Artykuły

Małżeński boks

"Play Strindberg Totentanz" to sztuka o małżeństwie. Oczywiście o małżeństwie nie­szczęśliwym, bo tylko takie może być interesujące dla artysty. (A zresztą - zapytajmy słowami autora - czy znacie szczęśliwe małżeństwo?) Strindberg widział w tym duszny dramat, walkę płci i piekło. Dla Duerrenmatta to tylko farsa i boks.

Szwajcarski dramaturg w ogóle nie wyobrażał sobie możli­wości stworzenia tragedii w dzi­siejszych czasach. Jego zdaniem tylko komedia lub tragikomedia mogły oddać problematykę współ­czesnego świata. Przedstawiając zło, nie ukazywał wizji lepszego świata, lecz negując istnienie dobra i jakiegokolwiek sensu, interpretował rzeczywistość jako okrutną groteskę i absurd.

Na takim założeniu - w ramach sprawdzania "walutowego kursu klasyków" - oparta została także jego przeróbka Strindbergowskiego "Tańca śmierci". Dla świadka współczesnych "tańców śmierci", o jakich pojęcia nie miał wielki Szwed, zło straciło na tajemniczo­ści, ale nie straciło na straszności. Przez swoją powszechność i banal­ność stało się jeszcze bardziej przerażające. Świat jest zły - mówią bohaterowie sztuki, ale małżeńskiej nienawiści nikt nie traktuje w kategoriach piekła. Prześcigając się w psychologicz­nym sadyzmie, torturując nawza­jem, zastawiając na siebie pułap­ki i z całego serca życząc sobie śmierci - nie walczą na śmierć i życie, ale poszturchują mniej lub bardziej boleśnie. Raz ma to formę klasycznego boksu, innym razem wolnej amerykanki. Jest okrutne, ale nigdy tragiczne, lecz zawsze komiczne. "Z mieszczańskiej tra­gedii związku małżeńskiego po­wstała komedia o mieszczańskiej tragedii związku małżeńskiego":

Skojarzenie z boksem nie bu­dzi żadnych wątpliwości, autor podsuwa je wprost, nazywając sceny sztuki rundami. Za tym wskazaniem poszedł Andrzej Wajda w pierwszej polskiej reali­zacji sprzed 24 lat, wyobrażając sobie miejsce akcji jako ring i uniwersalizując wymowę całości.

W opolskim przedstawieniu Andro Enukidze niby zbudował mieszczańskie wnętrze, meblując je nawet dość sporą jak na nie­wielka powierzchnię sceny liczbą sprzętów, ale tylko pozornie jest to ukłon w stronę owej "mieszczańskości". Czarne ściany, czarne meble (nawet biały obrus na stole pokryty jest czarnym szyfonem) pełnią rolę symbolu. Znaczenia można mnożyć - pierwsze z brzegu to czarna komedia - ale przede wszystkim, jak sądzę chodziło właśnie o wymiar uniwersalny przestrzeni, w której toczy się uni­wersalna walka. Co ważniejsze, tak potraktowana przestrzeń, znowu wbrew pozorom, wcale nie przestaje być ringiem. Wystarczy prześledzić ruch sceniczny. Kana­pa i fotel bujany spełniają rolę "ro­gów" ringu, do których główni bo­haterowie powracają po walce. Boks i liczne spięcia najczęściej zachodzą przy stole, przy pianinie, na środku sceny.

Małżeński boks to nie tylko wymiana ciosów, które mają do­sięgnąć przeciwnika. To gra - uję­ta w pewne rygory. Tylko podpo­rządkowując się nim można grać w to samo przez 25 lat. Inaczej jej uczestnicy dawno by się pozabija­li. A tak można życzyć partnero­wi śmierci i czekać na nokaut, który przyjdzie z zewnątrz. Tak pomyślana gra nie jest walką na śmierć, ale sposobem na życie. To, co się dzieje na scenie jest cały czas ujęte jakby w cudzysłów. "Uwaga, my tylko gramy" przypo­minają gongi oddzielające po­szczególne sceny-rundy i zapo­wiadający je aktorzy.

Jaka stąd płynie nauka? Żad­na. Play Strindberg - jak pisał po prapremierze światowej w 1969 roku Siegfried Melchinger - to utwór, który niczego nie uczy, tyl­ko pokazuje. Dodajmy - i bawi, swym niezwykłym czarnym hu­morem. Dystans - wyrażany zre­sztą w różny sposób, od cienkiej ironii po farsę - jest podstawową zasadą organizującą przedsta­wienie. Tylko tak można precy­zyjnie "pokazywać".

Przedstawienie jest pokazem także w innym sensie - pokazem gry aktorskiej. Zawsze zresztą ta sztuka była traktowana jako oka­zja do popisu. Nasi aktorzy z niej skorzystali.

Elżbieta Piwek jak zawsze bardzo dobra, ale po raz pierwszy - odkąd pamiętam - tak inna. Dla widzów przyzwyczajonych do jej ciepłych, dobrych, ale i ciapowa­tych bohaterek, Alicja będzie ogromnym zaskoczeniem. To nie­dobra i cyniczna baba, która w małżeńskim boksie odnajduje ja­kąś sadomasochistyczną przyjem­ność, a może nawet napęd do dal­szego życia. Tryska temperamen­tem i urodą, zdaje się rozkwitać po każdym celnie zadanym ciosie. Nigdy nie traci spokoju i pewno­ści siebie. Przypomina wampira (biała twarz przecięta kreską krwistych warg, czarne włosy i suknia) wysysającego powoli siły życiowe z męża. Nie mamy wąt­pliwości, że racja jest po jej stro­nie , gdy mówi: "Całe życie usiło­wał być z nas dwojga silniejszy, ale to ja jestem silniejsza".

Dla kontrastu Edgar Grzego­rza Minkiewicza to choleryk. Bardzo łatwo można go zdener­wować, wybucha gwałtownym gniewem i na naszych oczach spa­la się. Aktor sprawnie gra na uczuciach widzów. Już prawie wierzymy, że jest biedny, już chcemy mu współczuć, gdy nagle wybałusza oczy i wykrzywia gębę w ataku "omdlenia", zmuszając nas poprzez śmiech do dystansu. To bardzo udana rola Grzegorza Minkiewicza. Druga tak dobra w ostatnim czasie po Goranie Perssonie w "Eryku XIV" Strindberga. Prosimy o więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji