Artykuły

Liryka urytmizowana

Nigdy jeszcze nie zwlekałem tak długo z napisaniem sprawozdania z premiery operowej, ale nigdy też jeszcze nie przygotowywałem się do niego tak skrupulatnie. Czekałem też na oficjalną premierę drugą, która - jak mi było nieoficjalnie wiadomo - miała mieć miejsce w końcu grudnia, a odbędzie się w styczniu. Postanowiłem więc nie zwlekać.

Twórczość operowa Leosza Janaczka (pisownia fonetyczna) jest w Polsce znana dość dobrze, a i we Wrocławiu przed laty mieliśmy możność poznać jego dzieło zatytułowane "Jenufa". Niemniej "Katia Kabanowa" oparta o libretto skonstruowane na podstawie "Burzy" Ostrowskiego nie miała dotąd szczęścia i grudniowa premiera wrocławska była w rzeczywistości prapremierą polską. Tym to dziwniejsze, że od tego właśnie utworu w roku 1921 rozpoczęła się wielka międzynarodowa kariera kompozytorska Janaczka.

Był on niewątpliwie po Smetanie i Dworzaku jednym z najznakomitszych kompozytorów czeskich, przy czym muzyka jego stała się na gruncie czeskiej szkoły narodowej nosicielką nowoczesnych prądów muzyki światowej początków XX wieku. Wszyscy teoretycy muzyki są raczej zgodni, że nowatorstwa Janaczka upatrywać należy szczególnie w typie melodyki wyprowadzonej często z intonacji mowy ludzkiej, w stosowaniu asymetrii rytmicznej i polirytmii, mniej zaś w poszukiwaniach na polu harmonii. W przypadku "Kati Kabanowej" najistotniejszym momentem jest wyraziste wyeksponowanie typowej dla rosyjskiego klimatu muzycznego rozlewności, która ma przywodzić na mysi szeroko rozlany nurt Wołgi "mamki rzek rosyjskich". Drugim zaś jest skupienie się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, co w połączeniu z ogromną nastrojowością dzieła, mimo deklamacyjnego raczej charakteru melodyki, zdecydowanie pozwała zaliczyć je do gatunku opery lirycznej.

Zupełnie celowo nie przeczytałem streszczenia libretta i uzbrojony tylko w teoretyczną podbudowę udałem się na spektakl premierowy, którego twórcami byli Robert Satanowski - kierownictwo muzyczne, Ryszard Peryt - reżyseria i Ewa Starowieyska - scenografia i kostiumy.

Po odsłonięciu kurtyny znalazłem się jakby w głębi nastrojowego, nadwołżańskiego krajobrazu, w szerokiej przestrzeni szaro-popielatej pustki. Nie wiem dlaczego przypomniałem sobie ogromne płótna w muzeum w Bukareszcie przedstawiające utrzymany w tej samej tonacji i nastroju krajobraz rumuński. Bardzo malarskie, bardzo spokojne i piękne.

Pomyślałem sobie, że realizacja "Kati" jest przedsięwzięciem na pewno bardzo trudnym. Trudnym w sferze muzycznej nastawianej głównie na podmalowanie tekstu i ogólnego nastroju, a pozbawionej żarliwej, płomiennej frazy i nie zawierającej w swoim materiale fragmentów odznaczających się szczególną urodą melodyki, a dających wykonawcom okazję do popisania się pięknym śpiewem. Trudnym także w sferze inscenizacji, gdyż przy pozornie znacznej nawet liczbie solistów wielka scena pozostaje niemal zawsze pusta, jako że dwukrotne, dość sztuczne zresztą, wprowadzenie scen masowych pustkę tę zdaje się tylko pogłębiać. Sądzę przy tym, że starania młodego reżysera (był to bodajże jego spektakl dyplomowy) poszły w zasadzie w słusznym kierunku. Zamiarem jego było ukazanie bohaterów dramatu od strony psychologicznej, co osiągnął w stopniu zadowalającym, ohoć nie ustrzegł się także pewnych przerysowań. W sumie jednak osiągnął całkiem realistyczny obraz całości, przy stonowanym, ograniczonym ruchu scenicznym, który najzupełniej niepotrzebnie postanowił, "wzbogacić" o mistyczne obrazki wizji procesji-pielgrzymki, tudzież wędrówki bielusieńkiej Katinej duszyczki do wrót raju. Streszczenia - jako się rzekło - nie przeczytałem, a że przebieg akcji na postawie wyśpiewanego tekstu okazał się dla mnie mimo wszystko dość mglisty, do dziś nie wiem, czy obie sceny były rzeczywiście uzasadnione i konieczne. Raziły w każdym razie naiwną sztucznością.

Reżyser może jednak zapisać na swoim koncie więcej plusów niż minusów. Łączy się to ze stworzeniem wielu niezwykle sugestywnych postaci, a w szczególności bardzo przekonywającej Matki (Wanda Bargiełowska), Warwary (Marta Stukus-Kosmala), Kudriasza (Tadeusz Cimaszewski) i Tichona (Janusz Zipser). Dobra gra aktorska była, rzecz jasna, podbudowana dobrym śpiewem. Opera ta - co można uznać za ciekawostkę - eksponuje dość obficie niskie głosy żeńskie, bo oprócz wymienionych wystąpiły jeszcze mezzosoprany w osobach Teresy Starzyńskiej (Głasza) i Ewy Wargin (Fiekłusza). W tej kategorii głosu Opera Wrocławska może zaprawdę iść teraz w zawody z niejednym teatrem.

W roli tytułowej bardzo szlachetnie brzmiący sopran demonstrowała Jadwiga Gadułanka, a znakomitym jej partnerem w roli Borysa był dysponujący pięknym tenorem Ryszard Brożek. Raził na tym tle (nie głosowo!) Sawiol Prokofiewicz Dikoj Sitarskiego nadmiernie zgrywający się sna pijanego, a Mieczysław Hante (Kuligin) nie miał, niestety, zbyt wielu okazji do zaprezentowania swoich walorów, aczkolwiek w ogólnej konstrukcji dramaturgicznej spektaklu odegrał niepoślednią rolę.

Ogólna zaś muzyczna konstrukcja tego spektaklu w jakimś sensie nie przylegała do wizji, jaką sobie wyobraziłem na podstawie owej teoretycznej podbudowy. Nie twierdzę przy tym, że jest to jakiś mankament. Przywykliśmy już do świadomości, że każda nowa pozycja jest we Wrocławskiej Operze przygotowana ze szczególną starannością, dokładnością i precyzją. Tak też było i tym razem. A uznanie tego za mankament byłoby zwykłą zbrodnią. Odnosiłem jednak dziwne wrażenie, że właśnie tym razem obróciło się to w jakimś sensie przeciwko zamierzeniom realizatorów spektaklu. Cała muzyka została podporządkowana żelaznym regułom rytmu i metrum, przez co jej służebna (jak mi się wydaje) rola w stosunku do tekstu słownego przeobraziła się w nadrzędną. Zmienił się chyba więc jej charakter i to przy szczególnym wyeksponowaniu dwóch tylko wspomnianych elementów. W zasadzie jest bardzo dobrze, kiedy muzyka jest przede wszystkim uporządkowana. Tak być powinno w każdym gatunku operowym. Niemniej soliści wydawali się być tym faktem nieco skrępowani, przez co strona wyrazowa przedstawienia zeszła jakby na plan dalszy, a ona to w "Kati Kabanowej" jest chyba jednak najważniejszą.

Być może spektakl nie był jeszcze ostatecznie wypracowany, być może stąd się też bierze ponad miesięczny odstęp w stosunku do premiery drugiej, być też może, że jest to przejaw etapowego budowania oblicza teatru. Jak by nie było stwierdzić należy że techniczna strona przedstawień wrocławskich stoi obecnie na tak wysokim poziomie, iż nie może pozostawiać nic do życzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji