Artykuły

Absurd kontrolowany

Człowiek nie ma nic do powiedzenia, w szczególności zaś nie ma nic do powiedzenia drugiemu człowiekowi - o spektaklu "Łysa śpiewaczka" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Magdalena Osińska z Nowej Siły Krytycznej.

Eugne Ionesco wielkim awangardzistą był - rzecz ta nie podlega dyskusji, chyba że głos zabrać zechce Maciej Prus, który ostatnio wyreżyserował w Teatrze Narodowym "Łysą śpiewaczkę". Przykurzona (ale niestety nie odkurzona) sztuka z połowy ubiegłego wieku spotyka się w tym przedstawieniu z teatrem środka, którego istota opiera się na słowie, odsądzanym od czci i wiary przez samego Ionesco.

Język ma wpisane w swoją istotę kalectwo, ponieważ nie służy komunikacji, a wręcz ją uniemożliwia. Doświadczony reżyser - wciąż przecież "młody, zdolny" - powinien się nad tym kalectwem troskliwie pochylić, a nie z zakłopotaniem odwrócić wzrok i przejść na słoneczną stronę ulicy, gdzie panuje komediowość lapsusów i pomyłek.

Ionesco w wersji na wesoło byłby nie do przełknięcia, gdyby nie znakomita gra wszystkich aktorów bez wyjątku. Ewa Wiśniewska i Artur Żmijewski (Państwo Smith) oraz Jacek Mikołajczyk i Anna Seniuk (Państwo Martin) - że wymienię tylko główne postaci - skroili spektakl na miarę bardzo atrakcyjnej sztuki bulwarowej (nie, nie pomyliło mi się - nie egzystencjalnej, ale właśnie bulwarowej). Seniuk samym tylko wkroczeniem na scenę wywołała ogromne poruszenie i do końca była najbardziej absorbującą uwagę widzów osobą - laborantka Madzia prześcignęła wszystkich w tym pojedynku na białe kitle, nawet doktora Burskiego. Prostolinijność i jednolitość przekazu gry aktorskiej była jednak przerywana parokrotnym barbarzyńskim wrzaskiem, gwałtownie zrywającym powłoczkę niewinnego humoru i ukazującym przerażającą prawdę o bohaterach. Nie na tyle jednak sugestywnie, żeby wywołać stałe wrażenie podwójności świata przedstawionego: komediowości i pulsującej pod nią wściekłości. Dlatego też "Łysa śpiewaczka" według Prusa wygrywana jest jedynie na absurdalnym poczuciu humoru, a nie na grozie absurdu ludzkiego życia, co przecież w dramaturgii Ionesco jest fundamentalne.

Jednak nawet w najniewinniejszych komediach drzemią gorzkie pokłady refleksji. Przyzwyczailiśmy się już sądzić, że w naszym świecie absurd goni absurd, że czasy są ponure, a złotouści politycy i dziennikarze, otwierając usta lub wieczne pióra, kompromitują język ojczysty i wiarę w bystrość odbiorcy. Dramat dzisiejszego człowieka polega jednak nie na absurdalności otaczającego świata, ale na absurdzie, który istnieje w nim samym. I to właśnie pokazuje Prus. Już pierwsza scena przedstawiająca poobiednią pogawędkę państwa Smith mówi więcej o kondycji polskiej rodziny niż wnikliwa publicystyka Bronisława Wildsteina. Wystarczy przywołać w pamięci spotkania rodzinne, imieniny, konwencjonalne wizyty znajomych, aby to sobie uzmysłowić - nieśmieszne dowcipy dyżurnych kawalarzy, groteskowy realizm rozmów o jedzeniu, o tym, gdzie taniej można dostać schab, i o tym, do czego to doszło. Człowiek nie ma nic do powiedzenia, w szczególności zaś nie ma nic do powiedzenia drugiemu człowiekowi. To bolesna konstatacja "Łysej śpiewaczki" Prusa.

Jednak lekcja, w której uczestniczymy, nie jest dotkliwa, a stawiane pod rozwagę tezy są zachowawcze, nie dotyczą istoty ludzkiej egzystencji, nie dotyczą nawet istoty języka. Cóż z tego, że język mówi nami, a nie my językiem, skoro jedyną ceną za to pomieszanie porządków jest wybuch serdecznego śmiechu widzów podczas zabawnego skądinąd przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji