Zemsta
Wystawiono ją we Lwowie przed stu laty, wkrótce po napisaniu. Na scenę warszawską dostała się znacznie później, bo dopiero w r. 1845-ym. Do wystawienia "Zemsty" w Warszawie nie dopuszczała cenzura rosyjska, obawiająca się polskości komedji. Nawet tytuł, chociaż tak niewinne miał znaczenie, uważała za buntowniczy, a gdy ostatecznie zgodziła się na reprezentację "Zemsty", tytuł uzupełniła pokutującym i dzisiaj jeszcze tu i ówdzie dodatkiem "za mur graniczny". Oczywiście cenzor wyrzucił apostrofę Cześnika do karabeli, a z rosyjska brzmiące nazwisko Papkina zmienił na... Papkę.
Od tej chwili rozpoczęła "Zemsta" chwalebny swój żywot na scenie warszawskiej. Do 1915 roku grano ją w Rozmaitościach 264 razy, a długi szereg wybitnych aktorów osiągnął w "Zemście" znaczne sukcesy.
Niestety tradycja stylu Fredry rwie się u nas razporaz. Podtrzymywali ją aktorzy, ale tworzyli oni samodzielne kreacje; duch całości zanikał.
Gdy w roku 1923 wystawił w Rozmaitościach "Zemstę" Osterwa zmobilizował znakomitych artystów. Było to istne święto teatralne, w którem uczestniczyli: Rapacki, Frenkiel, Solski, Kamiński, Osterwa i Pichor-Śliwicka. Nawet w rólce mularza wystąpił artysta tej miary co Jaracz. Był to jednak w rezultacie świetny popis solistów, a stylowość przedstawienia starał się Osterwa wydobyć przez "zaokrąglanie" odsłon kurantami. Te kuranty i dodatkowe scenki nieme tworzyły sztucznie skonstruowaną spójnię przedstawienia.
Inaczej podszedł do "Zemsty" przed kilku laty Jaracz, który potraktował komedję jako fantastyczną opowieść o djabłach polskich i w opowieści tej stworzył arcyciekawą postać Rejenta. Chytrość jego miała wręcz szatańskie zabarwienie.
Niezwykłe to przedstawienie nie miało oczywiście nic wspólnego z tradycją fredrowską.
A Jednak potrzeba fredrowskiego przedstawienia Fredry narzucała się sama przez się. Chodziło o to, by dać dziełu właściwy charakter i by ten charakter był utrzymany nie w poszczególnych kreacjach, lecz w całem widowisku. Zadanie to podjął obecnie Teatr Narodowy. Mając do dyspozycji wybitnych aktorów, uważał za swą ambicję nadać utworowi Fredry ten ton, który jest dla niego tak charakterystyczny.
I obecne przedstawienie nie jest wolne od pewnego rodzaju "nowinkarstwa". Na szczęście to "nowinkarstwo" jest dość niewinne i nie zaciężyło nad ogólnym charakterem przedstawienia, któremu Borowski nadał odpowiednie tempo, kierując się tą samą metodą, jaką stosował przy wystawieniu "Geldhaba" w teatrze łódzkim: mianowicie wydobywał komizm sytuacyjny, wypływający ze słów tekstu. "Nowinka" ograniczała się do przesunięcia scen początkowych: przedstawienie rozpoczyna się od gruchania miłosnego Klary i Wacława w ogrodzie, a potem dopiero mamy scenę, która w tekście figuruje jako pierwsza.
Mimo, że początkowy obraz w Teatrze Narodowym był bardzo miły i Borowski potrafił wydobyć nastrój a la Romeo i Julja, trudno ten pomysł nazwać szczęśliwym. Przecież "Zemsta", to nie komedja miłosna a bohaterami jej nie są kochankowie. W utworze Fredry są oni potrzebni jako przedmiot zemsty Cześnika.
"Zemsta" należy do najracjonalniej skonstruowanych komedyj fredrowskich. Autor rozmyślnie rozpoczął ją od sceny z Cześnikiem, gdyż w ten sposób odrazu wprowadził widza in medias res. Wskutek zmiany, zastosowanej w Teatrze Narodowym, nastawienie widza, nieznającego tekstu Fredry, jest fałszywe.
Ale zmiana ta nie zaciężyła nad tonem przedstawienia, które kipiało życiem i wesołością. Przedstawienie "Zemsty" w Ateneum było bardzo interesujące, ale raczej ponure. W Teatrze Narodowym wysoka klasa talentów aktorskich, nie pozwalających sobie, dzięki sprężystej reżyserji, na wybryki gry solowej, sprawiła, że humor komedji wystąpił w całej pełni a kilka kreacyj aktorskich zapisze się trwale w polskiej historji sztuki aktorskiej.
Jeżeli zaczynam od Leszczyńskiego, to nietylko dlatego, że był on jubilatem, ale z tego powodu, że brawura gry Leszczyńskiego nadała odpowiedni charakter całemu przedstawieniu. Podziwialiśmy nieskazitelną dykcję i umiejętność władania wierszem fredrowskim. Wyrazem miary artystycznej Leszczyńskiego, było pełne głębokiego liryzmu wypowiedzenie apostrofy do szabli - pani barskiej. Przeskok od tego wzruszającego w interpretacji Leszczyńskiego momentu do kipiących temperamentem scen następnych był tak naturalny, że stanowił on świadectwo nietylko wielkiego talentu artysty, ale i istotnego wniknięcia w odtwarzany charakter.
Podstoliną była Ćwiklińska. Co za subtelne poczucie humoru, jak wielka dyskrecja komedjowa w każdem słowie i spojrzeniu, jaka filuterność w rozmowie z Wacławem. Świetna kreacja!
Główną zaletą Papkina-Maszyńskiego była nieporównana swoboda i naturalność - cechy tak trudne w tej roli. Papkin Maszyńskiego był szczerze zabawny a interpretacja piosenki poprostu mistrzowska; artysta zabarwił ją przednim humorem i brawurą. W akcie ostatnim komizm Maszyńskiego jakby nieco przygasł. A przecież smutny i nieszczęśliwy Papkin powinien być niemniej, śmieszny od Papkina-bufona i blagiera.
Węgrzyn, który dał naogół interesujące przeciwstawienie pełnego temperamentu Cześnika - Leszczyńskiego i świetny był w scenie z murarzami, zamało podkreślił cechy pieniactwa a w stosunku do syna nie był tak zdecydowany, jak wymaga tego tekst Fredry. Był on więcej Borysem Godunowem, niż polskim szlachetką.
Dyndalski Solskiego ma już ustaloną od wielu lat opinję. Rola starego majordomusa jest szczegółowo obmyślana a każdy szczególik gry znamionuje mistrzostwo ujęcia.
Blado natomiast wypadły role kochanków. Zwłaszcza Wacław Rolanda był zanadto współczesny a nosowy timbr głosu tego niewątpliwie uzdolnionego artysty niebardzo nadaje się do interpretacji wiersza Fredry.