Artykuły

Koniec Interpretacji

Zakończył się XV Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje. Pośród słów, jakie padły ze sceny Teatru Śląskiego, najważniejsze okazały się słowa Jacka Sieradzkiego - pomysłodawcy i dyrektora artystycznego Interpretacji, który zapowiedział, że ten festiwal jest jego ostatnim. To bardzo smutna deklaracja, bowiem w istocie oznacza ona koniec Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej - obawia się Michał Centkowski.

Zaskoczenia nie było, przynajmniej jeśli idzie o nagrody. Laur Konrada otrzymała Monika Strzępka, której spektakl właściwie z powodzeniem mógłby zostać zaprezentowany jako mistrzowski. Dwa mieszki, Mikołaja Grabowskiego i Doroty Masłowskiej, z czego niezwykle się cieszę, powędrowały do młodej reżyserki Eweliny Marciniak, w nagrodę za zajmującą i intrygującą "Zbrodnię". To ważne, bo otrzymanie takiego wsparcia na początku artystycznej drogi może, jak słusznie zauważył Grabowski, otworzyć wiele drzwi.

Ale to Strzępka była niekwestionowaną bohaterką wieczoru - w jej ręce powędrowały: Nagroda Dziennikarzy, Nagroda Społecznego Jury oraz, jak podkreślała sama artystka, najważniejsza Nagroda Publiczności.

Maciej Wojtyszko wyraził zachwyt nad blokiem poświęconym produkcjom śląskim- kokieteryjnie mówił o teatralnym imperium. Ów śląski cykl ukazał w istocie przede wszystkim mocną artystycznie pozycję Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Z dobrej strony pokazał się także zespół Teatru Nowego w Zabrzu, z "Nieskończoną Historią" w reżyserii Uli Kijak, co dla mnie, jako zabrzanina, niesie z sobą, prócz wielkiej radości, także pierwiastek goryczy. Powszechnie wiadomo bowiem, z jakimi trudnościami w relacjach z dyrekcją zabrzańskiej sceny borykała się Kijak, główna sprawczyni tego twórczego fermentu. Na tym tle zaś oferta najważniejszej sceny województwa, Teatru im. Wyspiańskiego, wypadła, oględnie rzecz ujmując, najsłabiej. Kiedy wichry prawdziwych zmian nareszcie dosięgną dusznych wnętrz przy katowickim Rynku? Czy zwycięży po raz kolejny gnuśne samozadowolenie, przypudrowane jedynie kosmetyczną zmianą, polegającą na zastąpieniu jednej lokalnej koterii inną?

Pośród słów, jakie padły ze sceny Teatru Śląskiego, najważniejsze okazały się słowa Jacka Sieradzkiego - pomysłodawcy i dyrektora artystycznego Interpretacji, który zapowiedział, że ten festiwal jest jego ostatnim. To bardzo smutna deklaracja, bowiem w istocie oznacza ona koniec Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej.

Nie mogę nie postawić pytania, dlaczego Jacek Sieradzki, mimo że jego kontrakt z władzami obejmował przynajmniej dwie następne edycje, zdecydował się rozstać z własnym "dzieckiem"?

Czy w istocie głównym powodem było wyczerpanie artystycznej formuły festiwalu, swego rodzaju znużenie Interpretacjami? Być może po części tak. Jednak wieloletnie obserwacje i uczestnictwo w jedynym w kraju festiwalu dedykowanym sztuce reżyserii każą mi wątpić w tego rodzaju motywację.

Czy zdecydowało zmęczenie nieustannym zmaganiem się z niewydolnym aparatem administracyjnym organizatorów? Ostatecznie Dyrektor Artystyczny winien mieć możliwość swe wysiłki koncentrować na dbaniu o artystyczny poziom repertuaru oraz stronę merytoryczną, nie zaś rokrocznie zmagać się z nieudolnością organizacyjną Centrum Kultury Katowice, wyręczać w obowiązkach fikcyjną Dyrektor Organizacyjną, łagodząc "wewnętrzne spory" organizacji, która miast realizować i promować festiwal, prowadzi wobec niego akcje dywersyjne. Ich ponurym zwieńczeniem stało się zmuszenie do odejścia Łukasza Drewniaka, który od początku wspierał Jacka Sieradzkiego w tej nierównej walce z urzędniczą wrogością, bądź w najlepszym razie obojętnością. I to wydaje mi się, o zgrozo, niewystarczającym powodem.

Dlatego, że ta organizacyjna niewydolność, patologie związane z dystrybucją biletów i zaproszeń, delikatnie rzecz ujmując amatorskie podejście do obsługi widza, szczególnie tego młodszego, o którego od kilku lat, z uwagi na dalekosiężną wizję, ekipa Sieradzkiego szczególnie zabiegała, a który wciąż wielu osobom obsługującym tę imprezę jawi się jako swego rodzaju barbarzyńca, wdzierający się w nobliwy świat teatralnego pluszu, wszystko to obserwowaliśmy od lat.

Częścią festiwalowego krajobrazu byli pracownicy kasy Teatru Śląskiego, którzy zatrzaskiwali swoje okienka przed widzami wyczekującymi wejściówek na dziesiątki i tak pustych, z uwagi na żenujące rozdawnictwo wciąż nieweryfikowalnych zaproszeń w jednostkach samorządu terytorialnego, miejsc. W dodatku z często bezczelną uwagą w rodzaju: "O wejściówkach proszę zapomnieć, organizator nie przewidział"- podczas gdy organizator stojący kilka kroków dalej zapytany o takowe wejściówki potwierdzał z całą stanowczością ich istnienie. Kolejne panie, niczym w surrealistycznym filmie, odsyłały widzów, którym udało się w jakiś sposób jednak pozyskać wejściówki i sforsować "chroniące" przed nimi teatr zasieki, na drugi balkon, podczas gdy widownia, co dostrzec można było przez otwarte drzwi za ich plecami, pozostawała nierzadko mocno przerzedzona.

Kuriozum tegorocznych Interpretacji stanowiła polityka cenowa polegająca na całkowitym braku równowagi w obrębie festiwalowych propozycji. Pozornie istotny argument dotyczący kosztów eksploatacji nie znalazł odzwierciedlenia w realiach, jeśli bowiem bilet na warszawski spektakl Englerta z trzyosobową obsadą i skromną scenografią kosztował sto złotych, z kolei prawdziwie mistrzowski, jak się okazało, "Korzeniec" Brzyka z sąsiadującego Sosnowca, z nieporównywanie bogatszą obsadą oraz oprawą scenograficzną, zdegradowano cenowo do 30 złotych, co stanowiło najtańszą pośród Interpretacyjnych propozycji, to czyż wstęp na konkursową "Mewę" Gietzky'ego, na co dzień wystawianą w Teatrze Śląskim, gdzie odbywały się pokazy festiwalowe, nie powinien być bezpłatny? Czy zatem wysokość cen biletów nie stanowiła w istocie pokracznie pojętej i jakże mylnej waloryzacji jakości artystycznej?

Również nieudolność promocyjna imprezy - znikająca (swoją drogą warto by zapytać gdzie) nagroda finansowa społecznego jury (o której mowa we wszystkich oficjalnych materiałach festiwalowych, a którą w ostatniej chwili zastępuje jakaś naprędce zorganizowana nagroda rzeczowa); brak transportu na konkursowe spektakle dla tegoż jury; sposób traktowania wolontariuszy, poświęcających swój czas i energię, wstających przed świtem, by zapewnić ciągłość i wysoką jakość gazety festiwalowej. To właśnie dla nich brakowało miejsc na spektakle, które zobowiązani byli zrecenzować. Wszystko to z punktu widzenia profesjonalnej organizacji jawi się czymś skandalicznym.

To, że z premedytacją zmieniono regulamin festiwalu, ograniczając jakąkolwiek aktywność (poza doborem spektakli) selekcjonerce Aleksandrze Czapli-Oslislo, może wydać się - z punktu widzenia zdrowego podziału kompetencji - działaniem rozsądnym. Należy zdać sobie jednak sprawę, że sukces chociażby zeszłorocznej edycji zawdzięczają Interpretacje wyłącznie nadludzkiemu wysiłkowi, jaki podjęła Czapla-Oslislo wespół z jeszcze wtedy "tolerowanym" przez CKK Drewniakiem. Zajmowali się oni niemal wszystkim - od pozyskiwania widzów, dystrybucji wejściówek, przez organizację transportu i opiekę nad gośćmi, aż po wymyślanie składu drinków dla festiwalowego klubu.

Jaki zatem mur napotkać musiał - przywykły do przebijania głową tych najgrubszych z pozoru niemożliwych do przebicia - Jacek Sieradzki, skoro podjął decyzję o rozstaniu się w tym roku z Interpretacjami? Jak wielka musiała być obojętność, by nie powiedzieć wrogość lokalnych władz, czy też instytucji, wobec festiwalu? Czy czarę goryczy przepełniła decyzja o tym, że nie warto sumą stanowiącą ułamek (i tak skromnego, jak na tak prestiżowy i znamienity festiwal) budżetu wesprzeć jubileuszowej edycji tak, by w ramach pokazów mistrzowskich zaprosić do Katowic od lat wyczekiwanego Krzysztofa Warlikowskiego? A może po prostu tegoroczna edycja, stanowiąca organizacyjną katastrofę, zwyczajnie zmęczyła Sieradzkiego, który tym razem, poza opieką artystyczną nad całością i zwyczajowym zmaganiem z, w najlepszym razie, ignorancją i obojętnością machiny urzędniczej, zajmował się właściwie wszystkim. Od dopraszania wespół z reżyserką Moniką Strzępką i Anetą Głowacką widzów, na wolne miejsca na chorzowskim pokazie "W imię Jakuba S.", gdy odpowiedzialne za organizację widowni panie z CKK dawno już zasiadły wygodnie na widowni pod okiem swojej, nie poczuwającej się do jakiejkolwiek odpowiedzialności, szefowej (zwanej opacznie Dyrektor Organizacyjną Festiwalu), przez nocne interwencje, gdy na przykład okazało się, że klub festiwalowy, który i tak nie nosił zbyt wielu śladów nadanego mu tytułu, a do którego udali się po spektaklu artyści i widzowie, z nieznanych nikomu przyczyn jest zamknięty, aż po rearanżację przestrzeni stołowych metodą klasyczną-ręczną, podczas dyskusji pospektaklowych, które zresztą bez Łukasza Drewniaka straciły wyraźnie na atrakcyjności i merytoryce.

Bez względu na przyczyny, skutkiem jest koniec Interpretacji. Bowiem szansa na znalezienie Dyrektora Artystycznego tego samego co Sieradzki formatu, mającego w sobie jednocześnie dość siły, by zmagać się z wrogą machiną urzędniczo-organizacyjną, wydają się znikome, czy zresztą w ogóle ktoś podejmie takowe próby?

Ostatecznie może to i lepiej - wszak oddanie festiwalu w całości w ręce lokalnych środowisk i działaczy, związanych czy to z Teatrem Śląskim, czy z CKK, od lat wyrażających swoje względem Interpretacji roszczenia, doprowadziłoby do jakiejś potwornej deformacji tej pięknej idei.

Gdy tak zdaliśmy sobie, siedząc ostatniego wieczora w tym razem otwartym festiwalowym klubie, sprawę, że prócz świętowania radości z sukcesu dwóch wspaniałych reżyserek, po trosze uczestniczymy w stypie po przedwczesnej, tragicznej i niepotrzebnej śmierci młodego i dobrze rokującego festiwalu, w mej głowie zrodziło się jeszcze jedno pytanie.

Czy to miasto, czy ten region, naprawdę stać na to, by uśmiercić wydarzenie artystyczne tej rangi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji