Krajobraz po rewolucji
Gdy w jednym i felietonów pisałem o którymś teatrze pozawarszawskim podkreślając jego śmiałość repertuarową i ambicje artystyczne i przenosząc te cechy ponad wartości, jakie reprezentują niektóre sceny (z nazwy tylko) stołeczne - redaktor jakby osobiście dotknięty zapytał, czy nie przesadzam w niechęci do teatrów warszawskich. Ale kiedy mu zapowiedziałem, że muszę jechać do Gdańska na premierę "Nie-boskiej komedii" Krasińskiego zamilkł, jakby jednak liznął rację moich argumentów.
Pretensje bowiem do teatrów stołecznych nie polegają na uprzedzeniu i snobizmie anty stołecznym. Po prostu drażnić może fakt, że tak potężny rezerwuar "sił i środków" pozostaje w dużej mierze nie wykorzystany, a w repertuarze przez całe miesiące nie uświadczysz żadnej pozycji z naszej wielkiej dramaturgii. Jeśli zaś wystawia się już "Nie-boską", to jakby w oberwaniu od dyskusji, jaka się toczy wokół tego dzieła od blisko dwudziestu lat.
Często mam uczucie, że obowiązki sceny narodowej dzieli między siebie kilka teatrów pozastołecznych, między nimi gdański Teatr Wybrzeże; mimo, że nie zawsze starczy im sił na to, by podjąć realizację tego, co uważałyby za wskazane i co mają przemyślane.
Marek Okopiński, podejmując realizację "Nie-boskiej", nawiązał do dyskusji wokół utworu w sposób nas dziś interesujący. Więcej znaczenia przywiązał do wartości intelektualnych utworu, niż do jego odniesień historycznych. Nie zależało mu na identyfikacji poety z poglądami Hrabiego Henryka, jako reprezentanta sił wstecznych. Interesuje go przede wszystkim przenikliwość myśli poety i na tym buduje swoją konstrukcję przedstawienia.
Akcja toczy się w mrocznej, pustej prawie przestrzeni. W części pierwszej, rodzinnej jest ona otoczona, czy ograniczona ledwo widocznymi konturami krzyży; w części drugiej, społecznej widzimy gilotynę, dyby, rekwizyty rewolucji. Kiedy to się dzieje? Odnosi się wrażenie, że po rewolucji. Rewolucja jest w tym przedstawieniu jak błyskawica, która przetoczyła się przez scenę. Hrabia Henryk przewidywał jej nieuchronność i rewolucja się spełniła. Przez chwilę tylko widzimy roznamiętniony tłum. Inscenizator oszczędza nam widoku rewolucji w wydaniu krwawym. Może wbrew Krasińskiemu, ale w zgodzie chyba z naszymi doświadczeniami i naszą rzeczywistością historyczną. Dyby, w które mieli być zakuci obrońcy okopów św. Trójcy, są jedynie symbolem, o wiele bardziej rekwizytem, niż dokumentem historycznym. Więc po naszej rewolucji, po rewolucji, która się przetoczyła przez nasz kraj.
W tej sytuacji istotne - i to nas najbardziej interesuje w utworze Krasińskiego - jest to, co się dzieje po rewolucji. Główny akcent położył więc Okopiński na rozmowie Hrabiego Henryka z Pankracym, intelektualnym wodzem rewolucji, jej mózgiem i sumieniem. Ta rozmowa, raczej wielka rozprawa, jest jakby intelektualnym wykładnikiem nieustającego zmagania dobra ze złem, sił jasnych z mrocznymi. Nie pojedynek tylko na argumenty między rewolucją a postawą zachowawczą, lecz równocześnie chęć pozyskania poety dla myśli, reprezentującej szerokie horyzonty, otwierającej je dla świata. Przedstawienie nasyca się w ten sposób treściami współczesnymi, uogólnia się wymowa dramatu, zawierającego przecież wielki, pojemny, a zarazem genialny schemat egzystencji współczesnej, jej problematyki, dążeń indywidualnych i społecznych, nieuchronnych konfliktów i odpowiedzialności. Ta rozmowa pełna napięcia, prowadzona przez Pankracego ze stanowiska człowieka, poczuwającego się do odpowiedzialności za świątynie ogranicza się do szermierki słownej. Jest również wyrazem troski o przyszłość, jest jakby motywacją wyboru, zarówno już dokonanego jak i ciągle co dzień dokonującego się. Nietrudno znaleźć we współczesności oparcie dla takiej właśnie postawy Pankracego i dla jego ucieczki przed dogmatyzmem Leonarda, przed jego urzeczeniem samą praktyką, przed diabelskimi podszeptami.
Wbrew niejako swoim skłonnościom Okopiński stworzył spektakl prawie ascetyczny, redukując teatralność do minimum. I w owych decyzjach formalnych również włączył się w nurt dyskusji o "Nie-boskiej", występując niejako przeciw wielkiemu teatrowi, stworzonemu przez Konrada Swinarskiego w jego krakowskiej inscenizacji sprzed ośmiu lat.
Formalna skromność i oszczędność nie ułatwia recepcji utworu. Myślę, że w jakiś sposób pomniejsza nawet atrakcyjność przedstawienia. Ale niewątpliwym zyskiem jest to, że Okopiński zbliżył "Nie-boską" do naszych czasów i naszych problemów, że nie zamulając widzowi mózgu zmusza go do samodzielnego myślenia po wyjściu z teatru. A na tym chyba polega funkcja teatru.
*
Równocześnie Teatr Wybrzeże, wyróżniający się wśród innych scen polskich odkrywczością repertuarową wystawił "Nieprzyjaciela" Juliena Greena. Jest to rzecz utrzymana w niewielkiej, kameralnej skali, świetnie, koncertowo wręcz zagrana. Napiszę o tym innym razem. No i jakże w tych warunkach uginać się przed autorytetem teatrów stołecznych?