Artykuły

Śmiej się pan ciszej!

TEN WŁAŚNIE okrzyk oddaje coś z nastroju i całej sytuacji w teatrze, gdy na scenie idą dwie o odmiennych tonacjach i emocjonal­nych i stylistycznych komedie K. Cy­priana Norwida: "Miłość czysta u ką­pieli morskich" oraz ,,Noc tysiączna dru­ga". Bo rzecz jest zaiste dziwna. Kiedy wybucham głośnym śmiechem, gdy Andrzej Mrozek jednym gestem, je­dnym słowem, wyzwala ze mnie tkwiące gdzieś głęboko pokłady humoru, poważny i starszawy jegomość siedzący za moimi plecami uciska mnie i ściągając czoło w harmonijkę niechęci, poucza lojalnie moje ucho, że to świątynia sztuki, a nie miejsce do pośmiewiska, o czym kulturalny człowiek wiedzieć powinien. I ja nieco skonfundowany, ba nawet wypłoszony i wybity z rytmu, zwieszam skromnie uszy, nie wiedząc jut dalej, śmiać się czy nie śmiać z komedii. I tak zdaje się było z wieloma widzami. Bo momentów do oczyszczającego hu­moru było dużo, co zawdzięczać należy nie tylko samemu Norwidowi, choć jemu przede wszystkim, ale też aktorom, a trzem wśród nich szczególnie: jednak i niepewności też sporo było, co już raczej tylko aktorom zawdzięczać nale­żało. Ale po kolei.

Jak wiadomo, obie sztuki, które razem znalazły się na scenie, dzieli nie tylko ogrom czasu, ale przede wszystkim odmienność stylistyki, sposobu budowa­nia postaci, rysunków zdarzeń i konwen­cji scenicznych. Rzecz jasna, wszystko mieści się przy tych różnicach, w tej samej strukturze wyobraźni, co wydaje się być dość czytelne także na scenie, nie tylko w tekście.

Pozostaje teraz jedynie kwestia wy­boru najwłaściwszej interpretacji. I tutaj pojawiają się pierwsze wątpliwo­ści, czy nie zaniedbana została warstwa niuansów, subtelności językowych, nie­dopowiedzeń sytuacyjnych, wreszcie zachowań postaci, inaczej mówiąc, czy nie nazbyt jednolicie potraktowana zo­stała materia komediowa, tak różna w każdym niemal obrazie, wymagająca ogromnej skali i odcieni aktorskich osobowości. Zdaje się, że jednak nazbyt sztampowo podeszła reżyserka do budo­wania postaci kobiecych, szczególnie w "Miłości czystej u kąpieli morskich". Na dobrą sprawę zarówno Krzesisława Dubielówna, jak Anna Koławska, przy początkowo odmiennych postawach w wyborze stylu grania, z biegiem czasu zatracały indywidualną siłę, a stawały się figurami scenicznymi niesłusznie skonwencjonalizowanymi, co nie mogło nie wpłynąć na jakość sylwetek ducho­wych ich bohaterek. Nie mogę też po­dzielać stylu, jaki zaproponował dobry gdzie indziej, i to raczej w dramatach, o czym nie raz mieliśmy się możność przekonać, Romuald Michalewski. Nie mieścił się on w sieci delikatnych iro­nicznych sytuacji, rozsadzał je odmiennością temperamentu, agresywnością emocji i siłą rozwiązywania konfliktów. Najbliższy, moim zdaniem, prawdy artys­tycznej w tej niełatwej do zagrania roli był Janusz Peszek, dysponujący dobrymi walorami głosowymi oraz wyczuciem napięć komediowych. Ale i on wciąż się potykał o Norwidowe pułapki, raz gubiąc dwuznaczność języka, kiedy in­dziej tracąc z pola widzenia migotliwą, zmienią barwę emocji. Jego Feliks Skorybut miejscami wydawał mi się za sztywny, nazbyt praktyczny, mimo, że ów "praktycyzm" u podstaw filozofii Norwida się znajdował, ale chyba nie w takim kształcie.

Zdaje się, że zabrakło w linii inter­pretacyjnej reżysera nadrzędnej racji, jaka kierowała całym mechanizmem ko­medii, a mianowicie wyostrzenia tonu groteski, ironicznego kontekstu wobec wszystkiego, cokolwiek się działo na scenie. Bo na dobrą sprawę, żaden z bohaterów nie pozostał wolny od kpiny, przedrzeźniania, żartu.

Dużo lepiej było w drugiej insceni­zacji, gdzie plan ironii i cały repertuar chwytów aktorskich podporządkowany został idei demaskacji tego, co w życiu płaskie, głupie i tępe. ,,Noc tysiączna druga" stała się jednak przede wszystkim okazją dla Andrzeja Mrozka i Marty Ławińskiej do ujawnienia własnych osobowości twórczych. Konflikty uczuciowe, wyrażające napięcia epoki, znalazły też w Januszu Peszku niezłego interpre­tatora. Wraz z Martą Ławińską stwo­rzył on obraz przejmującej, choć też nieco dziwacznej miłości. Ci, którzy zechcą się doszukiwać biograficznych pierwiastków Norwida w tejże komedii, będą mieli do tego świetną możliwość, ,,Noc tysiączna druga" zrealizowana zo­stała z większym nerwem niż "Miłość..." zagrały tu nie tylko idee, racje i emocje, ale też zagrała sceneria, owa surowa rekwizytornia, czego nie można po­wiedzieć w przypadku pierwszym.

Dobrze się więc stało, że mogliśmy oglądać na scenie Norwida i raz jeszcze wsłuchać się w tajemniczy rytm jego wielkiej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji