Artykuły

Widzimisię z ukosa, czyli "Artyści prowincjonalni" Weroniki Szczawińskiej

"Artyści prowincjonalni" w reż. Weroniki Szczawińskiej Teatru Powszechnego w Łodzi na XIX Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Pisze Igor Rakowski-Kłos w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Artyści prowincjonalni" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej pozwalają wyrosnąć widzom z teatralnych chorób wieku dziecięcego. Mimo komediowej konwencji spektakl mówi o kluczowych kwestiach dla każdego, kto chce zasiąść na widowni.

Na XIX Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi została zaprezentowana premiera Teatru Powszechnego "Artyści prowincjonalni" w reżyserii Weroniki Sczawińskiej, od niedawna konsultantki programowej i dramaturżki teatru przy ul. Legionów. Ten spektakl powinni obejrzeć wszyscy, którzy kiedykolwiek zamierzają jeszcze pójść do teatru.

Spektakl Szczawińskiej to teatr krytyczny. Jednak nie w tym sensie, w którym zwykł pojawiać się ten termin w prasowych debatach ostatnich lat. Nie chodzi o negatywną ocenę rzeczywistości, przyłożenie wszędobylskiemu Tuskaczyńskiemu albo zapisanie się do jednej z drużyn przeciągającej linę dyskursu publicznego. Dramarutżka Agnieszka Jakimiak i reżyserka Weronika Szczawińska tworzą teatr krytyczny, bo badają warunki możliwości zaistnienia sztuki i rozmowy o niej. Słowem, nie odpowiadają na pytania o teatr, ale pytają, dlaczego, jak i kto je zadaje.

"Artyści prowincjonalni" w dość złożony sposób nawiązują do "Aktorów prowincjonalnych". Film Agnieszki Holland z 1979 r. to solidne kino moralnego niepokoju. Tadeusz Huk grał w nim utalentowanego aktora, który w małym teatrze spala swoje możliwości w kontaktach z cynicznymi, konformistycznymi i leniwymi współpracownikami. "Aktorzy prowincjonalni" portretowali człowieka zaangażowanego w wielką sztukę, który jest zmuszony żyć w Polsce Ludowej Edwarda Gierka tworzonej przez intelektualne bumelanctwo, chałturnictwo egzystencji i artystyczną fuszerkę.

Jakimiak i Szczawińska mogły łatwo zrymować ten temat ze współczesnością. Oto artysta marzący o wielkiej sztuce zostaje wrzucony w świat sterowany reklamowym szwargotem i papką seriali. Tak się na szczęście nie stało. W spektaklu Teatru Powszechnego nawet wzniosłe kwestie zaczerpnięte z roli Huka zostają wypowiedziane tak, by rozbroić je z poważnego tonu i echa moralnego posłannictwa. Ale racja nie została przyznana także drugiej stronie, bowiem w "Artystach prowincjonalnych" gra o teatr wciąż trwa.

Spektakl jest afabularny. Aleksandra Listwan, Jakub Kotyński, Piotr Wawer jr, Arkadiusz Wójcik oraz Krzysztof Kaliski wśród dekoracji naśladujących zapomniany teatralny magazyn z rekwizytami i scenografią nie opowiadają żadnej historii ani nie tworzą portretów psychologicznych postaci. Odgrywają za to sytuacje związane z teatrem i naśladują języki, jakimi o nim rozmawiają między sobą aktorzy, recenzenci i widzowie. Poprzez zastosowanie ironicznego i groteskowego stylu, podobnego do tego ze spektakli Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, wszystkie sposoby traktowania teatru zostają zdemaskowane jako nienaturalne i nieoczywiste. Nie można znaleźć języka, który byłby prawomocny i uprzywilejowany sam przez się. Każdy skądś się bierze, każdy ma jakieś ideologiczne czkawki i każdy może popaść w konwencję "im mądrzej, tym głupiej". Aby przestać być naiwnym i infantylnym widzem, trzeba spojrzeć z ukosa na własne spojrzenie - na własne widzimisię.

Co pozostaje na scenie, gdy kończą się wszystkie wirtuozersko wyrecytowane, wykrzyczane i wycharczane słowne kaskady? Wspólnota. "Razem, pomiędzy, wspólnie we wspólnie", jak mówi jeden z aktorów. To co jest nagą, ale i polityczną prawdą teatru, jest kolektywne działanie. By to wyłuskać, na koniec aktorzy zamieniają się w muzyków - w zespół. "Grają" najpierw słynne bezgłośne "4'33" Johna Cage'a, a następnie rockową kompozycję Krzysztofa Kaliskiego. Pierwszy utwór pokazuje relacje między aktorami - niesłyszalne przez widownię, która może się ich jedynie domyślać. Drugi - jest już namacalnym połączeniem między aktorami i widzem.

"Artyści prowincjonalni" to majstersztyk, który przy pomocy błyskotliwej gry słów wyjętej z futurystycznych tomików poetyckich ("nie talent, ta twarz, toż to ta, tylko ta jak jej tam, tamta ta owa") i teatralnej świadomości skłania do przedyskutowania sytuacji, w jakiej znajdują się wszyscy, którzy z jakiejkolwiek strony podpatrują scenę i cokolwiek o niej sądzą. W "Artystach..." nie ma moralnie zaniepokojonych i moralnie obarczonych jak u Holland. Pokomplikowanie jest o wiele większe - i dlatego spektakl jest tak fascynujący. A całość formalnie działa bez zgrzytów.

Jedno mnie tylko trapi, choć mam nadzieję, że niepotrzebnie. Podczas festiwalowego pokazu odniosłem wrażenie, że część publiczności nawet nie udało otrzeć się o sens spektaklu. Słyszałem opinie, że spektakl jest "lekki", "wesoły", "zabawny". Najgorsze, że to właśnie tym widzom najbardziej przydałoby się inspiracje zawarte w "Artystach". Być może dyrekcja Teatru Powszechnego powinna pomyśleć o czymś na kształt oprowadzania kuratorskiego w muzeach.

Miałbym marzenie, żeby "Artystów prowincjonalnych" wystawiał każdy teatr w Polsce - najlepiej na początek każdego sezonu przez - powiedzmy - dziesięć lat. Nie wiem, czy wszyscy reżyserzy poradziliby sobie z nim tak dobrze jak Weronika Szczawińska. Mniejsza z tym - stawka jest tego warta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji