Artykuły

Irlandczycy. Świat, który już przeminął

Po sukcesach na scenach londyńskich trafiają do nas "Tańce w Ballybeg", sztuka współczesnego irlandzkiego autora, Briana Friela. To literatura sceniczna na wskroś oryginalna, wywiedziona z autobiografii, bliska widzom przez realizm. Ten realizm, który jest dziś niezbędny w teatrze.

Przepraszam za język komentatora sportowego, ale doprawdy, szkoda że nie wszyscy z Państwa to widzieli. Sztuka współczesnego irlandzkiego autora, Briana Friela, wystawiona, w Teatrze Powszechnym, w reżyserii jego córki Judy, w tłumaczeniu Małgorzaty Semil i scenografii Krystyny Kamler, to najczystszej wody poetycki realizm, za jakim widz teatralny, nawet zaprawiony do awangardy, po prostu tęskni.

Irlandia, mityczne miasteczko Ballybeg, sierpień 1936. Czuje się upał i zapach lekko przejrzałych jagód - porę żniw poznajemy po łanach nie zżętych jeszcze zbóż i po podniecającej atmosferze przygotowań do dorocznych tańców na Święto Lughnasa. To nic, że pięć starych panien i zdziwaczały misjonarz z Ugandy, ich brat, nie pójdą, by hasać na cześć boga plonów Lugha. Narrator opowiada o paru dniach z przeszłości i najważniejsze są tu nie tyle fakty, co atmosfera. Nie oczekujmy żadnych zaskoczeń - wszystko wiadomo od samego początku, wiadomo, że historia źle się skończy, że dom za wsią czeka zagłada i rozpad, a jego mieszkańcy rozproszą się tak, że trudno ich będzie odnaleźć po latach. A mimo to opowieść nie jest smutna, raczej nostalgiczna, pełna zadumy nad światem, który mija.

Na kredensie stoi radio Marconi - drewniany rupieć, którzy rzęzi i gra kiedy chce. Z radia sączą się melodie; to modne przeboje, to znów ludowe śpiewki. Ekscentryczne siostrzyczki wpadają wtedy w trans, kompensując sobie dzikim tańcem wszystkie niespełnione marzenia.

Obok klimatu najważniejsze są charaktery ludzi oglądanych na scenie. Zespół jest bardzo wyrównany, wszyscy grają naturalnie, tworząc przekonujące kreacje. Ewa Dałkowska gra siostrę Kate, surową nauczycielkę, która utrzymuje cały dom i daje to odczuć reszcie. Najbardziej podobała mi się rola Joanny Żółkowskiej, ukochanej ciotki Michaela (Piotr Kozłowski), osoby z upodobaniem wymyślającej dziwaczne zagadki i bez skarg wykonującej najcięższe domowe roboty. Jest jeszcze upośledzona na umyśle Rose, która wraz z Agnes żyje z chałupniczego dziergania na drutach i najmłodsza, matka Michaela, rozkwitająca przy rzadkich wizytach niebieskiego ptaka, Gery Evansa (Jerzy Zelnik). Ojciec Jack (Franciszek Pieczka) obiecuje odprawić mszę dla lokalnej społeczności, ale tak naprawdę odkrywamy ze zdziwieniem, że się kompletnie w Afryce "stubylczył" i właściwym mu kultem są obrzędy ku czci bogini Obi. Niezwykle wzruszająca postać.

Przeczytałam "Tańce w Ballybeg" w najnowszym "Dialogu". Nie obrażając Judy Friel chciałam podkreślić, że Brian Friel, za pomocą precyzyjnych didaskaliów sam jakby "reżyseruje" swoje sztuki, trzeba mu tylko zawierzyć. Efekt - olśniewający. Po sukcesach londyńskich los chciał, że sztuka trafiła do Teatru Powszechnego i zagrali w niej tak znakomici aktorzy. W moim przekonaniu jest to w tej chwili najlepsza i najpiękniej wystawiona sztuka w Warszawie.

Realizm pojmowany tak, jak rozumie go Friel, nie zna przeszkód i nie zna złych dróg. Temat, wydawałoby się, odległy i egzotyczny, irlandzka wieś t to jeszcze z lat 30. Okazuje się jednak, że najważniejsze jest obudzenie ciekawości widza, który się wciąga i "wchodzi" w świat przedstawiony po uszy.

W odniesieniu do dramatu Friela często pojawia się przymiotnik "czechowowski". Możliwe, choć ja akurat nie mam tych skojarzeń. To literatura sceniczna na wskroś oryginalna, wywiedziona z autobiografii, bliska widzom przez realizm właśnie. Ten realizm który jest niezbędny w teatrze, niechby i obok rozmaitych fajerwerków. Coś dla ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji