Artykuły

Łódź teatralna. Smutna wdówka

Ciężkich doczekaliśmy czasów, skoro nawet klasyczna operetka, która winna kojarzyć się nieodmiennie z lekką, frywolną akcją, przepychem scenografii i szampańskim humorem, wygląda obecnie na scenie jak poważny egzystencjalny dramat. Takie właśnie zaskoczenie przeżyli widzowie podczas premiery "Wesołej wdówki" w Teatrze Muzycznym. Zdawałoby się: czegóż można się doszukać w błahej historyjce o zagubionym wachlarzu? Co da się wykrzesać z tak konwencjonalnej pary, jak tytułowa wdówka z milionami i jej niesforny amant hulaka? A jednak młody reżyser zaskoczył w tym względzie wszystkich, zwłaszcza publiczność starszego pokolenia.

Przede wszystkim jego główna bohaterka jest tylko pozornie wesoła. Chociaż ma niby wszystko: młodość, urodę i pieniądze, na jej zachowaniu kładzie się cień smutku, związanego ze świadomością, jak bardzo wszystkie te dary losu są ulotne i nietrwałe. Dlatego też Hanna Glawari w tej interpretacji (dobrze zagrana i pięknie zaśpiewana przez Annę Walczak) przypomina raczej udręczone bohaterki ze sztuk Czechowa niż operetkowe heroiny. Natomiast uroczy birbant, hrabia Daniło (ciekawy Andrzej Kostrzewski) jakoś w owej koncepcji zszarzał i stracił cały łajdacki wdzięk (nawet zamiast monokla używa zwykłych okularów i - o zgrozo! - popija wino z butelki!), stając się bliższy współczesnym bywalcom nocnych klubów, którzy chętnie nawiążą kontakt z płcią przeciwną i owszem, byle tylko bez żadnych zobowiązań... W takiej sytuacji fakt, że nie jest w stanie przez całe trzy akty wykrztusić z siebie prostego "kocham cię" zaczyna zakrawać na poważny psychologiczny problem niezdolnego do głębszych uczuć mężczyzny. Jednym słowem wdówka niezbyt wesoła, a hrabia mało hrabiowski - takie jest pierwsze wrażenie z oglądanego spektaklu.

Podobnie ujął reżyser cały świat operetkowego blichtru z jego naiwnymi intrygami i sztampowymi postaciami. Historyjkę o lekkomyślnych dyplomatach, odpoczywających w biurach ambasady po całonocnych hulankach i zajmujących się głównie romansowaniem, także w godzinach urzędowych, wziął w ironiczny cudzysłów i poprowadził dosyć umownie. To samo dotyczy symbolicznie potraktowanych kostiumów i scenografii, a nawet ruchu scenicznego, opartego na chłodno wykalkulowanych geometrycznych figurach. Ze sceny w ogóle wieje zimnem i dojmującym smutkiem - nie wiadomo, czy bardziej związanym z ekscentryczną koncepcją, jaką zaserwował nam młody artysta, czy też z bijącą wprost w oczy mizerią finansową teatru, który awangardowymi pomysłami musi obecnie nadrabiać niedostatki scenicznej oprawy.

Reasumując, otrzymaliśmy spektakl dziwny, momentami zaskakujący, a chwilami także niepokojący. Co się dzieje z miastem, w którym rozrywkowe widowisko wygląda tak ponuro? Warto chyba byłoby się nad tym zastanowić. Dla widzów starszego pokolenia pozostaje zatem posłuchać pięknych arii i tańców, przyzwoicie na szczęście wykonanych, dla teatralnych koneserów zaś obserwować, jak żywioł nowoczesnego eksperymentu zmaga się z żywiołem starej, poczciwej operetki. Trudno orzec zresztą, która strona z owych zapasów wyjdzie w przyszłości zwycięsko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji