Szansa i wyzwanie
Stary Teatr przeżywa ważne chwile. Dziś polska prapremiera "Wielebnych" Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Stuhra. Na przedstawienie przyjeżdża Andrzej Seweryn - być może przyszły dyrektor krakowskiej narodowej sceny.
Mrożek napisał "Wielebnych" w 1996 roku jeszcze w Meksyku. Pierwszy raz skusił go konkurs dramaturgiczny i możliwość wygrania dużych pieniędzy, dlatego sztuka została napisana po angielsku, dopiero później powstała jej wersja polskojęzyczna.
Pisarz nie myślał wtedy o powrocie do Krakowa. Nie zważał na obowiązujące wciąż u nas stereotypy. Akcja dramatu toczy się w protestanckiej parafii w Nowej Anglii. Wierni czekają na nowego proboszcza. Niemal w jednej chwili w miasteczku pojawiają się kandydaci. Kłopot w tym, że jeden jest kobietą, a drugi Żydem. Rusza lawina nieoczekiwanych, czasem groteskowych, ale zatrważających zdarzeń.
Korzystając z konwencji komedii absurdu, autor "Tanga" stawia niepopularne u nas tezy. Mówi o tolerancji, punktuje fałszywą religijność, z drugiej strony przyznając, że życie w wierze to jedyny sposób, by w dzisiejszym świecie zachować przyzwoitość.
Jerzy Stuhr inscenizuje dramat po raz drugi. Światowa prapremiera "Wielebnych" w jego reżyserii odbyła się w Genui. Polskie sceny długo wahały się przed podjęciem wyzwania. Obawiano się, że dramat może wywołać skandal, bowiem autor "Emigrantów" jak w soczewce skupił w nim najbardziej drażliwe kwestie - często niechętnego stosunku współczesnego społeczeństwa do Żydów i duchowieństwa. I wreszcie na wystawienie sztuki zdecydował się Stary Teatr.
Odzyskać zaufanie
"Zaproponowałem Andrzejowi Sewerynowi objęcie stanowiska dyrektora artystycznego Starego Teatru. Moim zdaniem to najlepsza kandydatura, jaką sobie można wymarzyć" - ogłosił kilka tygodni temu minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. Seweryn poprosił o czas na podjęcie decyzji. W "Wielebnych" oglądać będzie krakowskich aktorów.
Stary Teatr musi dziś walczyć o utracone zaufanie widzów. Dzisiejsza premiera kończy kolejny nieudany sezon. Nawet nieliczne wartościowe przedstawienia nie zmieniają faktu, że narodowa scena stała się miejscem, w którym bardzo trudno o artystyczne wydarzenia, nie mówiąc już o nawiązaniu do legendarnych przedstawień Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy. Arcydzieła nie rodzą się jak grzyby po deszczu, ale to żadne pocieszenie. Kiedy sięgnięto po "Nie-boską komedię" Krasińskiego, przywołując klasyczną inscenizację Swinarskiego, rezultat był kompromitujący. W międzyczasie repertuar zdominowały niewielkie kameralne przedstawienia reżyserowane przez młodych artystów, ale o wszystkich szybko zapomniano.
W Krakowie próbowano robić dobrą minę do złej gry. Antidotum miał być sukces wznowionych po 7 latach "Braci Karamazow" w reżyserii Krystiana Lupy. Na coraz bardziej powszechne ataki odpowiadano zwykle - "tak, ale Lupa...".
Stary Teatr był zawsze miejscem starć myśli wielu artystów. Na tej samej scenie były teatry Lupy, Wajdy, Jarockiego, połączone przez fantastyczny zespół aktorski. Przez całe lata był on jedynym punktem odniesienia. Dyktował, czym jest etos pracy w tym zawodzie.
Ostatnie lata to dyrekcja Krystyny Meissner, jej burzliwie odejście połączone z protestem czołówki reżyserów, i krótki, tragicznie zakończony epizod Jerzego Bińczyckiego. Potem w najtrudniejszym momencie nadszedł czas Jerzego Koeniga, który próbował udanymi spektaklami zmienić atmosferę wokół teatru. Teraz właśnie Koenig jest orędownikiem kandydatury Andrzeja Seweryna.
Reżyserować teatr
Seweryn to dla Krakowa nadzieja. Ma za sobą autorytet wielkiego aktora, stałego członka zespołu Comedie-Francaise, niepodważalną międzynarodową pozycję. Stary Teatr potrzebuje Seweryna, a ten deklarował nie tak dawno, że chce coś w swoim życiu zmienić. Przeprowadzka do Krakowa dałaby mu taką szansę.
Jeśli artysta propozycję przyjmie, może rozpocząć najtrudniejszy rozdział swej kariery. Jego nadejście oznaczać będzie dla Starego Teatru trzęsienie ziemi. Seweryn ze swym poczuciem misji, którym pragnie zarażać współpracowników, chcąc nie chcąc będzie musiał rozsadzić panujący w tym zespole system gwiazd. Biorąc za swoje poczynania pełną odpowiedzialność, musi wprowadzić w teatrze rodzaj dyktatury. To pozwoli Staremu Teatrowi rozpoczęć nowy etap - od zera, od fundamentów, posiłkując się tylko pamięcią o najwybitniejszych osiągnięciach.
Seweryn zdecydowałby się na wejście do jaskini lwa. Jest przybyszem z zewnątrz, a w Krakowie takim ludziom jest trudniej niż gdzie indziej. Nawet prestiż Comedie-Francaise może okazać się niewystarczający, gdy dojdzie do gry o rząd teatralnych dusz. A przecież ludzie Starego Teatru, licząc na przełamanie złej passy, powinni bezgranicznie mu zaufać. Czy są w stanie to zrobić? Nie wiem.
Andrzej Seweryn ryzykuje bardzo wiele. Kraków oznaczałby zawieszenie występów w Comedie-Francaise, a przecież była szansa, aby polski aktor został jej pierwszym dyrektorem obcokrajowcem. Być może Seweryn chciałby teraz zwrócić się ku reżyserii - reżyserować przedstawienia, ale też wzorem Zygmunta Hubnera reżyserować cały teatr. I to nie byle jaki teatr.
Kuszące, prawda? A jednak, chcąc powrotu Seweryna, pozostaję z wątpliwościami. Stary Teatr potrzebuje Andrzeja Seweryna, ale czy on potrzebuje Starego Teatru?