Artykuły

Nieudany finał

"Ernani" z Opery Bałtyckiej w Gdańsku na XI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Recenzja Katarzyny Kaczór z Expressu Bydgoskiego.

A miało być tak dramatycznie na koniec... "Ernani" Giuseppe Verdiego w zapowiedziach dyrektora Sławomira Pietrasa urósł do rangi opery genialnej, arcywłoskiej. Tymczasem zobaczyłam coś nie do końca określonego, dzieło bez wyrazu. Arcywłoskość - tak, ale zniknął gdzieś ten geniusz.

Podobno do "Ernaniego" potrzeba czterech wielkich śpiewaków. Z "takimi sobie" wokalistami nie uda się wytworzyć nastroju grozy, nienawiści, krwawej zemsty.

Mroczna opowieść o zdrajcach knujących spisek przeciwko królowi śmiertelnie nudziła. Niewiele było momentów, w których widzowie wstrzymywali oddech, a jeśli były, to tylko dzięki obecności znakomitego Carlosa, którego wykreował Leszek Skrla i dzięki Elwirze - Annie Cymmerman. Leszek Skrla naprawdę śpiewał, naprawdę grał. I znów ogarnęło mnie przerażenie: jak Elwira mogła zdecydować się na flegmatycznego, papierowego Ernaniego. Operowe bohaterki są doprawdy nieprzewidywalne.

Carlos był niezrównany. Dosyć dobrze wypadł także de Silva - Marian Kępczyński.

Niestety, najmniej podobał mi się tytułowy bohater - Ernani, Maciej Komandera. Przez pierwsze półtorej godziny nie zmienił ani razu wyrazu twarzy, lekko uśmiechnął się dopiero w czasie ślubu z Elwirą. Jego tekst: jestem okrutnym zbójnikiem, morduję ludzi itd. - wprost porażał brakiem emocji. Kiedy Ernani został ukryty przez de Silvę w ogromnej szufladzie, odetchnęłam z ulgą. Maciej Komandera pokazał ładne, mocne górne dźwięki i to go jako tenora ratowało, ale cały czas miałam wrażenie, że się dusi. Być może wynika to z faktu, że śpiewak ma nietypową, raczej niemiłą dla mojego ucha barwę głosu.

Anna Cymmerman zaprezentowała doskonałą technikę wokalną, a tak przy okazji, świetnie wyglądała. Nie miała sobie godnego partnera - kochanka. Duety z Carlosem zachwycające, ż Ernanim tylko dobre.

Na uwagę zasługują wystąpienia chóru. Było ich kilka. W pierwszym bardzo dobre wejście silnej, męskiej grupy.

Uznanie należy się także orkiestrze Opery Bałtyckiej, którą z ogniem poprowadził Janusz Przybylski. Właściwie "Ernani" składa się jakby z kilku numerów, a w każdym trzeba pokazać inne emocje. Raz się to udaje, a raz nie. Ta wersja nie jest chyba najlepszą z możliwych. Sławomir Pietras wspomniał, że na scenie zobaczymy artystów z różnych teatrów, czyli nie "z jednego domu". Podobno to w niczym nie przeszkadza. W tym konkretnym przypadku jednak coś w tej rodzinie nie zaiskrzyło.

Scenografia nie bardzo pomagała w odbiorze. Większość sceny zajęta była przez pancerną "szafę", która raz była bramą, raz szufladą dla Ernaniego i jeszcze pałacem królewskim. Jakby tego wszystkiego było mało, gdańską produkcję, na sam koniec pogrążył chochlik w tłumaczeniu tekstu. Jedno zabawnie przestawione słowo sprawiło, że krwawy, dramatyczna finał przewidziany w librettcie i w partyturze zamienił się niemalże w kabaret, uwaga, cytuję: "Musisz szyć i mnie

kochać". I to prychnięcie połowy sali na zakończenie.

Po tak dobrym początku, środku i dalszych częściach festiwalu, nie spodziewałam się aż tak nieudanego finału.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji