Niemrawo, ale do przodu (fragm.)
W październiku br. na inaugurację IV sezonu działalności Teatru Rzeczypospolitej mogliśmy oglądać w Warszawie Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej z Krakowa w dwóch spektaklach: "Wzorzec dowodów metafizycznych" i "Woyzeck" według Georga Buchnera, oba w reżyserii Tadeusza Bradeckiego.
Stary Teatr od wielu już lat ma opinię jednej z najlepszych scen w kraju, jeżeli nie najlepszej. Na tę wysoką pozycję artyści z Krakowa zapracowali wieloma wspaniałymi inscenizacjami i kreacjami aktorskimi, które przeszły do historii polskiego teatru. Jednak uznanie dla Starego Teatru przerodziło się w pewnej chwili w bezkrytyczne uwielbienie. Wszystkie grane na tej scenie spektakle uznawane są za wydarzenia, łącznie z tak chybionymi, jak "Zemsta" Fredry w reżyserii Andrzeja Wajdy. Widzowie (co można zrozumieć) i krytycy zatracili właściwą miarę.
Przybył więc Stary Teatr do stolicy owiany nimbem sławy, a spektakle ex ante okrzyknięto wybitnymi. Jednak były to chyba sądy lekko przesadne. Utwór "Wzorzec dowodów metafizycznych" autorstwa Tadeusza Bradeckiego, przez niego również reżyserowany, jest sztuką dość sprawnie napisaną, nie pozbawioną jednak i miejsc słabszych (szczególnie koniec II aktu), nie w pełni nakreślonych postaci (na przykład Croft-Faust) i niedokończonych scen. Rzecz się dzieje w roku 1716 w miejscowości Bad Pyrmont, gdzie niemiecki filozof Gottfried Wilhelm Leibniz na cześć wizyty cara Piotra przygotował spektakl wierszem o wyższości Rozumu i Metody nad podszeptami Szatana. Bradecki reżyserując swój tekst, świadom chyba wszelkich jego mielizn, nadzwyczaj zręcznie poprowadził akcję utworu, inaczej rozmieścił dramaturgiczne akcenty, jednak wyraźna luka pod koniec II aktu pozostała, tempo opada i nawet efektowny finał nie zaciera wrażenia braku spójności scen. Nienaganna gra aktorów stanowi chyba największy atut tego przedstawienia a prawdziwe kreacje tworzą: Andrzej Kozak w roli Leibniza i Wiktor Globisz jako Waldeck. Potrafili oni ustrzec się farsowego przerysowania swoich postaci.
Chyba lepszym, mimo kilku wyraźnych niedoróbek, okazał się "Woyzeck" według Georga Buchnera, reżyserowany również przez Tadeusza Bradeckiego. Jest to przejmująca wizja świata w którym człowiek nadwrażliwy, odmienny od innych, staje się ofiarą ludzi rzekomo normalnych, doświadcza od nich wielu krzywd i upokorzeń, staje się pośmiewiskiem. Nawet miłość Woyzecka do Marii zostaje brutalnie zniszczona, jakikolwiek azyl przestał istnieć, jedyną obroną jest zanegowanie świata - mord, zabicie ukochanej, bezsilny protest. Rozegranie utworu w jarmarcznej budzie pozwała nam wierzyć, że poza nią, w realnym świecie jest inaczej, moralne kodeksy ludzkości trwają nie naruszone. Ale czy naprawdę? W tym spektaklu w głównych rolach mogliśmy oglądać dwójkę wybitnie utalentowanych młodych aktorów Edwarda Żentarę (Woyzeck) i Magdę Jarosz (Maria).
Stary Teatr z Krakowa stanowi najlepszy przykład tego, jak w obecnej sytuacji spektakle dobre przeistaczają się w wybitne. Pewien stary filozof mawiał, że i rozum można zmusić do bycia na kolanach, choć z reguły wystarczą nogi.