Historia z parkowej ławki
- Moja sztuka nie opowiada historii Pomarańczowej Alternatywy. To opowieść o aktywnym działaniu w tamtych czasach, co może się wiązać z Pomarańczową - rozmowa z MARKIEM KOCOTEM, autorem sztuki "Pomarańczyk" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.
Małgorzata Matuszewska: Nie pochodzi Pan z Wrocławia. Miał Pan kontakt z Pomarańczową Alternatywą w czasach jej rozkwitu?
Marek Kocot: Moja sztuka nie opowiada historii Pomarańczowej Alternatywy. To opowieść o aktywnym działaniu w tamtych czasach, co może się wiązać z Pomarańczową. Sam byłem zawsze dobrym uczniem, nie uczestniczyłem w zadymach. Świetny był w tym Igor Wójcik, mój kuzyn pochodzący z Wrocławia: przyjeżdżał do nas - był zaczepnym anarchistą. Brał aktywny udział w strajkach, choć jeszcze nawet nie studiował, uczył się w liceum. Miałem 16 lat, kiedy Pomarańczowa przeżywała swój największy boom.
Podobała się Panu działalność jej aktywistów?
- Patrzyłem na nią z ówczesnej perspektywy, odmiennej od dzisiejszej. Ich działanie było bardzo skuteczne - próbowali pokonać komunę ośmieszeniem. W happeningach uczestniczyło 20 tysięcy ludzi, a oni generowali niesamowitą energię. Dziś, kiedy oglądam dokumenty dotyczące tamtych czasów, zdjęcia, to wszystko wygląda nieco inaczej, dość siermiężnie. Ale wtedy się sprawdziło.
To Pana zafascynowało?
- Najbardziej urzekło mnie, że nie było nic, a trzeba było stworzyć wszystko. I to jest coś, za czym tęsknię. Wolę taki staromodny chyba styl życia: wyjechać na wycieczkę za miasto niż usiąść w klubie i pić modne drinki.
Bohaterem jest czterdziestokilkulatek o niskim poczuciu wartości, który chce wypełnić pustkę i przywłaszcza sobie cudzą osobowość... Doświadczenia Pana Nikt to moje doświadczenia, choć to nie jestem ja. Wymyśliłem postać, która nie brała aktywnego udziału w konspiracji, także tej "pomarańczowej".
Sportretował Pan Majora Fydrycha z Pomarańczowej Alternatywy?
- Nie, to nie jest Major. I sztuka nie jest przecież opowieścią o tamtych czasach, ujętą w dosłowność.
A o czym?
Trochę o ludziach, którzy nie dopuszczają do siebie informacji, że czasy się zmieniły.
Tacy ludzie byli zawsze.
- Tak. I właśnie dlatego "Pomarańczyk" jest uniwersalną opowieścią o ludziach, którzy nie potrafią oswoić zmian.
Jest na to jakieś lekarstwo?
- Nie wiem, chyba nie ma. Gdyby istniało, zapewne byłoby w powszechnym użyciu. Można się zakochać i uciec od starości.
Bohaterów jest trójka...
- Pierwszą wersję napisałem jako opowieść o dwóch rówieśnikach. A nasycenie kolorami przyniosło podzielenie bohaterów na płeć, różnice wieku i doświadczeń. Aleksandra Dytko, czyli "X", gra naprawdę osiem ról. Naprawdę wszystko dzieje się w głowie jednego człowieka. I mogło przydarzyć się każdemu, jak mówił Peter Brook. Prosta historia - w tym cyklu pokażemy sztukę - to wszystko, co jest wokół nas. Bo teatr wziął się z opowieści, którą mógłbym snuć na parkowej ławce.
***
"Pomarańczyk" będzie miał premierę 17 maja o godz. 19 na Małej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego.