Ocalająca cioteczka Róża
W "Wielebnych" Mrożka satanista to zasmarkany smyk. Ma transparent "NIECH ŻYJE PIEKŁO" i kompletnie nic z tych słów nie pojmuje. Manifestuje, kleci bomby o sile rażenia godnej niechcący pękających bombek choinkowych, a w wolnych chwilach pasjami zażera się chrześcijańskimi ciastkami co mu je Mrs. Simpson, przewodnicząca miejscowego komitetu parafialnego, z iście samarytańską czułością serwuje na plebanii. Zasmarkany wyznawca szatana wabi się jak foksterier-pierdoła. Na chrzcie dali mu Cziko. I jak tu poważnie traktować piekło?
Na napisanej plebanii Mrożka świat nieodwracalnie karłowacieje. Wszystko więdnie, głównie pojęcia, kiedyś przecież naprawdę soczyste - wiara, Bóg, piekło, grzech, Kościół, śmierć, Żyd, kobieta. Słychać w tych słowach szelest papieru. Planeta nasza, którą Beckett nazwał ongiś zafajdaną gałką, jest coraz bardziej zafajdana mentalnie. Tutaj kurdupel goni kurdupla w celach morderczych, bo w świecie pojęć o smaku wody destylowanej, w świecie liniejących hierarchii i rozsypanej kolejności rzeczy lepsza czyjaś śmierć dla hecy niż własne zdychanie z nudów. Na napisanej plebanii, wśród wystygłych pojęć, papierowy komitet parafialny czule oswaja kandydatów na proboszczów. Dziwnie jest... Mrs. Simpson epatuje wielebnego Blooma swą wybujałą grzesznością. Czemu nie, skoro grzech szeleści tak samo jak cnota? Czemu nie, skoro Bloom okazuje się Żydem lękającym się papierowego słowa Żyd, Żydem, który chce swym strachom umknąć w papierowe chrześcijaństwo? I wreszcie - czemu nie, jeśli kontrkandydat Blooma to papierowa kobieta, wielebna Burton, feministka, przed widmem papierowego patriarchatu uciekająca w proboszczostwo papierowe? Mrożek jak zwykle fascynuje hipnotycznym dialogiem, wciąż elegancko kolebiącym się na krawędzi realności i nieprawdopodobieństwa. Tutaj wszystko wciąż jest jakby w porządku, ale jakoś nie do końca. Dziwność puchnie, z całej reszty komitetu parafialnego, z tego ich pozornie cichego erotyzmu papierowego coraz więcej ciemnej bezwzględności wyziera. Mrożek niczego nie dopowiada, pisze delikatnie, z jasności w ciemność przechodzi niezauważalnie. Niby nic wielkiego, na kluczowym zebraniu niejaka Betty zdejmuje czółenko - w centrum wyborów nowego proboszcza błyszczy jej doskonała stopa. Z portretu dziwnie, niczym jakaś męska Gioconda, uśmiecha się były proboszcz. Nic wielkiego, ale przecież zaraz papierowy komitet wróci z obrad odmieniony. W kominiarkach i z wcale nie papierowymi ostrzami w garściach. Wróci, bo trzeba zabijaniem zabić widmo śmierci z nudów.
Mrożek pyta, na jaką ciemność stać nas tak naprawdę na tej naszej zafajdanej, zarastającej papierem gałce. Na jaką ciemność i na jaką śmierć. I ile dla nas waży jakakolwiek ostateczność, skoro słowa nasze już nic nie ważą. Pieprzymy jak potłuczeni, ale - i tutaj Mrożek jest naprawdę gorzki - ale czy my jesteśmy winni w istocie? Cóż winni członkowie parafialnego komitetu, że ewentualny krwawy finisz kandydatów na proboszcza znaczy dla nich tyle, co martwe pojęcie, co nic?
Burleska zabijania, kabaret spraw ostatecznych - na to nas stać. Żeby idący w rozsypkę świat ocalić, starożytni tragicy wymyślili deus ex machina.
A Mrożek? Cóż za miażdżąca bezradność nasza! U Mrożka jest ocalająca cioteczka Róża, krewna wielebnego Blooma. Ostatecznie, wkurzywszy się igraszkami na plebanii, zwyczajnie helikopter wynajmuje i jednym cięciem śmigła kończy ubaw. Tak, to możemy. Wystarczy wyjrzeć przez okno - ludzki papier przelewa krew wcale nie papierową, a zasmarkany satanista niechcący naprawdę wysadza coś w powietrze. Ale my Cziko wybaczamy. Nam też w istocie chodzi wyłącznie o chrześcijańskie ciastka na plebanii.
Tu nie ma dynamitu! - rozmowa z Jerzym Koenigiem - dyrektorem artystycznym Starego Teatru w Krakowie
Czy w sobotę, na premierze "Wielebnych", nie lękałeś się, że w niedzielę, po sumie, pod oknami gabinetu usłyszysz wiadomy mruk i zobaczysz transparent "Ręce Koeniga precz od naszego proboszcza"?
- Byłoby wesoło, gdyby powtórzyło się to, co Mrożek opisał. Napisał komedię, a chyba obaj chcemy, żeby komedia była śmieszna. Z czego Mrożek się śmieje? Bolesne sprawy. Jak to jest z tzw. bezwzględną wolnością? Co to się wyprawia z kobietami? Co się dzieje z Żydami? I co jest z hierarchią kościelną? Jeśli w przyszłości będą pikiety, znów wyjdzie na to, że Mrożek ma bardzo gorzki śmiech.
Tak gorzki, jak choćby w debiutanckiej "Policji"... Pamiętasz, musiał zmienić tytuł na "Policjanci". Bo można robić sobie żarty z przedstawicieli idei, ale z samej idei, w której żyjemy - nigdy!
- Bardzo - i teraz mówię serio - porusza mnie, że ktoś może znaleźć w tej sztuce dynamit społeczno-publicystyczny. Tu nie ma żadnego takiego dynamitu! Mrożek powiada: sztuka jest śmieszna, to wszystko, co w niej jest. Jak nie ma śmiechu - nie ma sprawy. Słowem - nie lękam się pikiet, ale dla porządku informuję: "Wielebnych" w Starym wymyśliła ciotka Róża, czyli Anna Polony, a nie ja. Więc jak by co, duchowym działaczom służę właściwym adresem...