Artykuły

Czekając na wirtuoza

"Rzeźnia" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej na scenie Teatru Narodowego w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Sławomir Mrożek zastanawiał się w "Rzeźni" nad relacją między naturą a kulturą w życiu człowieka. Sceniczną prapremierę utworu - napisanego jako słuchowisko radiowe w 1973 r. - dał dwa lata później Jerzy Jarocki w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Teraz "Rzeźnię" wystawiła Agnieszka Lipiec-Wróblewska w warszawskim Małym.

Można by mniemać, że opozycja między tym, co w sztuce klasyczne i wysublimowane, a tzw. samym życiem - które w postaci odgłosów zarzynanych zwierząt zakłóca przebieg galowego koncertu w filharmonii - znów ukaże się w całej swej drapieżności. Jednak to, co 30 lat temu wywoływało poruszenie, dziś nie budzi dreszczy.

Sztuka dawno przekroczyła granice dobrego smaku, a ludzkie ciało przestało być tabu. Kiedyś, gdy Dyrektor Filharmonii (Szczepkowski) zachęcał widzów do zrzucenia krępującej odzieży i zapraszał do udziału w koncercie na woły, obuch i siekierę, a Rzeźnik (Zapasiewicz) wysypywał z wora stos noży - odczytywano to jako wróżbę końca kultury europejskiej i zapowiedź barbarzyństwa. Po doświadczeniach awangardy lat 90. - z pochodem rozmaitych teatralnych mód, z "młodym brutalizmem" na czele - propozycja powrotu do naturyprzestała brzmieć szyderczo. Raczej jak hasło kolejnego happeningu. Dziś obrotny menedżer zamieniający filharmonię w szlachtuz mógłby liczyć na pełne uznanie "idących z duchem czasu" krytyków, awanse i apanaże.

Proroczy tekst Mrożka nabrał aktualności jak nigdy dotąd, choć po przedstawieniu Lipiec-Wróblewskiej tego nie widać. Inscenizatorka nie znalazła, niestety, artystycznego ekwiwalentu, który jego wypowiedź uczyniłby intrygującą dla współczesnych. Akcja toczy się bez przekonania, jakby odtwórcom postaci Skrzypka (Marcin Przybylski), Flecistki (Joanna Trzepiecińska), Matki (Gabriela Kownacka), Paganiniego-Rzeźnika (Zbigniew Zamachowski) zabrakło wiary wpowodzenie sprawy. Natomiast brawurowa rola Dyrektora Filharmonii (Wojciech Malajkat [na zdjęciu]), ciekawa sama w sobie, robi wrażenie przeklejonej z innej bajki.

Mrożek napisał arcydzieło, w którym dał wyraz przekonaniu, że człowiek pod cienką zasłoną sztuki skrywa ciemne instynkty i zimne okrucieństwo. Ukazał jego deprawację, a w konsekwencji klęskę. Przedstawienie Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej pozostawia widza wobec tego faktu dziwnie obojętnym. Tekst nadal czeka na wirtuoza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji