Chłodna i nieromantyczna
Dziwna jest ta "Nie-Boska komedia" w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Inaczej skrojona. Pomniejszona i zredukowana. Chłodna i wykoncypowana. A przede wszystkim pozbawiona cech wielkiego romantycznego widowiska.
Jak wyznał podczas przedpremierowej konferencji prasowej reżyser, długo dojrzewał w nim zamysł wystawienia "Nie-Boskiej". I im dłużej ją czytał, tym bardziej był przekonany, że trzeba ją wyjąć z ram starego romantycznego teatru, odświeżyć i uwspółcześnić. To, że będzie ona inna, wynikało już z samego gabarytu małej, typowo kameralnej sceny Nowego. Przede wszystkim chyba jednak taką koncepcję odczytania dramatu narzuciła reżyserowi lektura książek Marii Janion. A kluczem do przedstawienia jest zamieszczona w programie opinia pani profesor: "Nie-Boska" to asymetryczna kompozycja samoistnych scen, przedstawiających lakonicznie i skrótowo "całość w odcinkach". Nic nie ma tu jednak z serialu. Przedstawienie trwa krótko, o dwadzieścia tylko minut dłużej niż najkrótszy w dziejach spektakl wrocławski Grzegorzewskiego. Godzinę i 45 minut. Ale bez przerwy. Przedstawienie Babickiego rozgrywa się w niewielkiej przestrzeni i w jednej dekoracji, która raz jest salonem, raz jakimś placykiem, że nie powiem: kawiarenką ogródkową. I pomyślane zostało jako kompozycja dość luźno powiązanych ze sobą scenek, w których każde słowo znajduje wsparcie w symbolice znaku teatralnego i muzyce. Przedstawienie w Nowym oglądałem dwa razy. Za pierwszym razem wydawało się zbyt lakoniczne i nie do końca zrozumiałe. Oglądane po raz wtóry wyraźnie zyskało na klarowności. Nadal bardziej jednak przemawiało do rozumu, niż chwytało za serce.
Cóż jest więc w tym przedstawieniu, a czego nie ma? Jest dramat rodzinny hrabiego i jest osobisty dramat poety. Nie ma natomiast pamfletu politycznego, nie ma także katastroficznej wizji świata i nie ma też, na szczęście, całej tej, tak niepokojącej u Krasińskiego spiskowej teorii dziejów. Na dobrą sprawę, nie za wiele jest w nim też rewolucji. Dysputa Hrabiego i Pankracego największe jednak robi wrażenie. I wbrew intencjom reżysera, nie Henryk, ale właśnie Pankracy z tego starcia dwóch racji wychodzi zwycięsko.
Myślę, że w dziejach inscenizacji "Nie-Boskiej" jest to ważne przedstawienie. Chociaż nie ze wszystkim sprawdza się ono na scenie. Nie daje wyobrażenia o całości dzieła. Odziera dramat z romantycznej formy. I biada licealistom, którzy by na podstawie niego mieli zdawać egzamin z "Nie-Boskiej". Obleją, gdy powiedzą, że Hrabia zabija się strzałem z pistoletu i że w taki sam sposób ginie też jego żona. Jest w odbiorze tego spektaklu jakaś bariera. Zbyt wiele w nim chłodu i czegoś sztucznego, wymyślonego i wykreowanego przez reżysera.
Jest natomiast w tym przedstawieniu kilka naprawdę interesujących ról i postaci. Najwięcej ekspresji ma w sobie Dziewica - Antonina Choroszy: uosobienie kochanki, diabła i anioła, oraz Żona grana przez Agnieszkę Różańską. Interesujący aktorsko jest Pankracy Mariusza Sabiniewicza, chłodny, zracjonalizowany, cyniczny. W najtrudniejszej sytuacji jako aktor jest w tym nieromantycznym teatrze Mirosław Konarowski w roli Hrabiego Henryka.