Artykuły

Wspomnienie (1926 -1997) Tadeusz Janczar

Był znakomitym aktorem, skromnym człowiekiem, sympatycznym kolegą. Z Nim i z Jego żoną, Dudą Lorentowicz, łączyła mnie przyjaźń.

Poznaliśmy się w roku 1945 w Szkole Dramatycznej Janusza Strachockiego. Pojawił się tam wraz z kolegami z frontu Józkiem Nalberczakiem i Wojtkiem Zagórskim w wojskowym mundurze z listem polecającym od gen. Mariana Spychalskiego. Miał 19 lat. Marzył o teatrze. Drobny, ciemnowłosy, o bystrych oczach gotowych do natychmiastowego uśmiechu. Miał w sobie nieodparty urok i dobroć wypisaną na twarzy. Ja byłem od niego o sześć lat starszy. Miałem za sobą pierwszą premierę w Teatrze m.st. Warszawy (dziś Teatr Powszechny).

Tadeusz okazał się utalentowanym młodzieńcem. Szybko zdobył sympatię Mistrza.

Urodził się w roku 1926 w Warszawie jako Tadeusz Musiał, w rodzinie wojskowej. Tadeusz Janczar to jego pseudonim. W roku 1939 Rosjanie zastrzelili Mu ojca. Wraz z matką i siostrą przeżył tułaczkę września. Rok później stracił siostrę, która zmarła na gruźlicę z wycieńczenia i niedostatku. Mając kilkanaście lat, pracował, uczył się i utrzymywał rodzinę. Wstąpił do Armii Krajowej.

Powstanie warszawskie zaskoczyło Go po drugiej stronie Wisły. Po wkroczeniu wojsk radzieckich i oddziałów Ludowego Wojska Polskiego zgłosił się na ochotnika do służy wojskowej. Przydzielono Go do II Dywizji Wojska Polskiego. Zdobywał z nią Berlin. Grywał w teatrze frontowym.

Po wojnie ukończył studia aktorskie i pojechał ze swoim Mistrzem do Olsztyna, gdzie Janusz Strachocki został dyrektorem Teatru im. Stefana Jaracza. Grał pod jego troskliwą opieką Piotra w "Przyjaciel przyjdzie wieczorem", Harrisa w "Pociągu widmo" i Wacława w "Zemście" Fredry. Do Teatru Rozmaitości w Warszawie ściągnął Go w roku 1949 Dobiesław Damięcki. Powierzył Mu tytułową rolę w "Mazepie" Słowackiego. Odniósł w niej pierwszy poważny sukces. Przez długie lata był temu teatrowi wierny.

Za czasów dyrekcji Jana Kreczmara spotkaliśmy się po raz pierwszy na scenie w "Legendzie o miłości" Nazima Hikmeta. Janczar grał Ferhada, głównego bohatera - rzeźbiarza, zakochanego w księżniczce Szirin. W tej roli wystąpiła Maria Janecka. W roli Jej starszej siostry, nieszczęśliwie zakochanej w Ferhadzie księżniczki Mehmene Banu - wielka, wspaniała aktorka Stefania Jarkowska. Ja grałem malarza Eszrefa. Przedstawienie spotkało się ze znakomitym przyjęciem publiczności i prasy. Stało się wydarzeniem roku 1954 w skali krajowej.

Za kolejnego dyrektora, Emila Chaberskiego, spotkaliśmy się ponownie w "Umówionym dniu" Teodora Dybowskiego, sztuce o buncie młodzieży polskiej i walce z caratem w roku 1905. Zaprzyjaźniliśmy się. Tadzio był wyjątkowym kolegą. Cieszył się z sukcesu innych. Teatr był jego miłością. Był tytanem pracy. Głęboko przeżywał każdą graną rolę, spalał się w niej wewnętrznie.

Bardzo szybko zrobił karierę filmową. Po debiucie w filmie Jana Fethego "Załoga" posypały się propozycje. Kręcił filmy, grając w nich role oparte niemalże na kanwie Jego własnych przeżyć wojennych - w "Piątce z ulicy Barskiej", w "Pokoleniu" i w "Kanale" Andrzeja Wajdy. Wszystkie znakomicie przyjmowane. Zwłaszcza po filmie Wajdy stał się już znanym aktorem.

Po "Eroice", "Krajobrazie po bitwie", "Pożegnaniach", "Dziewczynie z dobrego domu" i "Jutro premiera" był już cenionym i sławnym aktorem. Duże uznanie fanów przyniosła Mu rola Mateusza w "Chłopach" Reymonta. Okrzyczano Go najzdolniejszym aktorem młodego pokolenia. Słuchali Jego głosu w radiowych "Matysiakach", oglądali w serialach telewizyjnych - w "Królowej Bonie" i "Domu" Jana Łomnickiego.

W latach 60. związał się z Adamem Hanuszkiewiczem i jego Teatrem Powszechnym i Teatrem Narodowym. W Powszechnym grał Orfeusza w sztuce Anouihlla "Eurydyka" z Zofią Kucówną w roli Eurydyki. Było to piękne przedstawienie. Oboje stworzyli niezapomniane kreacje. Potem był Janem w "Fantazym" Słowackiego i Jaśkiem w "Weselu" Wyspiańskiego. W Teatrze Narodowym Horacym w "Hamlecie" Szekspira, Czepcem w kolejnej inscenizacji "Wesela" Wyspiańskiego zrealizowanej przez Adama Hanuszkiewicza. W roku 1974 grał Jana Wścieklicę w sztuce Witkacego, a w roku 1983 Szewca w "Czarującej szewcowej" i Miechodmucha w widowisku Wojciecha Bogusławskiego "Krakowiacy i górale".

Tryskał energią i temperamentem. Odnosił sukcesy. Był w znakomitej formie. I oto nagle z dnia na dzień stracił energię. Opanował Go lęk. Stracił radość życia i pogodę ducha, stał się zamyślony, smutny i zamknięty w sobie. Przed wejściem na scenę oblewały go poty. Duda nie odstępowała Go na krok. Mówił o niej pieszczotliwie: "Moja kochana Dudeńka". Wkrótce wyłączył się całkowicie z życia zawodowego.

W tym okresie bywałem często u nich w domu na Hożej. Niewiele mówił, raczej słuchał i przyglądał się uważnie. Raz zadał mi pytanie, patrząc na moje siwe włosy: "Dlaczego je ufarbowałeś?". Innego dnia, jak gdyby był świadom tego, co się z Nim stało, powiedział: "Widzisz, co się ze mną stało?".

Odszedł 31 października 1997 roku. Dziś, kiedy piszę te słowa, jest rok 2012 i 15. rocznica Jego śmierci. Dudy też już nie ma na tym świecie. Z pewnością są znowu razem w zaświatach. Jeżeli coś tam istnieje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji