Pokochał Radom, ludzi, klimat miasta
Zmarł ZYGMUNT WOJDAN, aktor, reżyser, długoletni dyrektor radomskiego teatru, poeta. Kochał teatr i służył mu wiernie przez większość swojego życia Pobił rekord. Kierował radomskim teatrem od 1978 do 1991 r. - pisze Renata Metzger.
Wtedy też reżyserował większość z wystawianych tu przedstawień. Do najgłośniejszych wydarzeń należała m.in. światowa prapremiera "Sztukmistrza z Lublina" Singera. W rozmowie z "Gazetą" z okazji 25-lecia teatru w Radomiu pracę nad tą sztuką określił Wojdan jako wielką przygodę.
- Bardzo chciałbym znów stanąć na scenie i reżyserować. Myślę, że gdybym teraz podjął pracę, pozwoliłoby mi to uniknąć wielu błędów - wyznał też wtedy. Ile sztuk przygotował, już sam nie pamiętał. - Pewnie ponad 80. Robiłem ich po kilka rocznie - mówił. Ostatnie zrobił w 1999 r. - bajkę dla dzieci "Burza w teatrze Gogo" i farsę "Pani prezesowa". Był to jednocześnie rok świętowania przez Wojdana 55-lecia pracy twórczej.
- Kończąc dyrektorowanie, zarzekałem się, że nigdy już noga moja nie postanie na scenie, ale sytuacja w kulturze i w radomskim teatrze nie jest najlepsza. Brakuje potencjału ludzkiego, a więc i ja mogę być jeszcze przydatny - zażartował. Marzył, żeby przygotować jeszcze "Nigdy nic nie wiadomo" Shawa.
- Niby nic wielkiego, ale świetna komedia, doskonale napisane role, taki promienny tekst. Teatr musi też rozpromieniać widzów, dawać im chwile wytchnienia - tłumaczył.
Ostatnio pisał też wiersze. - Chyba gdybym nie został reżyserem, to chciałby być poetą - śmiał się.
Nie znałam teatru Wojdana, bo przecież trudno mi oceniać jego dokonania
Zygmunt Wojdan miał 85 lat. Pochodził z Wilna. Już w 1945 r. grał w Poznaniu, potem były teatry warszawskie, Sosnowiec, Bydgoszcz. Jednak to z Radomiem związał się na dłużej. Pytany, czemu wybrał Radom, dwa lata temu powiedział nam: - Mam mieszkanie w Warszawie, gdzie pracowałem, kiedyś i Bydgoszcz mi proponowała powrót. Ale nie, zostaję. Po prostu pokochaliśmy i ja, i żona Radom, ludzi tu mieszkających, jakiś klimat tego miasta, i tu pewnie umrę
po dwóch spektaklach z 1999 r. Znałam za to przemiłego i szarmanckiego starszego pana, który zawsze miał czas i ochotę na rozmowę. Teraz żałuję tylko, że ja miałam tak mało czasu, by posłuchać interesujących opowieści o radomskim i nie tylko teatrze, plotek o ludziach z nim związanych. Boję się, że trudno będzie spotkać mi już kogoś, kto żyłby tak bardzo teatrem, kto by mu tak wiernie służył.