Skeczowy parawan
Mrożek, zanim napisał "Indyka" i "Tango", tworzył - chyba z potrzeby satyrycznego wypowiedzenia się na scenie - coś, co można by nazwać dramaturgią skeczową.
Pamiętając zresztą początki jego pisarstwa, warto zwrócić uwagę, że zaczynał od felietonu, opowiadań niby-absurdalnych.
Już wtedy wyczuwało się w tych dowcipnych dialogach i monologach wyraźny nerw dramatyczny. Styl zaś wypowiedzi scenicznej oscylował między poetyką absurdu Witkacego, jego skłonnościami do parodiowania zarówno romantycznych jak i współczesnych dzieł, czy tylko ich wątków polityczno-społecznych oraz obyczajowych. Była tam więc i wielka sprawa narodowa w krzywym zwierciadle i małe wynaturzenia życia powszedniego rodaków oraz po prostu kpina z wszystkiego, co patetyczno-kołtuńskie, a uzbierane w różnych tradycjami i kultywowane, mimo doświadczeń lub zdrowego rozsądku, aż po dzień dzisiejszy.
Mrożek przejął częściowo ów ton zgrywy oraz gatunek abstrakcyjnego humoru z teatru Witkacego, ale - na szczęście - poszedł własnymi ścieżkami. Spoza skeczów i jednoaktówek wyłonił się "Indyk" a potem "Tango" - dwie pełne sztuki w wymiarach ambitnej satyry, gdzie formy kabaretu i groteski scenicznej ogarniały - jak klamrą - pogłębione treści społeczne i polityczne. Niezależnie od ich kontrowersyjności. Splatało się to wszystko w dobrze zawęźloną dramaturgię. Słowem, miało się już do czynienia z prawdziwym teatrem, na gruncie którego zgodnie współżyły kabaret i komedia, burleska i tragifarsa, felietonowa publicystyka i absurdalny dowcip. Ów dowcip nabierał nośności dramatycznej, ponieważ nie był celem samym w sobie.
Myślę, że wiele z Mrożkowych odkryć na terenie poetyki absurdu i groteski żywiącej się realiami naszego życia, przejęli i Grochowiak ("Chłopcy") i Abramow ("Klik-Klak") i A. Kreczmar ("Hyde Park"), i J. Janczarski ("Kopeć") - żeby tylko pozostać w kręgu premier krakowskich z kilku ostatnich sezonów.
Dlaczego - zamiast pisać wprost o najnowszej premierze STAREGO TEATRU, czyli o "ROZMOWACH PRZY WYCINANIU LASU" Stanisława Tyma - tyle miejsca poświęciłem Witkacemu, Mrożkowi oraz młodszym autorom, uprawiającym gatunek scenicznej groteski i kabaretu w teatrze? Jest bowiem w tym przypadku - przynajmniej dla mnie - sprawą zasadniczą podkreślenie wielu podobieństw, ale równocześnie i wielu różnic w sposobie podejścia twórców dramatycznych (oraz teatru) do delikatnego rodzaju dramaturgii, zwanej najogólniej absurdalno-groteskową. Piszę: do dramaturgii, a nie do jej namiastek.
STANISŁAW TYM jest na pewno pisarzem bardzo dowcipnym. I bystrym obserwatorem zjawisk, często wypaczających nasze życie. Jego satyra ma na ogół dobry ciężar gatunkowy i niezłe parantele felietonistyki literackiej. Przy tych wszystkich właściwościach - łączenia celnych spostrzeżeń na tle rzeczywistości z poczuciem humoru - tworzy Tym niekiedy znakomite skecze i dowcipy. Dla kabaretu i estrady - nie dla teatru. Toteż próba rozbudowy "Rozmów przy wycinaniu lasu", czyli serii scenek i dialogów w pełnospektaklowe widowisko, nie powiodła się. Po prostu zabrakło autorowi nie tyle pomysłu na sztukę sceniczną, ile umiejętności konstruowania tworzywa dramatycznego. Nie mówiąc o wątłościach samego tworzywa. "Rozmowy" są więc łańcuszkiem skeczów. Puenta
poprzedniego staje się ogniwem spinającym następne. Prawie każde budzi śmiech. I jako poszczególne "numery" mogłyby być ozdobą wielu kabaretów artystycznych. Wzięte razem i klejone na siłę "akcją" nie zawierają tak koniecznego dla zawiązania węzła dramatu - czynnika "anegdotycznego". Nie wspominając już o pogłębieniu postaw i poglądów osób występujących na scenie. Oczywiście, charakter kabaretowy tego utworu narzuca inną konwencję wizji teatralnej oraz gry aktorów, niż choćby farsa i groteska dramatyczna. Powoduje również, że postaci i kwestie, są nieco jednowymiarowe. Obliczone na krótki błysk dowcipu, na pewien rodzaj społecznej i politycznej metafory z perskim okiem. Nie ułatwia to aktorom próby kształtowania swych teatralnych wcieleń, ukazania procesu ich rozwoju psychicznego. Postacie bowiem są już gotowe, jak wycinanki lub rysunki satyryczne z podpisami. I są komiczne, czasem groźne, czasem mądre lub głupie - w jaskrawym obramowaniu migawkowego dowcipu.
I to byłoby zwycięstwo małych form tekstu Tyma, gdzie mieszają się rzeczy drobne i ważne, prawdziwe oraz fałszywe, nasycone groteską - tworząc arcyśmieszny (lub nie) bełkot naszej mowy-trawy codziennej i od święta. Sytuacje zaś ukazują szablony zachowań, jakby raz po raz zatrzymywane w ruchu. Na skutek takiego zwolnienia projekcji obrazów - można tym ostrzej dostrzec ich karykaturalne wykroje. Pozwala to wydobyć z rzeczy "normalnej" jej drugie odbicie - ośmieszone często do granicy absurdu.
"ROZMOWY PRZY WYCINANIU LASU" przypominają do złudzenia dialogi z "Ekspresu" telewizyjnego a la Dobrowolski-Pokora. One "budują" pomosty od jednego stereotypu do drugiego, wpływają na układy sytuacyjne pomiędzy umownymi Drwalami a Gajowym i Siekierowym. Umożliwiają nawet wprowadzenie jeszcze w bieg akcji Artystki, Pisarza i Ekspertów. Na tej zasadzie, zresztą, postacie można by mnożyć, albowiem droga od dowcipu do dowcipu ułatwia taki zabieg. Tyle, że byłby to wciąż zlepek (coraz mniej nośnych) dowcipkowań - bez żadnego dramaturgicznego uzasadnienia.
Treści "Rozmów" opierają się na realiach naszego życia. Tyle, że na realiach skarykaturowanych. Wziętych ze schematów produkcyjnych i obyczajowych, które w parodystycznym skrócie np. obrazu drwala czytającego i komentującego "Hamleta" czy "Zbrodnię i karę", nabierają specyficznego smaczku satyry - na "akcyjność" mód i snobizmów literackich fałszywie pojętej kultury masowej. To samo dotyczy analfabety, wychowanego na przesadnie pojmowanej roli telewizji, któremu wydaje się, że umie czytać, bo słyszy tekst widziany na ekranie. Lub zestawienie "czytankowej" naiwności wiejskiego chłopaka - ocierającego się o modele cywilizacji i kultury poprzez prasę z jej sensacyjkami, klubo-kawiarnie, etc, a żyjącego mimo to wciąż pod naciskiem starej mentalności wsi - z pojawieniem się w lesie absurdalnego anioła. I tak dalej...
POGAWĘDKI czterech drwali (Bolesław Smela "Macuga", Jerzy Fedorowicz "Zyzol", Jerzy Trela "Bimber" i Leszek Piskorz "Dunlop") zaczynają się od metaforycznej sprawy karpia, którego nie da się złowić - a kończą na lesie, który będzie wycięty, jeśli będą siekiery. Na miejscu lasu posadzi się kapustę, żeby ściągnąć tam zające. Te znów mają pomóc sadownikom, którzy nie mogą się uporać z nadmierną obfitością owoców. A zające obgryzą korę drzew, co spowoduje ich obumieranie. Nie będzie owoców i kłopot z głowy. Potem "eksperci" to zatwierdzą, Pisarz opisze, a Artystka-anioł zdemoralizuje Drwali... I w ten sposób autor żongluje dowcipem oraz grą jaskrawych symboli. Parodia goni karykaturę, jak to w kabarecie i felietonie. Dla teatru niewiele z tego wynika. Ale jest śmieszne, choć nie zawsze jasne w krytycznych aluzjach. Potem niejeden widz i słuchacz zadaje sobie pytanie: o co tu idzie w sensie komediowej wykładni scenariusza? W końcu nawet najlepsze dowcipy, powtarzane dla nich samych oraz pozbawione nici przewodniej - osłabiają napięcie uwagi i najzwyczajniej nużą.
Aktorzy, postawieni niemal w jednym wymiarze na scenie, starają się zindywidualizować swoje postacie. Lub nadać im cechy typowości. Udało się to przede wszystkim TADEUSZOWI HUKOWI (Gajowy), który dysponował groźną w swojej komice ekspresją z pogranicza szopki i kabaretu. JERZY TRELA był - zgrabnie zarysowanym komediowo-demonicznym drwalem z duszą intelektualisty i twarzą Bustera Keatona. LESZEK PISKORZ postanowił ufarsowić postawę naiwności połączonej z wrodzonym sprytem wiejskiego chłopaka-symbolu. BOLESŁAW SMELA grał swego analfabetę wprost i serio, podczas gdy JERZY FEDOROWICZ raczej nie znalazł już żadnej "maski" i "wnętrza" dla wcielenia Zyzola. Ważnym, z powodu scenicznego braku siekier, Siekierowym był MAREK LITEWKA. Schemat pisarza głupawego z pozą besserwissera (w założeniu?), jak w uproszczeniach artystycznych z lat dawnych, przyświecał roli EDWARDA DOBRZAŃSKIEGO, zaś MONIKA NIEMCZYK starała się ukazać styl bycia trzpiotki-artystki w karykaturze mody na "gęsi" z seksem.
REŻYSEROWAŁ widowisko JERZY MARKUSZEWSKI, także specjalista od kabareciku radiowego - usiłując nadać tej mieszance scenek i powiedzonek kształt teatralny. Formy jednak, nawet najbardziej rozbudowane przy pomocy dekoracji KAZIMIERZA WlŚNlAKA, nie zastąpią konstrukcji treściowych. Wielka scena Starego Teatru jeszcze bardziej ujawniła, jak trudno propozycje kabaretowe zamienić w pełny spektakl sceniczny. I ostatecznie szkopuł nie w tym, by teatr "bronił się" przed kabaretem. Bynajmniej! Kabaretowe ujęcia przedstawień teatralnych są bowiem możliwe tylko wtedy (co potwierdziła nie raz praktyka), kiedy utwór przeznaczony na scenę zawiera bodaj minimum budulca dramaturgicznego.