Artykuły

Hasta la vista, baby

"Carmen. Bella Donna" w reż. Pawła Pitery w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Alicja Müller w Teatraliach.

Szczypta szkodzącej na mózg wilczej jagody, odrobina guarany - cudownego afrodyzjaka, troszkę rozbudzającej miłosne żądze mandragory, która to (o ironio!) wyrastać miała z nasienia wisielca, a także lampka najlepszego szampana - mężczyźni od tego głupieją. I nawet ci najbardziej pruderyjni zmieniają się w rozognionych lubieżników, a czasem, gdy do kieliszka wpadnie nieco więcej trujących ziół, umierają. O proporcjach decyduje piękna Carmen, seksowna autorka popularnych książek kucharskich, która jest trzy razy bardziej niebezpieczna od facetów w czerni i jeszcze bardziej przebiegła niż sam Sherlock. Paweł Pitera nie mógł wybrać lepszego czarnego charakteru, by rozkochać w nim publiczność Bagateli.

Carmen (w tej roli zalotna Ewelina Starejki) ma już pięć trupów w ogrodzie i wciąż jest tam miejsce na następne. Kochankowie pojawiają się co dwa lata. Nikt z widzów nie wróży żadnemu z nich długiego życia. Nie ma między nimi symetrii - ona jest czarownicą. Razem piją szampana z bardzo czystych kieliszków, ale jego napój jest nieco bardziej wyskokowy. Mężczyzna musi polec w takiej konfrontacji. Czekają go przyjemna ostrość w gardle i niespodziewane, nieomal konwulsyjne drganie podnieconego ciała. Jakże bezradne okażą się jego duma i wszystkie męskie sposoby! Po szampańskich nocach kochankowie budzą się na lekkim kacu i wdzięczą do swej pani. Są nieustannie gotowi, by najlepszego szampana wetrzeć jej w nadgarstki, w obojczyki, we włosy. Chcą iść do łóżka. Wczorajsze ekstazy wyzwalają w nich pewność, że dzisiaj znowu uda się ich doświadczyć/ je przeżyć. Nie wiedzą, że ich dni są dokładnie policzone.

"Carmen. Bella Donna" to komedia kryminalna, w której wątki romansu przeplatają się z motywami zbrodni i zemsty. Kolejne ofiary namiętnej morderczyni - kokietki padają na stole albo już gniją w ogródku. Carmen za pomocą ziół manipuluje pożądaniem, które wymyka się amantom spod kontroli, przecząc tym samym wiktoriańskiemu przekonaniu, że kobieca seksualność nie istnieje suwerennie, bo zawsze jest tylko odbiciem męskiej. .

Nie przypadkiem internetowy pseudonim kobiety to Bella Donna - wszak pochodzi on od łacińskiej nazwy wilczej jagody ("Atropa belladonna"). W ten sposób w postaci Carmen zbiegają się dwie tradycje, dwa mity kobiecości - figura zmysłowej cyganki z legendarnej opery oraz kobiety - czarownicy, czyli poszukiwaczki najbardziej zwyrodniałych dróg wyzwolenia. To sprawia, że bohaterka jawi się zarówno jako bogini miłości, jak i śmierci - na scenie Bagateli obserwujemy ucieleśnienie spotęgowanej, niejako absolutnej kobiecości. Jest w tym wszystkim wiele złowieszczego mroku, a jednocześnie czegoś nieskończenie gorzkiego. Carmen jest umazanym krwią, dogłębnie zranionym amorem, a jej poczynania są nie tyle zabawą w Antropos z zielnikiem zamiast nici, co wrzaskiem dzikiej furii. Bywa odpychająca i ujmująca, bezradna i władcza, co świetnie odgrywa Starejki.

Brutalną opowieść łagodzi domieszka farsy. Aktorzy urządzają na scenie najprawdziwszy erotyczny cyrk. Ich przerysowana ekstaza i wszechogarniające przestrzeń szaleństwo nie drażnią - to zasługa spójnej i zabawnej, tryskającej humorem, a zarazem szalenie wymownej choreografii Małgorzaty Haduch. Cała obsada świetnie sobie radzi z odtańczeniem mrowienia mięśni, szumu w uszach i ciężkości głów. Kabaretowy obraz chuci nie przysłania też tragizmu bohaterów, co jest zdecydowanie największą zaletą spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji