Stary niedźwiedź mocno śpi
Mea culpa! Z Aleksandrem Fredrą jest - chwała Bogu - nieco inaczej niz mi się wydawało dwa lata temu podczas XIII Opolskich Konfrontacji Teatralnych, kiedy to po zaprezentowaniu "Pana Jowialskiego" przez Teatr im. Stefana Jaracza z Łodzi, pisałem, iż "dziadek pachnie naftaliną" sugerując w ten sposób, że inscenizowanie komedii tego autora przypomina wyciąganie z szafy niemodnego fraka.
Dzisiaj do tamtych krytycznych uwag muszę dopisać następującą glosę: - Może ten frak jest nieco staroświecki, ale jak się go umiejętnie odświeży i da do noszenia właściwym osobom - to i teraz nie razi, a bywa, że pasuje jak ulał.
Tak właśnie spisali się twórcy opolskiego przedstawienia komedii Aleksandra Fredry: "Mąż i żona". Daleko tu wprawdzie do pamiętnej znakomitej inscenizacji "Ślubów panieńskich" wyreżyserowanych przez Andrzeja Łapickiego, świetnie zagranych między innymi przez Joannę Szczepkowską i Jana Englerta, a pokazanych i nagrodzonych na XI OKT - ale jest to godne uwagi przeniesienie dzieła Fredry na scenę.
Hm, czy "dzieło" nie jest określeniem trochę na wyrost wobec tej komedyjki opowiadającej o "czworokącie miłosnym", czy ściślej mówiąc: erotycznym. Komedyjki, w której intryga jest mocno spiętrzona: zdradzany przez żonę pan hrabia uwodzi w tym samym czasie subretkę, która - kuta na cztery nogi - gra na dwa fronty: daje się jednocześnie uwodzić panu hrabiemu oraz amantowi swojej pani hrabiny. Oczywiście, nikt z bohaterów aż do finału o niczym nie wie i jest z takiego "erotycznego pokera" bardzo zadowolony. Ta właśnie komedia Aleksandra Fredry budziła kiedyś wśród publiczności - z powodu, jak mówiono: jej "dwuznaczności moralnej" - duże emocje, a historyków literatury i krytyków podzieliła na wrogie obozy.
Dzisiaj emocje opadły, a najtrafniejszą - moim zdaniem - interpretację "Męża i żony" dała Krystyna Poklewska: "Mąż i żona" to komedia wzajemnego zwodzenia się i uwodzenia bez nadmiernej troski o pozory wyższych uczuć czy namiętności. W efekcie ukazuje ona miłość nieprawą "w pantoflach i w szlafmycy", nie umiejącą ani nie chcącą nawet ratować się choćby jakimiś pozorami poezji. Romans jest tu wynikiem konwenansu, nudy i próżności.
Twórcy opolskiego przedstawienia, choć potrącają o tę strunę fredrowskiego dzieła, poszli bardziej w kierunku wyzyskania komediowych pierwiastków zawartych w utworze. Stworzyli spektakl zgrabny, wartko się toczący, zupełnie poprawnie zagrany z dwiema wybijającymi się rolami: Małgorzaty Skoczylas jako Elwiry i Krystyny Maksymowicz jako Justysi.
Inscenizacja "Męża i żony" pokazała, że stary niedźwiedź - Fredro może i mocno śpi, ale jak się go umiejętnie zbudzi - to radość tylko może z tego być i uciecha wielka.