Feminizm bez emocji
Po tragiczno-farsowym "Życiu po życiu" i awangardowym "Romeo i Julii" - w Teatrze im. Bogusławskiego przyszedł czas na realizm psychologiczny. A realizm ten to z jednej strony szansa, z drugiej niebezpieczeństwo dla teatru.
"Dla Julii" to współczesna trzyosobowa sztuka. Głównymi bohaterkami są kobiety, matka i córka, ale na scenie występuje także mężczyzna.
Gloria, Julia i Charlie
Wszyscy troje mają swoje problemy, są uwikłani w jakieś bardziej lub mniej toksyczne związki. Gloria jest aktorką, aktorstwo jest całym jej życiem, praca w teatrze zabiera jej czas przeznaczony, teoretycznie, na wychowywanie córki, a i kontakty z własną matką (dopóki żyła) odbywały się przez pryzmat sceny,
Julia, jej córka, jest inna: nie pasjonuje się teatrem, pracuje jako pielęgniarka, trochę śpiewa. Jej dzieciństwo to, najogólniej mówiąc, oczekiwanie na matkę oraz zmieniający się ojczymowie czy opiekunki. I jeszcze najbardziej traumatyczne zdarzenie: moment, kiedy musiała ratować matkę po nieudanej próbie samobójstwa.
Jest jeszcze Charlie. To jedyny eks-towarzysz życia Glorii, którego Julia zaakceptowała, a może i uznała za ojca. Teraz Charlie żyje w nieszczęśliwym związku z inną kobietą. Dla obu bohaterek jest on obiektem podróży sentymentalnej.
Człowiek, aktor, rola
Nie licząc kota, w którego istnienie musimy uwierzyć "na słowo", wszystko na scenie jest jak najbardziej realne. Łóżko Glorii, łóżko Julii, regał z książkami, kanapka, stolik z telefonem. Na podłodze trzy dywany, wszędzie walają się pożółkłe scenariusze.
Gloria ma na twarzy prawdziwą maseczkę, pali prawdziwe papierosy, pije prawdziwe wino. Irena Rybicka daje w tej roli popis aktorstwa - wszystkie działania jej postaci mają uzasadnienie. To rola zbudowana od początku do końca: aktorka, realizując (poniekąd) konwencję "teatru w teatrze", gra aktorkę - ale jest człowiekiem.
Co innego Julia. Ta rola, z wszystkimi jej uwikłaniami, daje kolosalne możliwości stworzenia ciekawej postaci. Agnieszka Dzięcielska jako Julia stworzyła konsekwentną rolę, jest to jednak konsekwencja osiągnięta przez monotonię i bezbarwność. Nie wiadomo, ile lat ma jej bohaterka, czy jest zbuntowaną nastolatką, czy świadomą kobietą, czy wyprowadza się do własnego mieszkania, bo nie może wytrzymać z matką, czy zwyczajnie chce zacząć normalne życie... Czasem trudno wywnioskować nawet, czy Glorię kocha, czy nie. Najbardziej żal mi ważnej, a źle zagranej sceny, w której Julia pozostaje sama z Charliem, z postanowieniem oddania mu się, jako pierwszemu w życiu mężczyźnie. Boże, chroń nas, mężczyzn, przed tak "zdeterminowanymi" dziewicami...
Żeby się rozwinął
"Dla Julii" nie jest artystyczną porażką. To ambitna próba zmierzenia się i z teatralną materią, i z nieco "papierowym" tekstem. Być może ten spektakl rozwinie się - jeśli reżyserka Natalie Ringler usunie ze scenariusza kilka zbyt patetycznych kwestii (zwłaszcza wypowiadanych przez Glorię). Rozwinie się na pewno, jeżeli Agnieszka Dzięcielska wydobędzie z siebie trochę drapieżności. Że jest do tego zdolna, świadczy scena, w której wściekła Julia rzuca się na Glorię, przypominając jej nieudaną próbę samobójczą. Może po takich zmianach w spektaklu wybrzmi owo tajemnicze zjawisko zwane feminizmem, o którym tyle pisze się w okołopremierowych (program, gazetka) wydawnictwach.