Artykuły

Właśnie teraz jestem u szczytu formy!

Choroba nie zakończyła jej kariery. Teraz znowu śpiewa i robi to fantastycznie. MAŁGORZATA WALEWSKA opowiada o przezwyciężaniu choroby.

- Tuż przed wyjściem na scenę moje serce zaczęło bić nierytmicznie. Czasem arytmia sama ustępowała, ale nie w tym przypadku. Wysiłek na scenie zakończył się obrzękiem płuc i utratą przytomności. Trzy dni spędziłam na intensywnej terapii w szpitalu uniwersyteckim w Krakowie. Następnie w Aninie pomyślnie przeszłam drugi, jak się potem okazało, niepotrzebny, wielogodzinny zabieg kardiologiczny.

Znów Pani koncertuje. Nie obawia się Pani, że ponownie zemdleje na scenie?

- Nie. Po pierwsze, czuję się świetnie i sądzę, że właśnie teraz jestem naprawdę w szczytowej formie - czasem mam wrażenie, że czuję się lepiej niż przed chorobą. A po drugie, nie mam zupełnie czasu się nad sobą roztkliwiać, bo mam za dużo obowiązków i obciążeń, gdyż jestem odpowiedzialna za los wielu ludzi.

Co Pani czuła ponownie grając "Carmen"? Czy w świadomości został jednak jakiś lęk?

- Mimo tych dramatycznych przeżyć, jak tylko udało mi się pokonać chorobę, co nastąpiło po roku od potwierdzenia właściwej diagnozy (borelioza), wróciłam na scenę jako Carmen w Seattle. Powrót na scenę krakowską był już tylko formalnością. Jeśli chodzi o traumę związaną z tym miejscem, to bardziej dotyczy ona mojej siostry. Justyna cały czas przechodzi za kulisy naokoło, żeby ominąć miejsce, gdzie dwa lata wcześniej umierałam na jej rękach.

Siostra jest Pani menedżerką i opiekunem artystycznym. Ma Pani także świetny kontakt z córką Alicją. Wiem, że studiuje scenografię. Nie chciała Pani namówić jej na karierę muzyczną?

- Wielokrotnie zadawano Alicji to pytanie. Bardzo mnie przekonała jej odpowiedź. Stwierdziła, że nie lubi działać pod presją. I taka jest prawda. W momencie, kiedy podpisuję kontrakt operowy, czuję się świetnie. Cieszę się, bo to przecież jest praca, którą uwielbiam. A potem przychodzi czas wyjścia na scenę, a tu ból głowy, spuchnięte kolano, arytmia serca albo nawet zwykłe przeziębienie i co? Przygotowywałam się parę miesięcy, a teraz odmówię, bo mnie boli głowa czy co innego? A też muszę zapłacić rachunki, kredyty i wyżywić rodzinę!

Skoro czuje się już Pani dobrze, czy oznacza to, że wygrała Pani walkę z chorobą?

- Nie jest tak łatwo wygrać z boreliozą. Największym sukcesem jest właściwa diagnoza, która wcale nie jest prosta. Dlatego trzy testy nie ujawniły choroby i dopiero za czwartym razem udało się złapać winowajcę. Przeszłam czteromiesięczną kurację antybiotykową czterema różnymi lekami w końskich dawkach. Jak wyniki się pogarszają, biorę znów leki.

Jest Pani właścicielką hotelu pod Warszawą? Jak to się stało, że zainteresowała się Pani branżą tak odległą od śpiewania?

- To zasługa mamy. 30 lat temu mój ojciec zainwestował oszczędności w restaurację i hotel "Cezar". Interes szedł jak burza. Przetrwał czasy komunizmu. Długie lata "Cezar" spoczywał na laurach, a konkurencja kwitła. Mama miała pomysły na rozwój, ale jej wspólniczki nie chciały inwestować w interes. Firma zaczęła podupadać. Presja ze strony mamy, abym zajęła się hotelem, była duża. Bałam się jednak inwestycji w branżę, której nie znam. I wtedy los postawił na mojej drodze sąsiada, który zaoferował chęć zainwestowania w hotel. I tak wspólnie zostaliśmy inwestorami.

Małgorzata Walewska

Urodzona: 5 lipca 1965 roku w Warszawie. Kariera: W 1994 roku ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Warszawie, w klasie prof. Haliny Słonickiej, zdobywając już w trakcie studiów pierwsze nagrody na międzynarodowych konkursach, między innymi we Wrocławiu i Las Patmas. W 1991 roku rozpoczęła współpracę z Teatrem Wielkim w Warszawie. Występowała na deskach wiedeńskiej Staatsoper. Prywatnie: mężatka. Ma córkę Alicję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji