Jesteś, waćpanna, czaderska
List do Sylwii Torsh, reżyserki "Ślubów panieńskich" w warszawskich Rozmaitościach, chwilowo nie doręczony z powodu niemożności ustalenia miejsca pobytu adresatki
Droga Sylwio,
Z całego serca gratuluję Ci debiutu na warszawskiej scenie. Wielkie to szczęście, że Twój dyrektor Grzegorz Jarzyna był ostatnio tak bezgranicznie zajęty odbieraniem wszystkich przyznawanych w Polsce nagród teatralnych, że zgodził się odstąpić Ci scenę. I mogłaś - Ty, artystka niedoświadczona i bezczelna - zabrać się za klasyka, zastrzeżonego jak dotąd wyłącznie dla Andrzeja Łapickiego.
Byłem, słyszałem entuzjazm z młodych (głównie) piersi się wyrywający, okrzyki, tupanie i aplauz. Wiem: to będzie hit. Dzieciaki oszaleją ze szczęścia, słysząc - w ostatnich, współczesnych sekwencjach - bliskie sobie rytmy i brzmienia; wybiegną na ulicę skandując opinię Grzegorza Jarzyny z wywiadu dla "Polityki": Fredro jest czaderski. Z czego nie wyniknie, rzecz jasna, by sięgnęli po jego teksty. Ale nie chcę narzekactwem mącić Ci sukcesu.
Wierz mi, naprawdę staram się was, młodych akceptować. Nawet to, że jesteście tak niecierpliwi. Ty przecież nie możesz usiedzieć przy reżyserskim pulpicie, gdy ktoś dłużej niż paręnaście sekund gada bez ruchu i to wierszem. Musi się coś dziać: błyskają światełka, szumi ulewa, wirują za oknem gwiezdne galaktyki. Dzięki temu na scenie jest gęsto od działań (choć już nie od znaczeń). Wszystko trzeba zilustrować, podeprzeć, dopowiedzieć, często z przesadą. Boy pisał o Radoście: "żadne stryje nie gderzą tak pięknie, jak polskie"; ale czy to dobry powód, by wszystkim łajaniom stryja towarzyszyło kumkanie żab? Kobiecym pogwarkom - gdakanie kur, męskim - beczenie baranów? Jakoś zawsze wolałem podobne skojarzenia czynić sobie w teatrze na własny rachunek, bez pośrednictwa akustyka. Ale wiem: tempora mutantur.
Rozumiem też Twoje boje z konwencjonalnością Fredrowskiej komedii. Wykwintna, wierszowana konwersacja jest dla Ciebie - i pewnie dla całego Twego pokolenia - nienawistnym gorsetem krępującym uczucia i wrażliwość. Robisz więc sobie z niej, mówiąc Twoim językiem, jaja jak berety, parodiując staroaktorskie przedniojęzykowozębowe "ł", a potem płynnie przechodzisz przez kolejne konwencje mówienia, ubioru, zachowań od Fredry do dziś. Nie mam pretensji o ostrość kpin, podziwiam zręczność metamorfoz. A zaś Twój zapał udowadniania, że pod gorsetem konwencji Fredro przez półtora wieku nie postarzał się ani na jotę, całuję Cię czule w młodą rączkę.
Jesteś współczesną, uświadomioną dziewczyną i wiesz, że ów magnetyzm, o którym mówi się u Fredry, to nie tylko sama słodycz. To ból, strach, wstyd, śmieszność, trans, zażenowanie, kłopoty. Wszystko naraz. Doskonale rozumiem, że nie masz ochoty załatwić tego poczciwym "kocham waćpannę", bo rówieśnicy mogą Cię wygwizdać. Aliści wprowadzając "prawdziwą naturę miłości" między konwencjonalne strofy, bierzesz - i nie mów, że nieświadomie - Fredrę na tortury. Akcja i dialog rwą się w strzępy, migawkowe sytuacje nabierają tonów serio, znika komedia. Co zrobiłaś choćby z nieszczęsnym Radostem? Janusz Michałowski jest z początku najbardziej ponurym Fredrowskim stryjem, jaki kiedykolwiek łaził po scenie, później mutuje w Strindbergowsko-Witkacowskiego potwora, którego Klara ma prawo autentycznie się bać, a jeszcze później...
A jeszcze później staje się współczesnym gruboskórcem, burczącym coś przy rodzinnym śniadaniu, łażącym po scenie z wędką i kopulującym z Dobrójską gdzie popadnie. Pan zmutował w chama, cham musi być więc Edkiem do kwadratu - i w rzeczy samej służący Jan paraduje w skórach troglodyty, spod których świeci nagi tors. Miłosne sentymenty przy czułostkowej piosence, młodzieńcze wstydy przełamywane są w rytm dyskotekowej perkusji,
kwikiem szczęścia witanej przez widownię. Jesteśmy w domu: we współczesnym domu telewizyjno-romansowo-serialowym, którego bezpruderyjność objawia się gołym tyłkiem amanta biorącego publicznie prysznic, a zamiast miłosnych tyrad są tylko szturchańce, warknięcia, fochy, miny.
I to jest, Sylwio, jedyny w gruncie rzeczy punkt, o który mam żal. Nie o bezceremonialność wobec klasyka i nie o reżyserską zapalczywość; przez długie sekwencje służyły przecież dobrej sprawie. Tylko, widzisz, tajemnica wielkości Fredry tkwi, zdaje mi się, w tym, że ten mądry staruch zawsze ma w jednym oku bezlitosnego rentgena przewiercającego postacie na wskroś - zaś w drugim oku ciepło. Widzi ludzi trzeźwo - a jednak ich opromienia, podnosi; bez złudzeń, ale i bez chęci zdołowania. Nie prawi kazań - ale też w żadnym stopniu nie utwierdza widzów w ich małościach. Wiem, że ta podwójna perspektywa nastręcza dziś same kłopoty; złe obliczenie proporcji prowadziłoby do czegoś, czego się boisz jak ognia: do konwencjonalnego sentymentalizmu unieważniającego w gruncie rzeczy treści dzieła. Tyle że pomyłka w drugą stronę jest jeszcze groźniejsza. Prowadzi do legitymizacji grubiaństwa, chamstwa i kiczu, jako jedynej rzeczywistości, w której może zaistnieć ów "magnetyzm serc" - czyli po prostu miłość. Jedynej, danej bezrefleksyjnie, ba, akceptowanej bez protestu i dystansu.
Gdyby Aleksander Fredro miał patronować podobnemu myśleniu, lepiej byłoby zostawić go w muzeum. Ale może nie musi? Nie bez powodu najżywsze reakcje w Twoim przedstawieniu budzi Aniela Mai Ostaszewskiej - najcieplejsza postać na scenie. I najbardziej, by tak rzec, starofredrowska.
Twój szef, Grzegorz Jarzyna, podkreśla w wywiadach łączność Waszego teatru z estetyką, nastrojami, klimatem swego pokolenia. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - wystarczy spojrzeć na widownię. Aliści przecież pokoleniowość nie sprowadza się do wspólnoty estetycznej. Pokoleniowy artysta musi być mądrzejszy od swego pokolenia. Musi mieć mu coś do powiedzenia, często całkiem niemiłego. Więcej, tylko on może mówić trudne myśli, nie otrzymując w zamian wzruszenia ramion. Ale oczywiście trudno żądać tego od debiutantki, nawet tak brawurowej jak Ty. Tak czaderskiej. Rewolucjonizującej język sceniczny, montaż, metaforykę. A przesłanie? Na to masz jeszcze czas. Choć nie aż tak wiele, jak myślisz.
Wybacz gderanie dyktowane życzliwością. Widowisko było naprawdę imponujące.
Ściskam cię serdecznie. Oddany Ci stryj