Proszę mu nie przerywać
I tym razem było z nim tak, jak bywa z nim zawsze... Nic na to nie poradzę: nie jest wielkoludem i nie nosi okularów. Prawdę mówiąc, jest niewielki, tak nie-do-podrobienia niewielki, że szansy, aby zwyczajnie banalny jak my być, nie ma on żadnej. Trudno, w zamian rzadki traf mu się napatoczył - fenomen bycia wyłącznie sobą. I jest, siłą rzeczy patrzy na świat z dołu do góry, niezmiennie z czułą niższością. Gdy zadrze głowę, by przypomnieć sobie błękit, oczom jego zawsze o tych ładnych parę dioptrii dalej do nieba. Ale jakie to może mieć znaczenie, skoro nie-do-podrobienia niewielkiemu o tyle samo bliżej do ziemi? Co jest lepiej widzieć wyraźnie? Kształt, twardość, kolor tego, po czym przyszło nam łazić, nie-do-podrobienia niewielki zna jak nikt, zna niebanalnie. Niechybnie dlatego jest z nim jakoś tak, jakby był ostatnim poważnym fachowcem w wędrowaniu niebanalnym. Nic na to nie poradzę: niezmiennie myślę o nim jak o kimś, kto wciąż idzie, kto nawet jak siedzi lub leży, to tylko po to, by zaraz wstać i znowu iść, umęczoną stopą brodę globu znowu głaskać. Nie-do-podrobienia niewielki, Mały Książę chodu niebanalnego, kruchy niczym palec na ustach!
A więc - i tym razem było z nim tak, jak zawsze z nim bywa. Najpierw wstał i ruszył, szedł, sprawdził kondycję wszystkich ziemskich pierwiastków, po czym zszedł do Piwnicy Pod Baranami, tym razem tutaj przyszedł, przeszedł przez spektakl "Ja jestem Żyd z Wesela" Romana Brandstaettera, na koniec, już przy barze, spojrzał paru ludziom w oczy tak niebanalnie, jak tylko on potrafi, i wyszedł. Pewnie poszedł się położyć na chwilę, bo jutro znowu trzeba wstać i iść. Tak było, gdyż ów palec na ustach, ten szczególny łazik, jest aktorem. Aktorem? A cóż to słowo znaczyć by miało tym razem? Nic na to nie poradzę: nie wiem, to znaczy wiem, tyle że wiedza ma zwyczajnie na nic się zdaje tym razem. Na nic, bo palec na ustach wchodzi, staje i spoziera w oczy światu tak, jak tylko palec na ustach spozierać potrafi - hipnotycznie celnie, po linii niebanalnie prostej i czystej, bez jakichkolwiek zbędnych arabesek. Jemu po prostu nieznana jest sfera aktorskiego zezowania, nie pojmuje, co znaczy kręcić aktorską gałką oczną młynka wielce - tylko nie wiedzieć po co - intrygującego.
Tak, jak tylko myślę o jego aktorstwie, to z punktu przestaję myśleć o aktorstwie jako takim, zaczynam myśleć o bohaterach Becketta. Dumać zaczynam, jak to się dzieje, że ludzki drobiazg wypowiada u Becketta frazy tak porażająco czyste? To proste - ten ludzki drobiazg jest drobiazgiem wciąż gdzieś wędrującym. Łażą uparcie, jakby chcieli zmienić swe umordowane stopy w pośmiertną maskę naszej mateczki Ziemi, łażą pilnie, bo czują, że tylko w ten sposób można zacząć mówić tak, by być zrozumiałym. Palec na ustach łazi tak samo, tego samego chce, łazi uparcie i pilnie, z nosem przy ziemi, daleko od błękitu, co do którego w ogóle nie wiadomo, czy jest, łazi i uczy się prawdy kardynalnej, że świat składa się w lwiej części z wszelakiego dobra niepotrzebnego, i że dobro takie - jak sama nazwa wskazuje - jest niepotrzebne, czyli służy do tego, by go nie używać. Oszalałe przyruchy, zbędne intonacje, skarłowaciałe słowa, jęki o niczym, papierowe łzy, przyklejony rechot, ble, ble, ble... Sedno ujął w słowa inny nie-do-podrobienia łazik, Białoszewski. W "Wiwisekcji", sztuce dramatycznej dla pajców rąk napisanej, Chór Palców wypowiada myśli nie do obalenia. Miał być palec na ustach (...) Jak to idzie? (...) Kto - ile trzyma straż z palca/ przed swoim językiem,/ ten - tyle jesteś w niebiesiech/ form pięknie wiszących.../ rozsypiaj zmysły/ w małych śmierciach/ niepotrzebności ----/ Grajmy.
I palec na ustach gra, dokładnie taić gra. Przyszło mu być legendarnym Żydem z Bronowic, który kiedyś przyszedł na legendarne wesele Rydla, a teraz, w wyreżyserowanej przez Malaka opowieści Brandstaettera, przyłazi do adwokata Filipa Waschutza w sprawie okropnej: Wyspiański, ten mały, rudy, blady, co wtedy stał w kącie i dziwnie patrzył na weselny świat, wstawił go - porządnego Żyda - do swej legendarnej "komedii" "Wesele". Co porządny Żyd ma robić w literaturze?, pyta, bo wie, że za sprawą małego, rudego, bladego wszystko - dom, żona, córka, sens - poszło w rozsypkę, że życie całe sczezło nagle, wie, że po świecie nie może już dalej łazić spokojnie, pojmuje, iż za sprawą sztuki narodowej niniejszym przychodzi mu przestać łazić, przychodzi mu usiąść w domu starców, usiąść na amen. Spowiada się, jest niebanalnie konfesyjny, co i raz tylko o jedno błagając. Proszę mi nie przerywać... Niech mi pan nie przerywa... Proszę...
A więc - i tym razem aktor nie-do-podrobienia niewielki zagrał tak, jak zawsze gra. Ową sprzeczność - realny żydowski karczmarz kontra "nierealny" geniusz literatury - ów groteskowy, gorzki, może nawet paradoksalny kontredans zwyczajnych, czyli niebanalnych pierwiastków życia oraz błękitnej sztuki,! nie-do-podrobienia niewielki odegrał wedle aktorskiego przepisu, co go u Białoszewskiego palce ukuły. Grał z palcem na ustach, więc był w niebiosach form czystych. Grał tak, jakby idąc przez świat rozsypiał zmysły we wszystkim, co niepotrzebne, czyli prawie we wszystkim. Zostawił - jak zwykle - tylko to, co nieuchronne. Owszem, aktorstwo jest sztuką iluzji, fałszu, udania, zmyły, ale trzeba mieć w sobie fenomen nie-do-podrobienia, żeby z całej tej planety udawactwa zostawić tylko tyle, byśmy się czysto porozumieli. Nic na to nie poradzę: nie
wiem, jak palec na ustach to robi, ale zawsze, gdy na niego patrzę i go słucham, widzę i słyszę sedno intonacji, gestu, słowa, wzruszenia, wszystkiego. Może niepowtarzalność tego aktorstwa to po prostu fenomen niewykonywania rzeczy zbędnych?
Palec na ustach zawsze trafia wyłącznie w sedno dyskrecji. Aby tak trafiać, ziemię obejść trzeba nie jeden raz, nie jeden i nie banalnie. To wszystko. Na to również nic nie poradzę: palec na ustach nazywa się
Jerzy Nowak, ale nawet taki banał nie potrafi w nim być banalny. Tylko nie należy mu przerywać.