Dramat w komórce
GDYBYŚMY z dość dużej liczby naszych dramaturgów współczesnych (prima vista można ich wymienić kilkudziesięciu) chcieli wydobyć nazwiska tych, co mają w swym dorobku utwory, które się nie zestarzały i po które coraz to inny teatr sięga ciągle na nowo, okazałoby się, że takich jest tylko trzech. Większość autorów bowiem tworzy rzeczy, które albo kończą swój żywot na inscenizacji prapremierowej, albo w okresie doraźnej aktualności obiegają wszystkie sceny kraju, by później jednak już nigdy na nie nie wrócić.
Ta wyjątkowa trójca to Kruczkowski, Mrożek i Różewicz. Każdy z nich reprezentuje inny nurt polskiej dramaturgii i inną jej poetykę, każdy podejmuje inne problemy, ale każdy mówi o sprawach współczesnego człowieka to, co nas nieustannie interesuje, i mówi to w taki sposób, że daje nam jednocześnie głęboką satysfakcję estetyczną. Dlatego Łomnicki w Warszawie znowu gra w "Pierwszym dniu wolności" (sam go reżyserując), dlatego różne teatry dają wciqż nowe inscenizacje "Tanga", dlatego na wrocławskiej scenie kameralnej oglądamy obecnie "Wyszedł z domu".
Ta - jak ją określa autor - "tak zwana komedia", której tytułowym bohaterem jest człowiek nie chcący zrozumieć, "że jego miejsce jest w komórce, to znaczy w rodzinie", a bohaterką jeszcze bardziej eksponowaną jego żona mówiąca o sobie: "Dziś połknęłam czas/ Te zegary idą we minie/ w moim/ w moim gardle/ w brzuchu/ w moim podbrzuszu/ w moim sercu/ w moim żołądku", od swej prapremiery w roku 1965 przetrwała próbę owego bezlitosnego czasu, zyskując dziś w Piotrze Paradowskim inscenizatora lepszego od nawet najwybitniejszych poprzedników. Paradowski bowiem wykazał tutaj jakieś szczególne wyczucie dramaturgii Różewicza, nadając jego utworowi kształt sceniczny tak klarowny, że nawet to, co się dawniej mogło niektórym wydawać nie dość jasne i czytelne, teraz trafia do wyobraźni każdego.
Współtwórczymi sojusznikami reżysera w tym dziele są zarówno aktorzy, jak i scenograf Franciszek Starowieyski (już przed laty sprawdziła się na tej scenie jego współpraca z Paradowskim w "Inkarnie" Brandysa) oraz aranżer układów pantomimicznych Henryk Tomaszewski. Obydwie te warstwy widowiska - scenograficzna i pantomimiczna - mają tak dużo samoistnych walorów artystycznych, że można by je analizować zupełnie osobno, a jednak zgodnie z ich podstawowymi funkcjami, stanowią integralne, spoiste, nieodłączne elementy inscenizacji jako jednolitej całości (np. siedząca w tle sceny na trapezie symboliczna postać jak gdyby Chronosa, boga czasu, zaciekawia sama w sobie, a jednocześnie jest po prostu wizualnym dopełnieniem wstępnego monologu Ewy; podobnie się rzecz ma z pantomimiczną orgią tabunu mężczyzn-ogierów, która by mogła wzbudzać podziw jako dzieło całkiem autonomiczne, a jednak spełnia tylko zamiar dramaturga, przewidziana przez Różewicza w didaskaliach jako obraz erotycznego snu Ewy). Powiedzieć, że pod względem aktorskim ta inscenizacja "Wyszedł z domu" jest bez zarzutu, to stanowczo za mało. Do tego, co prezentuje tu Krzesisława Dubielówna w roli Ewy, pasuje tylko tak często nadużywane określenie: kreacja. Zarówno wielki monolog wstępny, w którym Ewa wypowiada najintymniejsze doznania kobiety porażonej świadomością upływającego czasu i utraty sensu codziennego bytowania w "komórce", jak i dalsze partie roli, kiedy postać Ewy wyraża pospolitość i jałowość kompromitowanych przez dramaturga sytuacji uchodzących na ogół za najbardziej naturalne, to przejawy prawdziwego mistrzostwa aktorskiego, którego można artystce tylko gorąco gratulować.
Znakomitym Henrykiem, który ".wyszedł z dom" i po powrocie znowu zeń ucieka, jest Andrzej Polkowski (kiedy gryzie marchewkę - zgodnie z zaleceniem autora - nie "po ludzku", ale jak królik, zając lub myszka, ręce - jak to się mówi - same składają się do oklasków). Nie jestem tylko pewien, czy nie byłoby jeszcze lepiej, gdyby reżyser mimo całego pietyzmu dla tekstu autorskiego, z którego nie skreślił prawie nic, trochę jednak skrócił parodystyczny monolog-referat Henryka.
Spośród innych prac aktorskich podkreślę doskonałe przeprowadzony przez Stanisława Banasiuka i Tadeusza Skorulskiego dialog Grabarzy z Obcym (Bogusław Danielewski) oraz wywołujący wybuchy śmiechu, choć przez Zygmunta Bielawskiego rozegrany ze stoickim spokojem epizod Sierżanta. Właściwie powinno się wymienić wszystkich wykonawców, gdyż w warstwie aktorskiej spektakl jest podobnie bez luk, jak we wszystkich innych swych komponentach. Tylko więc z konieczności pozostawiam to afiszowi.
W historii scen wrocławskich afisz ten będzie dokumentem jednego z najpiękniejszych ich triumfów.