Artykuły

Mam coś do powiedzenia na scenie...

- Wierzę w teatr, w żywy, prawdziwy kontakt z człowiekiem. Aktorzy są troszkę władcami dusz, w pewien sposób rządzą publicznością. Ale muszą czasami nieźle się napracować, żeby ich przesłanie do adresata dotarło - mówi HANNA CHOJNACKA, aktorka Teatru im. Szaniawskiego w Płocku.

Lena Szatkowska: Czy jako uczennica lubiła pani chodzić na szkolne spektakle?

- Wolałam pójść do teatru wieczorem. To było zupełnie inne przeżycie, inna magia. Pójście rano w ramach lekcji - nie wiem, czy to jest dobry sposób na zainteresowanie sztuką. Spektakle dla młodzieży i dorosłych powinny być grane wieczorem. Bajki dla dzieci - wcześniej. Myślę, że w każdym mieście są ludzie, którzy chcą iść na wieczorny spektakl, tylko muszą mieć na co. A w naszym teatrze są przecież różne propozycje repertuarowe.

Przyszła pani prosto z przedpołudniowego przedstawienia "Ślubów Panieńskich". Jak reagowała młoda widownia?

- Jak dojrzała, dorosła widownia. Swoimi reakcjami, zwłaszcza w drugim akcie, potwierdziła, że słucha, rozumie i chce się bawić. Takich widzów lubię.

Reżyser Tomasz Grochoczyński powiedział kiedyś, że każdego aktora trzeba "kopać", żeby nie zgnuśniał, bo aktor jest trochę leniwy. Czy przed premierą bardzo "kopał"?

- Aktorzy, jak wiadomo, zawsze dają sobie energetycznego kopa przed premierą. Tomasz Grochoczyński "kopie" bardzo pozytywnie. Stawiał nam trudne zadania, ale ponieważ pracowaliśmy w bardzo miłej atmosferze, czuliśmy się "na luzie", a wtedy łatwiej przychodzą pomysły. To było moje pierwsze spotkanie z panem Grochoczyńskim. Byłam mile zaskoczona tym, że pomimo dość archaicznego tekstu, można w nim znaleźć jeszcze coś nowego, coś innego. Odkrywaliśmy Fredrę! To fantastyczne przeżycie!

Znalazła pani coś ciekawego w postaci Dobrójskiej?

- Same ciekawe rzeczy! Kobieta zmienną jest, jak wiadomo, i pani Dobrójska jest tego absolutnym przykładem. Poza tym dawno nie miałam okazji zmierzyć się z wierszem w tak klasycznym wydaniu. W każdej postaci szukam czegoś, co może otworzyć również moje spojrzenie na siebie.

Jest pani płocczanką, ale zanim trafiła do rodzimego teatru, grała w teatrach warszawskich. Jak się pani znalazła w Rampie?

- Studiowałam w Łodzi. A w tym czasie czwarty rok szkoły warszawskiej pokazał na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi "Złe zachowanie" w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego. Zachwyciłam się tym spektaklem i marzyłam - było to moje jedno z pierwszych marzeń zawodowych - żeby znaleźć się w tej grupie. Cóż się okazało? Gdy skończyłam szkołę, zadzwonili do mnie koledzy z Teatru Rampa (ówczesny Teatr na Targówku) i powiedzieli, że od nowego sezonu dyrekcję obejmuje Andrzej Strzelecki. Jeżeli mam ochotę współpracować, to żebym się pojawiła na rozmowę. Co skrzętnie uczyniłam.

Potem był Teatr Nowy i spotkanie z Adamem Hanuszkiewiczem.

- Pana Adama poznałam podczas pracy nad naszym dyplomem. Zrobiliśmy "Wesele" Wyspiańskiego. Grałam wtedy Kliminę. To były czasy, kiedy dyplomy szkół teatralnych pokazywano w Teatrze Telewizji. Przedstawienie wzbudziło duże zainteresowanie. Ponownie spotkałam się z nim już w Teatrze Nowym. Hanuszkiewicz miał robić "Lilię Wenedę". Pamiętał mnie z "Wesela" i widział mnie w roli Gwinony. Kiedy przeszłam do Nowego, o spektaklu zapomniano.... Rok czekałam na tę rolę... Ale warto było! To było spotkanie z mistrzem, z szamanem polskiego teatru. Był to niezwykły reżyser, ponad realiami. Nie przywiązywał wagi do drobiazgów. Miał swoją wizję teatru i konsekwentnie ją realizował. Kiedy znowu przygotował "Wesele", zagrałam Marysię. Niektórzy dorastają do ról, a ja odwrotnie - im starsza, tym młodsze role. Po odejściu z Teatru Nowego stałam się aktorem bez etatu.

Co pani robiła?

- Chwytałam się różnej pracy. Nawet zostałam logopedą! Zdarzało mi się również pracować w dubbingu. Praca w studiu to też kolejna lekcja zawodu.

Film czy teatr?

- Zdecydowanie teatr. Film - z przyjemnością, ale teatr jest główną częścią mojego życia.

Jednak zagrała pani u Kieślowskiego.

- To było jeszcze w szkole teatralnej. Spotkanie z nim było wielkim przeżyciem. Zapamiętałam go, jako człowieka wielkiej kultury i szacunku dla ludzi. Króciutkie spotkanie, ale piękne. Tak jak "Krótki film o miłości", w którym na chwilę się pojawiam. Potem zagrałam jeszcze m.in. u obiecującego reżysera Macieja Adamka w filmach: "Fabryka" i "Zdjęcie". Kiedy nie gram w teatrze, lubię oglądać dobre filmy w kinie. Nie mam telewizora. Nigdy nie byłam telewizyjna. Zawsze słuchałam radia, głównie "Trójki". Były też epizody w serialach. Aktorzy serialowi wprawdzie są bardzo znani, ale kiedy wychodzą na scenę, publiczność zwraca uwagę głównie na nazwisko, a nie na to, co owo nazwisko ma im do przekazania. A szkoda, bo są to bardzo często mądrzy ludzie, świetni aktorzy i mówią ważne rzeczy, operując rzetelnym aktorskim warsztatem. Kariery w serialach nie zrobiłam, ale myślę, że i tak mam coś do powiedzenia na scenie...

Od kilku sezonów Hanka Chojnacka jest w zespole teatru płockiego.

- Kolejne zawirowanie w moim życiu i propozycja od pana Rudzkiego, wtedy dyrektora, żeby przyjść do Płocka. Ponieważ mam tu mnóstwo przyjaciół, piękne wspomnienia z dzieciństwa, nie wahałam się ani chwili. Przecież ta scena rozkochała mnie w teatrze. Jako uczniowie Małachowianki chodziliśmy po kilka razy na "Mistrza i Małgorzatę". Teatr był wtedy ważny. Uciekłam z Płocka, bo byłam ciekawa świata i ludzi (chciałam czegoś nowego i innego), ale kiedy pojawiła się możliwość powrotu - wróciłam. Świetnie się tu czuję, bo mamy wspaniały zespół. Moi koledzy mają ogromny potencjał i chęć tworzenia. Oczywiście, kiedy się jest w jednym miejscu ileś lat, zaczyna się żyć troszkę z dnia na dzień. Dom, dzieci, zakupy i nagle aktor staje się zwykłym pracownikiem instytucji pt. Teatr. Ale każda "świeża krew" prowokuje nas do działania, do pewnego rodzaju rywalizacji, w dobrym tego słowa znaczeniu. Powiem teraz coś, z czego pewnie parę osób zakpi: aktorstwo to misja. I ja w to wierzę.

Jeździ pani pomiędzy Płockiem a Warszawą?

- Podczas prób mieszkam na Skarpie. Niedaleko domu, w którym spędziłam osiemnaście lat życia... Czasami "odwiedzam" mój obecny dom w Kampinosie, czasami - moją córkę, która mieszka, pracuje i studiuje w Warszawie.

Ocenia role mamy, czepia się?

- Stara się być obiektywna w swoim subiektywizmie. Jeżeli robi mi uwagi, to tylko po to, żeby mnie zdopingować do pracy, do uzyskania lepszych efektów. Jesteśmy ze sobą bardzo związane.

Która z płockich ról sprawiła pani przyjemność?

- Najwięcej magii było w roli George Sand. Pan profesor Skotnicki stworzył w nas świat postaci z "Lata w Nohant". Miałam wrażenie, że wszyscy poruszamy się metr nad ziemią. Bardzo żałuję, że tego spektaklu już nie ma.

Publiczność zauważyła panią w "Słodkich rodzynkach, gorzkich migdałach" według tekstów Osieckiej.

- To było spore przeżycie zwłaszcza, że Osiecką robiliśmy już wcześniej w Rampie - tam grałam gościnnie, zaproszona przez pana Szurmieja. Miałam okazję zobaczyć dwa zupełnie różne podejścia do tekstów Agnieszki Osieckiej. Cieszę się, kiedy ludzie przychodzą na ten spektakl, chcą nas oglądać, chcą nas słuchać. Piosenki Osieckiej są przecież bardzo popularne. Wiele osób zna je w różnych interpretacjach. Zaśpiewaliśmy i... są nadal, na szczęście.

Podobno swoim doświadczeniem wokalnym dzieliła się pani z koleżankami.

- Jeżeli mogę się z kimkolwiek podzielić swoją wiedzą, to robię to zawsze z przyjemnością. Też wciąż uczę się od innych ludzi. W końcu przygotowując spektakl, wszyscy gramy do jednej bramki. Jeśli są jakieś niedobre rzeczy - to rzutuje na cały spektakl, na cały zespół, na teatr. Ponieważ uwielbiam ten teatr, zespół, publiczność, chcę, żeby wszystko grało jak najlepiej.

Co pani lubi w swojej pracy?

- Wolność! I publiczność. My jesteśmy dla niej, a ona dla nas. Teatr to wolność myślenia, tworzenia. Nawet, jeśli ktoś ma inne zdanie - dyskutujemy, ale nikt nic nikomu nie nakazuje. Wolność to możliwość poznawania. Wierzę w teatr, w żywy, prawdziwy kontakt z człowiekiem. Aktorzy są troszkę władcami dusz, w pewien sposób rządzą publicznością. Ale muszą czasami nieźle się napracować, żeby ich przesłanie do adresata dotarło.

Co jest dla aktorki ważne w życiu, poza teatrem?

- Ja cieszę się z każdej chwili mojego życia. Każdy moment jest piękny i tego się trzymam. Jestem absolutną optymistką. Mam marzenia, jak każdy, a jeśli się nie spełnią teraz, to może w przyszłym życiu. O kochanych ludziach nie wspominam, bo to oczywiste.

Jak pani odpoczywa?

- Czytam, gadam z ludźmi, robię na drutach, pielę grządki w ogrodzie, przyglądam się światu...

Gdzie zobaczymy panią w najbliższym czasie?

- Przygotowujemy z Małgosią Fijałkowską spektakl muzyczny oparty na piosenkach Kofty. Pokaz odbędzie 29 kwietnia w Warszawie. W teatrze płockim - "Calineczka" ... a potem... zapewne dużo dobrych, interesujących spektakli. To jedno z moich marzeń do spełnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji