Wrocław z Rożewiczem
WROCŁAW zajmuje na teatralnej mapie Polski miejsce szczególne. Przecież tu działa mag współczesnego teatru - Jerzy Grotowski. Tu powstają koncepcje poetyckich pantomim Henryka Tomaszewskiego. Ale obok tych głośnych zespołów pracują i inne sceny. Obok - nie znaczy w cieniu.
Właśnie taki odrębny styl reprezentuje wrocławski Teatr Współczesny. Wciąż realizowany kierunek inscenizacji wyznaczył przed kilku laty dyrektor sceny, Andrzej Witkowski. Pamiętam np. piękny spektakl "Róży" Żeromskiego, obrazujący trudny patriotyzm autora "Przedwiośnia". Niespokojny duch artysty, który stale szukał "szklanych teatrów", zagnał Witkowskiego do Białegostoku. Szykował już nowe premiery (m. in. głośne przedstawienie "Odprawy posłów greckich"), kiedy śmiertelny atak serca przerwał wszystkie plany tego, oddanego ponad miarę sił polskiej scenie, reżysera.
Obecnie wrocławska Scena Współczesna rozwija się pod batutą Kazimierza Brauna. Jego spektakl "Operetki" Gombrowicza pokazał współodpowiedzialność wszystkich wykonawców. Gombrowicz domaga się sugestywnego aktorstwa, które ujawni gorzki sens zabawowych przebieranek.
Zespół Współczesnego podkreślił swoje możliwości. Sądzę, że już niedługo zaproszę Państwa na nową premierę, która będzie konsekwentnie rozwijać plany twórcze tej sceny.
Dziś jednak chciałbym przedstawić wrocławski Teatr Polski. Prezentacja dość nietypowa. Chodzi bowiem o spektakl "Kartoteki" Tadeusza Różewicza. Co prawda sam autor jest od dziesięciu lat przysięgłym wrocławianinem, lecz "Kartotekę" opracował nie kierownik artystyczny Polskiego, Piotr Paradowski, ale reżyser wędrujący po kraju - Tadeusz Minc.
"Kartoteka". Jedna z nielicznych sztuk współczesnych, którą krytyka i czytelnicy uznali za tekst bez mała klasyczny. "Kartoteka" - przedmiot analiz szkolnych i stała pozycja repertuarowa. Muszę się przyznać, że nie jestem entuzjastką dramaturgii twórcy "Grupy Laokona". Zawsze zostaje on dla mnie poetą, którego nęci zbiorowa spowiedź. Czyli poeta w teatrze, a nie dramaturg piszący wiersze. Może dlatego cenię "Kartotekę", gdyż ujawnia ona poetyckie prowieniencje autora.
Kim jest główny, bohater? "Bohaterem'' sztuki - notuje Różewicz - jest człowiek bez określonego dokładniej wieku, zajęcia i wyglądu. "Bohater" nasz często przestaje być bohaterem opowiadania i zastępują go inni ludzie, którzy są również "Bohaterami". Wiele osób, biorących udział w tej historii, nie odgrywa tu większej roli. Te, które mogłyby odgrywać główne role, często nie dochodzą do głosu lub mają mało do powiedzenia. Miejsce jest jedno. Dekoracja jedna. Wystarcza jeśli w ciągu tych godzin przestawi się krzesło."
Anonimowy Ktoś ma cechy podmiotu lirycznego z Różewiczowskich wierszy. Już w debiutanckim zbiorze "Niepokój" (1947) Różewicz podjął walkę o godność człowieka udręczonego wojennymi czasami pogardy. Pozornie beznamiętna relacja ukrywa ból, tragiczną samowiedzę autora:
"Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok
słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie
rzeczy i pojęcia
niech oddzieli śwatło od
ciemności".
Poeta rejestruje strzępy rozmów w stylu "zaraz skoczę, szefie". Tylko że cytowane "zaraz" będzie skokiem ostatecznym, skokiem - rozrachunkiem, jakiemu podlegamy my wszyscy.
Wierność konkretom - posunięta aż do granic wierszy montowanych, bardziej niż pisanych, językiem gazetowo-autobusowym. Wierność złudna. Kompromitująca znieczulicę, bezmyślność, postawy wiecznych konsumentów.
I tak zbliżamy się do świata "Kartoteki". "Bohater", a tuż przy nim ci dziwni "przechodnie". Wyblakłe jak stara fotografia epizody z dzieciństwa, lata szczeniackie, wreszcie najcięższy okres dojrzałości. Coraz więcej błahych anegdot i ważnych faktów. Coraz bardziej odległa prawda o "Bohaterze". Pewnik będzie jeden - rocznik 1926. Pytanie: kim jest? - zostaje niewiadomą. Można tylko szukać odpowiedzi: kim jest dla innych? Ojciec widzi siedmioletniego urwisa, Matka - dojrzałego pana na stanowisku. Kolejnym "przechodniom" mylą się imiona, co zresztą "Bohater" aprobuje: Henryk, Wiktor, Stasio, Władzio... Przeciętne cechy "Bohatera" pozwalają mu utożsamiać się z każdym, którego chcą zobaczyć rozmówcy. Warunek stanowi historia. W "Kartotece", uszeregowanej według daty urodzin, mieści się biografia pokolenia, któremu powtórną "maturę" zgotowała wojna. Różewicz, sam także tragiczny maturzysta (rocznik 1920), ustawia doświadczenia czasów pogardy w rubryce: czy można zapomnieć?
Nieoczekiwanie "Bohater" spotyka młodą Niemkę.
"Bohater"
"Życzę, aby pani tak się uśmiechała i była szczęśliwa. Widzi pani, ja jestem uwalany w błocie, we krwi... Pani ojciec i ja polowaliśmy w lasach.
Dziewczyna
Polowali? Na co?...
"Bohater"
Na siebie. Z karabinami, ze strzelbami... Nie, nie będę opowiadał (...). Proszę, niech pani się uśmiechnie..."
Narastają słowa o szczęściu, radości, ale ginie ich sens. Czar uśmiechu młodej Niemki nie przesłania pamięci wojennych zbrodni. "Bohatera" stać tylko na milczenie.
Już po napisaniu "Kartoteki" poeta w wierszu "Z życiorysu" zanotował:
Mój życiorys kończył się
już kilka razy
raz lepiej raz gorzej.
Biografia "Bohatera" dobitnie wskazuje momenty lat gorszych.
Wrocławski spektakl wydobywa wewnętrzny ład dramatu. Minc dookreślił tekst słowami wiersza Różewicza "Drzewo", znakomicie utrwalonymi dzięki muzyce Jacka Sobieskiego.
Mowa jest tam o niewyrażalności skomplikowanych i często bezwzględnych czasów, w jakich przyszło nam żyć. Oś inscenizacyjną stanowi bogata rola Zdzisława Kozienia. Jego bohater nudzi się, grymasi, obserwuje, czeka, marzy, a przede wszystkim odczuwa straszne nużenie. Precyzyjny w doborze gestyki Kozień utrwala etyczny chaos, który stwarzamy my, cywilizowani mieszkańcy Ziemi.
Stereotypy, maski, pozy wydobył z dialogów "Kartoteki" scenograf, Andrzej Sadowski. Może nie zawsze pozostali aktorzy partnerowali Kozieniowi. Zwłaszcza różnie bywa z Chórem Starców, w czym widziałabym i pewne pomyłki reżysera. Co prawda Kozień tak mocno wsłuchał się w materię sztuki, że dorównać mu trudno. Ale zamykając uwagi o spektaklu, trzeba powiedzieć, iż potwierdza on wysoką rangę wrocławskich scen.