też wyłudzili 3 nominacje do broadwayowskich oskarów, czyli Tony Awards (za najlepszą sztukę, dźwięk i reżyserię świateł), odbierając przez to szansę na zwycięstwo sztukom, w których żadna Boska Osoba się po scenie nie pałęta.

Amerykańskie Stowarzyszenie Ochrony Tradycji, Wiary i WŁASNOŚCI (!) protestuje regularnie i z oddaniem. Oprotestowali m.in. film "Kod da Vinci" i wystawienia fotografii "Piss Christ" (Andreas Serrano) w galerii Edward Tyler Nahem na Manhattanie. W statucie organizacji mają wszak zapisane, że "bluźnierstwo to wszystko, co oni potępiają". Definicja jest genialna, ale jeszcze wspanialsze są materiały, jakie stowarzyszenie rozpowszechnia na temat spektaklu. Najwyższe to loty analizy literackiej (omawiany jest tylko tekst Tóibína, przedstawienia oczywiście nikt z piszących nie widział), filozofii podejrzliwości i close reading.

Zauważyli bezbłędnie, że Maria w sztuce irlandzkiego pisarza to zaściankowa egoistka, kobieta wulgarna i skłonna do bałwochwalstwa. Nie tylko czci pogańską boginię Artemidę (w chwili załamania przynosi sobie do domu jej posążek), ale jest też najwyraźniej abstynentką. Gdy jej boski syn zamienia na weselu wodę w wino, odmawia udziału w toastach. Maria z Walter Kerr Theatre nie lubi apostołów, uważa ich za zgraję nieprzystosowanych do życia socjopatów, z których żaden nie jest normalny. Najgorsze zaś, że nie przyjmuje z pokorą śmierci syna, nie cieszy się, że jego krew zbawi świat, ale powtarza zacięcie "Nie było warto".

Lesbijki, bluźniercy, heretycy, winni kryzysu cywilizacji białego człowieka, śmieli pokazać obraz kobiety, dla której osobista tragedia jest najważniejsza. Ważniejsza nawet niż ideologia, którą głosił jej syn, a której symbolem próbuje się ją uczynić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji