Artykuły

Za tramwajem tramwaj...

Przyciągająca, miła do czytania - z po­duszką pod głową do czytania! - książ­ka Bruno Schulza "Sanatorium Pod Klepsydrą" jest baśniowa, fruwająca ponad światem nas otaczającym, wypełniona

czymś, z czym wprost się nie spotykamy. Niekiedy przychodzi to w snach, lub po paru kieliszkach wódki, ale do wódki nie namawiam. Najczęściej bowiem nie po­pycha ona do metafizycznych urojeń, mglistych skojarzeń, lecz do przyziem­nych głupot, a nawet do podziemnych pa­skudztw. Przy czytaniu "Sanatorium Pod Klepsydrą" raczej nie towarzyszy człowie­kowi myślenie, zastanawianie się. Fanta­zyjne pisanie Schulza czyta się jak po­ezję, jak słucha się muzyki. Czy słucha­jąc muzyki (pozdrawiam tarnowskie Cen­trum Paderewskiego i jego dworek w Kąśnej Dolnej!) zagląda sobie człowiek w głowę? Słucha się z ładną bezmyślnością, co nie oznacza, iż nic się nie wsącza czło­wiekowi w duszę...

Przeistoczenie takiego poetyckiego, alegorycznego snu pt. "Sanatorium Pod Klep­sydrą" w sceniczne widowisko, to zadanie bar­dzo trudne i ryzykowne. Ryzykowne, gdyż widz na ogół oczekuje od sceny jakiejś przypowie­ści, chce czegoś fabularnego, co może będzie z jego żywotem się kojarzyć, albo sąsiadowi z tym, co się postrzega na ziemi. Tak, czy ina­czej - idący do teatru sądzi, że będzie musiał zajrzeć sobie w głowę. Tymczasem sceniczne "Sanatorium Pod Klepsydrą", zaistniałe w Tarnowskim teatrze (adaptacja i reżyseria Wie­sława Hołdysa) ma - zgodnie z zapisem książ­kowym - wątłą, skokami biegnącą akcję: Jó­zek znajduje swojego ojca Jakuba, który po śmierci zakwaterował w sanatorium. Z tym, że ojciec jakby wraca do życia i znowu napada go agonia. Bezustannie mu się żyje i umiera. Może dlatego, że coś mu się za życia nie do­konało, coś mu się pogubiło? Pomaga mu w tych powrotach dr Gotard, spółkujący z apara­turą lepszą, więcej umiejącą od komputera. Po­wtarzam jednak, że ta fabułka, której Hołdys, kłaniający się Schulzowi, nie mógł rozbudować, uporządkować - jest rozbiegana. Albo scene­ria: w książce Schulza ciągną się długie, powikłane korytarze i jest w tymże niby sanato­rium tłum wciąż otwieranych, zamykanych drzwi. Gdy się o tym czyta, wyobraźnia pod­powiada, że całe nasze życie popycha nas w różne korytarze i drzwi. Ginie wszakże ta metafora na scenie, bo nie ma tu kilometrowych korytarzy i se­tek drzwi. Podobała mi się wszakże scenografia Doroty Morawetz. Uczyniła wiele, aby i Bruno Schulz ją pochwa­lił, ale scena ma swoje wymia­ry, a drzwi na scenie są tylko drzwiami z drewna.

Ryzykowne więc było przedsięwzięcie Wiesława Hołdysa, gdyż niejeden widz po wyjściu z teatru stęknie: przecież, cholera, o niczym ten spektakl, ot, trelemorele. Owszem, znajdą się chyba i tacy, którzy nie będą doszuki­wać się w Hołdysowym przed­stawieniu jakiejś precyzyjnej,

mocno pozszywanej akcji i nie będą mieli za złe, że nic mądrego, prostą drogą, nie idzie do nich od sceny. Nie byłem po wódce i nie towa­rzyszyła mi poduszeczka, a więc mi się nie spa­ło. Może jednak nie przez 1 godzinę i 10 minut (tyle trwa spektakl), ale przez 55 minut cieka­wie mi się w scenę patrzyło. O, rozumowi tyl­ko pozwoliłem spać. Ponoć, gdy rozum śpi, budzą się upiory. Mnie upiory nie nękały. Pa­trzyłem, jak na fajny komiks, w którym bardzo często nie śledzimy fabuły intrygi, lecz pocią­ga nas forma. Dla mnie tarnowskie "Sanato­rium Pod Klepsydrą" było zgodne w ruchu, sytuacjach, w kukiełkowatej, sprawnej grze aktorów, wśród których role największe mieli do udźwignięcia Mariusz Szaforz, świetnie przepoczwarzający się w coraz innego ojca Jakuba i Robert Żurek (Józek, syn Jakuba). Żurek miał, powiedziałbym, narracyjną rolę i dobrze sobie radził. Dykcie jednak trzeba wy­remontować, poprawić. Oto pozostali aktorzy, sprawnie odtwarzający senne widziadła, grzecznie podporządkowani rozkazom inscenizatora: Olga Przeklasa-Wójcik, Ewa Pająk, Joanna Fidler, Jacek Król i Piotr Rutkow­ski

"Sanatorium Pod Klepsydrą" jest kotrowersyjnym widowiskiem - jedni będą "za", inni będą "przeciw", a pewnie znajdą się i tacy, którzy będą "za i przeciw". Nie słuchajcie ani tych, ani tamtych. Obejrzyjcie i miejcie własne zda­nie...

"Sanatorium Pod Klepsydrą" i "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią", widowisko też zainscenizowane na tarnowskiej scenie przez Hołdysa są sobie bliskie. Nie tylko dlatego, że o śmierci w nich mowa, ale przede wszystkim bliskie formą, kształtem. Maniera artystyczna Wiesława Hołdysa?... Niech Hołdys pozosta­nie wierny swoim upodobaniom scenicznym, gdyż one go odróżniają i są rzadkie na naszych scenach. Przypomnę tu wszakże piosenkę z "Sanatorium Pod Klepsydrą": "Tramwaj za tramwajem, za tramwajem tramwaj, a za tym tramwajem jeszcze jeden tramwaj". Niech puszcza Wiesław Hołdys swoje teatralne "tram­waje"! Niech jednak czujnie sprawdza tory, bo tramwaj od torów się przecie zaczyna. Nie, to nie aluzja do jego "tramwajowania", lecz przy­jazna porada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji