Artykuły

Komputer się przebudzi

- Dzisiaj nie lekarz, nie ksiądz określają, kiedy umarliśmy, ale maszyna. Maszyny zaczynają pełnić funkcję Jaką przypisujemy Bogu - mówi słynny reżyser Romeo Castellucci, kurator tegorocznego Malta Festival w Poznaniu.

Festiwale rozchwytują jego przedstawienia, wystawiają je najważniejsze teatry w Berlinie, Paryżu, Londynie, Brukseli. Ale Romeo Castellucci nie uczestniczy w życiu teatralnych metropolii. Mieszka i pracuje w rodzinnej Cesenie, starym, 100-tysięcznym mieście położonym w północnych Włoszech, godzinę jazdy pociągiem z Bolonii. Życie toczy się tu sennym rytmem, który wyznaczają pory kolejnych posiłków i rytualne picie espresso. Siedziba jego teatru Societas Raffaello Sanzio mieści się w dawnym budynku warsztatów szkolnych w centrum miasta. Dwie sale, jedna pomalowana na czarno, druga na biało, zaskakują prostotą. Podobnie jak tablica przy wejściu, z jednym słowem: "Teatr". - Rzadko gramy teraz w Cesenie, bo nasze spektakle nie mieszczą się w tej przestrzeni - mówi Castellucci, oprowadzając po włościach.

Awangardowa grupa, której patronuje renesansowy geniusz malarstwa, powstała na początku lat 80. Zalożyły ją z Castelluccim jego siostra Claudia i żona Chiara Guidi. Wszyscy przyszli do teatru ze świata sztuki: Romeo skończył malarstwo i scenografię na Akademii Sztuk Pięknych w Bolonii, Claudia - malarstwo, a Chiara - historię sztuki. Ich niezwykłe widowiska przekraczały granice między teatrem, sztukami wizualnymi, tańcem i performance'em. Czerpały inspiracje z klasycznej literatury: tragedii greckiej, Biblii, Dantego, Shakespeare'a, a jednocześnie nawiązywały do prac współczesnych filozofów: Agambena, Foucaulta, Blumenberga, i odkryć naukowych. Od kilku lat artyści z tej grupy działają niezależnie.

Po słynnej trylogii według "Boskiej komedii" Castellucci zrealizował spektakl "O twarzy. Wizerunek syna Boga" (pokazywany na wrocławskim festiwalu Dialog). Spektakl dotykający starości i umierania wywołał skrajne reakcje. W Paryżu i Wilnie, gdzie był gościnnie prezentowany, prawicowi politycy oskarżyli Castellucciego o obrazę uczuć religijnych.

Kiedy pytam reżysera o najważniejsze miejsce wjego rodzinnym mieście, Castellucci bez wahania wskazuje na Bibliotece Malatestianę. To pierwsza biblioteka publiczna w Europie, ufundowana w połowie XV wieku na polecenie Malatesty Novello, władcy Ceseny. Sala lektorium nie zmieniła się od 500 lat: stoją w niej dwa rzędy drewnianych pulpitów przypominających ławki kościelne, pod którymi leżą przykute łańcuchami 342 kodeksy. Jest tu cała wiedza epoki Renesansu: teologia, fizyka, astronomia, literatura. Nie ma ogrzewania ani oświetlenia elektrycznego, jedyne światło wpada przez rząd weneckich okien. Przez chwilę stoimy w ciszy, wydaje się, że słychać szmer przewracanych kartek.

ROZMOWA Z Romeem Castelluccim

Roman Pawłowski: Dlaczego "Człowiek - Maszyna"? Taki tytuł ma pana program na Malta Festival. Romeo Castellucci: "Oh Man, Oh Machinę / Człowiek - Maszyna" to moja skarga na to, co dzieje się pomiędzy człowiekiem i maszyną. Przekraczamy granice śmierci, umiemy podtrzymywać życie mimo obumarcia mózgu. Technologia coraz bardziej wnika w nasze ciało, przykładem jest Pistorius, sprinter, który biega na protezach nóg. Z drugiej strony powstają roboty, które potrafią się same rozwijać i ulepszać, bez udziału człowieka. Chcę postawić pytanie o polityczne i etyczne konsekwencje tych odkryć. I opowiedzieć o lęku, który jest z tym związany.

Punktem wyjścia mojego programu było słowo "transhumanizm", czyli wykorzystanie technologii do przekraczania biologicznych barier - modyfikowanie ciała, transplantacje, protezy. Jestem sceptycznie nastawiony do tego zjawiska. Dodaję do niego drugie określenie: "transhumanare", które pojawia się w pierwszej pieśni "Raju". Dante używa go, aby opisać to, co zmienia się w nim samym, kiedy przechodzi z Czyśćca do Raju [w polskim przekładzie - przeczłowieczenie]. Interesuje mnie relacja między tymi dwoma zjawiskami.

Dzisiaj mamy jeszcze inne przeczłowieczenie - część naszej tożsamości przejmują maszyny. Na zeszłorocznym Malta Festival libański reżyser i performer Rabih Mroue pokazał przedstawienie "33 rundy i parę sekund", oparte na faktach. Jego bohaterem jest libański aktywista polityczny, który popełnił samobójstwo. Na scenie widzimy jego mieszkanie z komputerem, faksem, telewizorem, automatyczną sekretarką. Urządzenia kontynuują jego życie: faks drukuje dokumenty, w telewizorze lecą migawki o nim, słychać nagrania wiadomości, a na jego stronie na Facebooku przyjaciele prowadzą intensywną dyskusję o jego śmierci.

- Spektakl z Libanu przypomina mi inną prawdziwą historię, o której czytałem niedawno. Otóż podczas masakry na wyspie Utoya były dwie koleżanki, jedna została zabita przez Breivika, druga cudem ocalała i nie mogła się pogodzić ze śmiercią przyjaciółki. Do tej pory wysyła SMS-y na jej komórkę. Rodzice dziewczyny, która zginęła, wciąż ładują jej telefon, aby odbierać wiadomości od tej drugiej. Odpowiadają?

- Nie, ale podtrzymują możliwość kontaktu.

Jaką rolę odgrywają dziś maszyny?

- Zajmują miejsce duchów. Weźmy choćby technologię cloud computing - chmury, która pozwala na przechowywanie danych osobistych i programów poza pamięcią komputera, na serwerach gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Nasze komputery stają się maszynami bez treści, przypominają ciała bez ducha Informacje tracą swój materialny wymiar. Zgadzam się wjakimś sensie z Heideggerem, który mówił, że niebezpieczeństwo, które grozi ludzkości, jest po stronie techniki. Chodzi o to, że oddajemy technologii coraz większą część naszego życia. Technologia jest koniem trojańskim naszych czasów. I mam wrażenie, że zdamy sobie z tego sprawę zbyt późno.

Na czym polega to zagrożenie?

- Nasze życie od urodzenia jest coraz uboższe w doświadczenie. Człowiek przestaje być działającym podmiotem, a staje się biernym realizatorem zadań, które są mu przypisane przez maszyny. Jego rola ogranicza się do konsumowania produktów.

Ale to ludzie projektują komputery, nie odwrotnie. Poza tym technologia zbliża ludzi i rewolucjonizuje kulturę - mogę obejrzeć pańskie przedstawienie, nie ruszając się z domu.

- Rzeczywiście wszystko wydaje się łatwiejsze, ale jednocześnie wszystko jest coraz bardziej pobieżne, powierzchowne. To nie jest prawdziwe doświadczenie, ono jest opowiedziane, zilustrowane, lecz nie jest związane z prawdziwym przeżyciem.

A technika przyśpiesza. Rozmawiałem z naukowcami z instytutu w Cambridge, którzy zajmują się prognozowaniem ryzyka związanego z rozwojem nowych technologii. Według nich następna generacja komputerów będzie milion razy silniejsza, powstaną komputery kwantowe, które będą w stanie ustanowić relacje między sobą. Naukowcy przyj-mują za pewnik, że te komputery będą mogły się kiedyś przebudzić i uzyskać świadomość. To nie jest odległa perspektywa, to może się stać już wkrótce.

To mi przypomina powieść Stanisława Lema "Golem XIV" o superkomputerze, który uzyskuje świadomość i zaczyna doskonalić swoją inteligencję, aż w końcu traci w ogóle intelektualny kontakt z ludźmi.

- Futurystyczne wizje sprzed lat stają się naszą rzeczywistością. Używa pan nowych technologii?

- Oczywiście, używam komputera, komórki, ale jednak z pewnym dystansem.

Ma pan stronę na Facebooku?

- Mam, ale nie ja ją prowadzę. To fan page. Stworzyli ją prawdopodobnie jacyś ludzie we Francji, nie mam na nią żadnego wpływu. To jest przykład technologii, która wchłania życie - powstaje profil osoby, która nawet nie zdaje sobie z tego sprawy i nie ma nad tym żadnej kontroli. Pojawiają się profile ludzi, którzy nie żyją albo nawet nigdy nie istnieli, bohaterów fikcyjnych. Ktoś zamieszcza na nich wpisy, pozoruje życie. Nie mówiąc już o profilach produktów - swój profil ma nawet Nutella, którą moje dzieci jedzą na śniadanie. Jakby to była osoba.

Dlaczego umieszczamy w sieci nasze wirtualne kopie?

- Facebook daje iluzję bycia na scenie świata. Andy Warhol mówił, że wszyscy możemy być dzisiaj sławni przez 30 minut. To śmiertelnie nudne. Wyobrażam sobie, że portale społecznościowe mogłyby jeszcze pomóc starszym ludziom w przezwyciężeniu samotności, ale przy komputerach widzę ciągle dzieci i młodych ludzi, którzy nieustannie sprawdzają, co się dzieje na ich profilach. To brama do piekła. Ale może po prostu jestem już za stary.

W projekcie "Orfeusz i Eurydyka", który ma pan w przyszłym roku realizować w Wiedniu i Brukseli (inscenizacje dwóch oper: Christopha Willibalda Glucka z 1762 roku i Hectora Berlioza z 1859 roku) zamierza pan wykorzystać transmisję wideo ze szpitala. Na czym polega ten pomysł?

- Mit Orfeusza i Eurydyki opowiada o płynnej granicy między życiem a śmiercią. Dlatego widzowie będą oglądali obraz kobiety, która leży w śpiączce. Jednocześnie będziemy transmitować z teatru do szpitala tę samą muzykę, którą usłyszy publiczność. Chodzi oczywiście o nawiązanie do terapii, jaką stosują lekarze, aby za pomocą muzyki pobudzić mózg, a jednocześnie do samej opery, w której muzyka przezwycięża śmierć. Ta kobieta i jej pokój szpitalny staną się pejzażem dla muzycznej partytury. Chcę pokazać urządzenia służące do transmisji, mikrofon, kamerę. Tu nie ma miejsca na fikcję.

Historia Orfeusza i Eurydyki mówi o przekroczeniu granicy śmierci. Jak pan odczytuje ją dzisiaj w kontekście rozwoju medycyny?

- Interesuje mnie zmiana definicji śmierci. Kiedyś śmierć była oczywista, serce przestawało bić i następował koniec. Dzisiaj urządzenia podtrzymujące życie zmieniły jej postrzeganie. Pozwalają nam sztucznie oddychać, funkcjonować ciału niezależnie od nas. Śmierć zostaje rozciągnięta w czasie. Mamy ciała, które w zasadzie są martwe, serce nie działa, a mimo to funkcje życiowe są sztucznie utrzymywane. Jedynym znakiem życia staje się aktywność mózgowa, tylko że bardzo trudno ją zbadać.

Nie wiemy, co się dzieje wewnątrz umysłu osoby w śpiączce. Niedawno opracowano technologię, która pozwala na wykrycie aktywności mózgu. Wiadomo, że mózg zużywa więcej cukru, kiedy jest aktywny. Lekarze wprowadzają do organizmu oznaczony cukier, stymulują pacjenta i obserwują na urządzeniach, jak zmienia się poziom glukozy w poszczególnych partiach mózgu. Ta bardzo droga, niebezpieczna technologia to jedyny sposób, aby dowiedzieć się, czy mózg jest żywy, czy tylko utrzymywany w ciepłocie.

Dziś nie lekarz, nie ksiądz określają, kiedy umarliśmy, ale maszyna. Maszyny stają się naszym aparatem duchowym, zaczynają pełnić funkcję, jaką przypisujemy Bogu. Im większą odpowiedzialność za nasze życie i śmierć przejmują maszyny, tym bardziej nasze ciało zostaje sprowadzone do czystej biologii.

Ale decyzja, czy podtrzymywać życie, wciąż należy do człowieka.

- Tak. Ale podtrzymywanie ciała przy życiu za pomocą maszyny sprawia, że samo ciało staje się maszyną. Kiedy moja mama umierała, zastanawiałem się, czy powinniśmy ją sztucznie trzymać przy życiu. Moje siostry zdecydowały, że nie. Była taka możliwość, ale jaki by to miało sens?

Jednak współczesna nauka jest dla pana inspiracją.

- Bardzo dużą. Przygotowując się do projektu "Orfeusz i Eurydyka", odwiedziłem instytut medyczny w Liege specjalizujący się w leczeniu śpiączki. Naukowcy badają tam m.in. świadomość człowieka. Jeszcze 20 lat temu świadomość była pojęciem z dziedziny religii, metafizyki. Dzisiaj coraz więcej naukowców prowadzi studia nad świadomościąjako reakcją chemiczną w mózgu. Lekarz pokazał mi na zdjęciach miejsce w mózgu, gdzie mieści się ośrodek świadomości. Są takie dwa obszary. Okazuje się, że świadomość można zlokalizować i zmierzyć. To pierwszy krok do jej reprodukowania.

To brzmi jak boska kreacja.

- To szaleństwo! Świadomość to pamięć, emocje, uczucia, miłość, nienawiść. Czym jest - tylko reakcją elektrochemiczną? Mam nadzieję, że nie.

Czy wykorzystanie wizerunku osób chorych w przedstawieniu jest etyczne? Nie może zapytać ich pan o zgodę, bo nie ma z nimi kontaktu.

- To rzeczywiście delikatna kwestia. Mam świadomość niebezpieczeństwa voyeuryzmu, mogę sobie wyobrazić wszystkie oskarżenia. Ale będę ostrożny, uważny. Premiera odbędzie się dopiero za rok, nie zdecydowałem jeszcze, z kim będę współpracował. Możliwe nawet, że ci ludzie żyją gdzieś wśród nas i nie wiedzą jeszcze, że znajdą się w komie z powodu np. wylewu czy mechanicznego urazu. I że będą bohaterami mojego przedstawienia.

Byłem natomiast w szpitalach, spotykałem się z lekarzami, z przedstawicielami stowarzyszenia chorych na śpiączkę. Poparli mój projekt, popierają go bliscy chorych, bo liczą, że opinia publiczna zwróci uwagę na problemy, z którymi się mierzą. We Włoszech na przykład ludzie pogrążeni w śpiączce z punktu widzenia prawa nie istnieją, nie są ani żywi, ani martwi. Tylko Kościół się nimi interesuje, jak zwykle.

Opera Glucka w przeciwieństwie do mitu kończy się dobrze. Kiedy Eurydyka po raz drugi umiera, przybywa Amor i przywraca ją do życia. Czy tak skończy się pańskie przedstawienie?

- Nie, happy end w tej operze Gluck dopisał, aby zadowolić ówczesną publiczność. Orfeusz traci Eurydykę po raz drugi, na zawsze.

A jeśli w czasie przedstawienia osoba pogrążona w śpiączce się przebudzi?

- To może się zawsze zdarzyć. Dla mnie istotne jest, aby zbudować możliwość takiego cudu.

Czy człowiek powinien wyznaczyć wyraźne granice technologii? Określić, że dalej rozwój maszyn nie może pójść, bo to grozi odebraniem człowiekowi jego podmiotowości?

- Byłoby głupotą myśleć, że możemy wrócić do tego, co było. Internet wpłynął na nasze postrzeganie świata, nasze możliwości. Zrewolucjonizował świat jak kiedyś wynalazek druku. Istotne jest pytanie, jak dostosować do tej nowej sytuacji nasz system etyczny. Wszystko się zmienia, trzeba za tym iść. Nie możemy wrócić do renesansowej Biblioteki Malatestiany w Cesenie, żeby czytać ręcznie przepisywane książki.

Choć istnieje pokusa powrotu, bo w dzisiejszym chaosie informacji ta biblioteka sprzed 500 lat jest oazą porządku i harmonii. Przeczytanie wszystkich zgromadzonych tu ksiąg zajęłoby jakieś siedem lat, licząc tydzień na jedną, a stanowiły one przecież całość wiedzy naukowej i teologicznej w XV wieku. Dzisiaj nie starczy ludzkiego życia, aby objąć chociażby promil współczesnej wiedzy.

- Problem w tym, że w ludzkim umyśle nie majuż miejsca na nowe informacje. Towarzyszy nam nadmiar. Dlatego tak ważnajest sztuka, bo to jest jeden z niewielu światów, w których możemy być uważni. Teatr wprowadza nas w innym czas, zmusza do bycia cierpliwymi. I daje to, co najważniejsze - dostęp do doświadczenia.

Tłumaczenie Dorota Semenowicz

***

Maszyny na Malcie

Na Malta Festival Romeo Castellucci wystąpi w potrójnej roli: kuratora głównej części festiwalu "Oh Man, Oh Machine/ Człowiek Maszyna" (24-29 czerwca), reżysera spektaklu "The Four Seasons Restaurant" i twórcy wizualizacji towarzyszących koncertowi Scotta Gibbonsa, amerykańskiego kompozytora, z którym na co dzień współpracuje.

W programie, który przygotował dla Malty włoski reżyser, znajdą się projekty z różnych dziedzin sztuki: sztuk wizualnych, muzyki, teatru i tańca. Proponuje widzowi przede wszystkim doświadczenie emocjonalne i zmysłowe, a w drugiej kolejności intelektualne. Na różne sposoby przedstawia temat maszyny - mechanizacji i automatyzacji ludzkiego życia, przekraczania granic poznania oraz mechanizmów, które podporządkowują sobie jednostkę, takich jak prawo czy język.

W Poznaniu zobaczymy prace m.in. choreografa i tancerza Tino Sehgala, który został nominowany do prestiżowej Nagrody Turnera, twórcy instalacji audiowizualnych Kurta Hentschlagera, choreografki Grace Ellen Barkey z międzynarodowego teatru tańca Needcompany, austriackiego kompozytora Petera Ablingera, koreańskiej tancerki GeumhyungJeong, brytyjskiego reżysera Simona Vincenziego oraz twórców muzyki elektronicznej z Niemiec Alva Noto i Byetone. Polskim punktem programu będzie spektakl "Requiemaszyna" z Instytutu Teatralnego w Warszawie w reż. Marty Górnickiej, oparty na wczesnych poezjach Władysława Broniewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji