Ten mały ryży złodziej
"Ja jestem Żyd z Wesela" zaserwowane publiczności w ramach Poniedziałkowej Sceny w Węgliszku to popis brawurowej gry i jednocześnie przesycona ciepłem oraz psychologiczną prawdą opowieść o Bogu ducha winnym karczmarzu.
Ubrał się elegancko, niczym na uroczysty szabas. Włożył czyste spodnie, na głowę wcisnął filcowy kapelusz, uśmiechnął się szeroko, biorąc pod ramię córkę i żonę. I... już po chwili żałował. Wesele Lucjana Rydla miało być niezwykłym wydarzeniem w Bronowicach Małych. Z perspektywy poczciwego karczmarza Hirsza Singera było jedynie zakrapianym spotkaniem napuszonych inteligentów czyhających na naiwne chłopki. Nic, o czym warto byłoby pamiętać. Inaczej pomyślał inny z gości - Stanisław Wyspiański.
Gdy pierwszy dawno puszczał wieczór w niepamięć, drugi - przelewał swoje spostrzeżenia na papier. Wrażliwość poety albo zwyczajna złośliwość pozwoliła mu dostrzec w weselnikach narodową ospałość, w Żydzie - lichwiarza, a w chłopce - prostaczkę. Z zapisków powstała sztuka, która w krótkim czasie trafiła na deski krakowskiego teatru. Obejrzała ją rodzina Singera, obejrzał on sam, obejrzały tłumy krakowian, którzy łatwo rozpoznawali w scenicznych postaciach swoich znajomych.
To był dla Hirsza wstyd! Mały ryży Wyspiański, który na weselu u Rydla stał cicho w kącie, skradł jego życie, umieścił w dramacie, zrobił dłużnikiem, zniszczył rodzinę! - Przyszedł Belial i zburzył moje życie. Cudzym życiem nie chcę żyć! Córka mówi: tate, my weszli do literatury. A ja się pytam: co porządny Żyd robi w literaturze! - krzyczy ze sceny zgnębiony człowiek.
W roli Singera świetnie odnalazł się Jerzy Nowak z Teatru Starego w Krakowie. W kawiarnianej przestrzeni Węgliszka opowiadał całą historię tak jakby opowiadał ją gościom krakowskiej knajpki. Wystarczyły proste środki - zakryty czerwonym suknem stolik, kilka starych książek i menora, by bohater feralnego bronowickiego wieczoru stanął przed nami jak żywy. Mimika oraz żywa gestykulacja Nowaka - raz zdradzająca życzliwość, innym razem ból i złość - potęgowały magię historii. W opowieść wprowadził widzów autor adaptacji i reżyser Tadeusz Malak. Nie trzeba było długo czekać, by bardzo sprawnie odgrywając rolę konsula, stworzył w Węgliszku przyjemny klimat. Pomogła w tym oprawa muzyczna w wykonaniu Lesława Licy.
Spektaklem dali bydgoskiej publiczności nie tylko nieszablonowe spojrzenie na znane arcydzieło, ale i gorzką lekcję - o wierności religii, rodzinie, ślepym pędzie za modą i lojalności wobec drugiego człowieka. Prawie godzinne widowisko przesycone jest ciepłem, człowieczeństwem i psychologiczną prawdą. Aż pozostawia smutek, gdy opowieść dobiega końca.