Artykuły

Graser Witkacym podszyty

Bohaterowie Rabenthala toczą perwersyjną wojnę płci i konwencji.

Twórczość Jörga Grasera - niemieckiego dramaturga, scenarzysty i reżysera filmowego - jest u nas prawie nie znana. Już chociażby dlatego polska prapremiera jego utworu (i to w dodatku w Olsztynie) wzbudziła zainteresowanie, ale także i obawy. Tak bowiem jakoś się składa, że chociaż zewsząd brzmią nawoływania do realizacji utworów współczesnych (rodzimych bądź obcych), to teatr, który po takowe sięgnie, bardzo często ponosi klęskę - jeśli nie artystyczną, to frekwencyjną. Z tego punktu widzenia z "Rabenthalem" jest chyba nie najgorzej, bo od listopadowej premiery utrzymuje się na afiszu, a w końcu maja mogła go zobaczyć także warszawska publiczność. Czy można więc stwierdzić, że olsztyński teatr odniósł sukces? Co do tego mam wątpliwości. Jeśli już, to co najwyżej tylko połowiczny.

Zafascynowany twórczością Witkacego Tomasz Dutkiewicz tekst Grasera odczytał przez pryzmat dramatów i dzieł plastycznych swego mistrza. Zresztą nie tylko wyreżyserował spektakl, ale i wymyślił scenografię - nawiązującą do niemieckiego ekspresjonizmu i kubizmu. Przeważająca część scenicznych działań umieszczona jest w swoistej klatce z przezroczystego materiału, a w jej czarnoszarą tonację wkomponowywane są charakterystyczne cienie i światła. Wszystko to stwarzać ma przytłaczający klimat przełomu wieków, z jego niepokojącą atmosferą duchowego, moralnego i obyczajowego rozprzężenia. Trzeba tu dodać, że na miejsce akcji "Rabenthala" Graser wybrał mieszczański Wiedeń, czyniąc tym samym swój tekst podwójnie przewrotnym.

W tej scenerii szóstka bohaterów toczy wyrafinowaną i perwersyjną wojnę płci i konwencji. Nie ma tu jednak miejsca na psychologiczne niuanse. Są tylko wyraźnie, na granicy groteski nakreślone ludzkie typy. Mamy więc zblazowanego arystokratę Rabenthala (Janusz Kulik), jego żonę - kobietę fatalną (Joanna Fertacz), kucharza a la rewolucyjny przywódca (Stanisław Krauze), kelnera i służącego - reprezentujących okrutny i tępy lud pracujący, i wreszcie hrabinę (Wanda Bajerówna) - jakby żywcem wyjętą z "Operetki" czy "Iwony..." Gombrowicza. To ostatnie skojarzenie nie jest przypadkowe. Niemal wszystkie postacie wydają się widzowi (przynajmniej polskiemu) dobrze znane. Przywodzą na myśl bohaterów Witkacego ("Szewcy", "Sonata Belzebuba", "Bezimienne dzieło" itd., itd.) bądź wspomnianego wyżej Gombrowicza. Ta identyczność postaci, w połączeniu z podobnym klimatem, a nawet i tematyką, sprawia, że "Rabenthal" jawi się jako rzecz całkowicie wtórna, wręcz pozbawiona znamion oryginalnego tekstu.

Wydaje się, że za ten stan rzeczy w ogromnej mierze odpowiada reżyser. Dutkiewicz swoją fascynację Witkacym wykorzystał jako punkt wyjścia do zbudowania spektaklu, nie dając szansy autorowi dramatu... W pewnych granicach ma oczywiście do tego prawo. Jednak gdy granice te zostają przekroczone, rodzi się dziwny humbug. Widz jest po pierwsze oszukany, a po drugie znudzony. Właśnie w olsztyńskim spektaklu, mimo że aktorzy grają nieźle, a parę scen jest naprawdę dobrych (np. pierwsza, kawiarniana), więcej jest teatralnego oszustwa niż prawdziwego teatru. A jaki z tego wniosek? Taki, że Witkacy nie wyszedł na zdrowie ani Dutkiewiczowi, ani - co ważniejsze - Graserowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji