Artykuły

Satanowski, Kabanova, Belzebub

A więc znów pozwolę sobie dzielić się przeżyciami wrocławskimi. W Państwowej Operze we Wrocławiu uczczono 50 rocznicę śmierci Leosza Janaczka dając prapremierę polską jego, kto wie czy nie najlepszej, opery - "Kati Kabanovej".

Pierwszy raz poznałem to dzieło na którejś z "Praskich Wiosen". Przyznaję, ze teraz we Wrocławiu, z pewnością również za sprawą doskonale podawanego tekstu, doznałem przeżyć głębszych. Ciekawa sprawa z tym Janaczkiem: w muzyce słyszy się nie tyle echa, ile dowody znajomości i Wagnera, i Ryszarda Straussa, i Musorgskiego, a jednak jest to muzyka na wskroś oryginalna, świetnie zespolona z tekstem przecież nie recytowanym, a śpiewanym na sposób intonacji mowy. Jest to opera mająca swoją własną dramaturgię. W samej muzyce ileż piękna w melodyce podkreślającej równie przekonywająco chwile miłosnej liryki, jak i ekspresjonistycznie traktowanej grozy.

Rzadko daję się ponieść entuzjazmowi, nie zapominając, że artyści i tak nie wierzą w szczerość pochwał krytyków. Ale i teraz, "na zimno", podtrzymuję słowa, jakie pozwoliłem sobie zaraz po przedstawieniu skierować do wykonawczyni, partii tytułowej, Jadwigi Gadulanki: "Dziękuję za to, że jest pani tak wielką artystką!". Bo tak wszyscy od początku do końca tej długiej opery ocenialiśmy jej znakomicie postawioną i zrealizowaną, trudną partię.

Wydaje mi się, że Robert Satanowski na te dwie doby wrocławskie, przynoszące trzy premiery i jedną "Sonatę Belzebuba" Edwarda Bogusławskiego, najwięcej pracy włożył w operę Janaczka. Orkiestra tego wieczoru brzmiała najpełniej i najbardziej precyzyjnie. Z pewnością do sukcesu przyczynili się i pozostali wykonawcy, a także pomysłowy młody inscenizator i reżyser, Ryszard Peryt. Na tle harmonizujących z całością dekoracji i kostiumów Ewy Starowieyskiej, arcydzieło Janaczka ukazane zostało we wręcz doskonałym kształcie artystycznym.

Przyznaję, że nie należę do entuzjastów wszystkiego, co stworzył Stanisław Ignacy Witkiewicz. "Sonatę Belzebuba" oglądałem kiedyś w autentycznej, teatralnej wersji samego autora. Tym razem po porcji surrealistycznej grozy zacząłem się... trochę nudzić. To jednak ryzykowne adaptować teksty Witkacego, jak tego spróbował kompozytor. Ryzykowne jest również powierzanie partii mówionych artystom, skądinąd dobrym śpiewakom. Dużo - jak mi się wydaje - spłyciło się, zamieniając całość w pozbawioną kulminacji dramatycznych błazenadę. Można jeść od biedy kanapki ze śrutem, ale nie przez cały wieczór. W muzyce sporo ciekawego, a wykonanie i tym razem po wrocławsku, czy po satanowsku dobre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji