Artykuły

Puchatek z Vivaldim

Chyba nigdy nie jest się bliżej przyrody niż w dzie­ciństwie. Nie tylko dlatego, że krzaki i trawy wydają się większe, gdy wzrok jest bliżej nich. To przecież w dzieciństwie obserwuje się mrówki, wchodzi na drze­wa i zbiera kamyki. Oczywiście, jeśli się nie jest od zarania zatwardziałym mieszczuchem, zapatrzonym w ekran TV. Niewiele jest przebojów muzyki klasycz­nej, tak oddających upał lata, brzęczenie pszczół, opadanie liści i spadanie śniegu, jak "Cztery pory ro­ku" Vivaldiego. I niedużo książek równie trafnie odzwierciedlających świat dziecięcych uczuć i wyo­brażeń, jak "Kubuś Puchatek" Milne`a.

Dzieciństwo, "Cztery pory roku", Puchatek - skojarze­nie ciekawe i inspirujące. Autor tego pomysłu, reży­ser spektaklu o Kubusiu Puchatku w toruńskim "Baju Pomorskim", Jerzy Wojtkowiak, umieścił akcję w skromnych dekoracjach. W tle tylko niebo - płachty błękitne z białymi chmur­kami. I proste, drewniane sprzęty: szafa, stół, "dra­binka", symbolizująca drzewo z dziuplą sowy. Sprzęty te zresztą zwykle nie są obecne na scenie jednocześnie. Namiastka dziecięcego pokoju, w wyo­braźni dziecka funkcjonu­jącego jako zaczarowany las, zamieszkany przez plu­szowe zwierzaki. Te ostat­nie zagrane zostały przez aktorów w maskach, choć wydawać by się mogło, że nic bardziej naturalnego niż przedstawić je za pomo­cą lalek. Ale przecież cho­dziło o to, by spojrzeć ocza­mi dziecka, które naprawdę wierzy w życie zabawek.

Głos Krzysia, jakby pochy­lonego nad swym pluszo­wym światem i wprawiają­cego go w ruch, dochodzi gdzieś z góry, jego samego nie widzimy.

Znakomite, konsekwent­ne pomysły. Niestety, w przedstawieniu szwankuje rzecz kapitalna - opowia­danie historii o Kubusiu i jego przyjaciołach. Główny wątek, poszukiwanie zło­dzieja zwierzęcych ogonów, rozmywa się i mali widzo­wie mają po przedstawie­niu kłopoty z opowiedze­niem, jak ta cała historia się skończyła. W tej sytua­cji do głównego wydarzenia urasta znakomicie, błysko­tliwie zainscenizowana sce­na wichury i ulewy, gdy Pu­chatek ratuje Prosiaczka i Tygryska. Jedyna trzyma­jąca widownię w napięciu, ze świetnym tempem, z po­mysłowo "ogranymi" ele­mentami scenografii. Dlaczego podobnego wigoru za­brakło innym scenom? Do­bre tempo, więcej emocji - to wcale nie musiało zaszko­dzić nucie nostalgii za dzie­ciństwem, jaką reżyser chciał uzyskać m.in. wyko­rzystując Vivaldiego. Skrom­na scenografia zresztą do­maga się bogatszych dzia­łań, "ogrywania" przedmio­tów.

A może "Puchatek" we­dług propozycji Jerzego Wojtkowiaka lepiej wypadł­by nieco skrócony i "skon­densowany" na małej sce­nie, bliżej widza? Może wte­dy i dość "nudna" scenogra­fia podobałaby się bardziej? Te wszystkie wątpliwości nie umniejszają zasług ak­torów, którzy srodze napo­cili się pod dużymi maska­mi (zwłaszcza podobali się, wnoszący dużo "życia" na scenę Mirosław Szczepań­ski jako Prosiaczek i Agnie­szka Andruszko - Sowa).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji