Nieboska komedia
TRZEBA mieć odwagę, by zmierzyć się z tym arcydziełem polskiej literatury, by udźwignąć jego problematykę i ciężar jego pytań. Teatr Polski w Bydgoszczy miał tę odwagę i to mu należy zapisać na dobro.
Inscenizacja Zygmunta Wojdana jest oszczędna w swojej teatralności. Próżno tu szukać tłumów, rozbuchanych scen zbiorowych, urody rewolucji czy szpetoty obozu arystokracji. Wszystko co jest blichtrem i magią teatralną jest tu nieobecne. Można by nawet powiedzieć: nie ma rewolucji, nie ma arystokratów, nie ma w ogóle żywiołu. Wszystkie te siły są jedynie zamarkowane symbolicznie, tyle ile trzeba żeby wyszła na ich tle sprawa. Jest nią walka - dysputa, starcie światopoglądowe? - dwu przywódców, dwu osobowości nieprzeciętnych, naznaczonych szczególnymi piętnami.
Jeden jest wypalony od wewnątrz, zimny i egoistyczny; broni spraw świata przegranego i odchodzącego i tylko w tym jednym - ostatecznym wyżyciu się we władzy choćby i na krótko przed śmiercią (wszystko inne już miał) - widzi sens trwania przy życiu. To hrabia Henryk, poeta, arystokrata, reprezentant klasy historycznie skazanej na przegraną. Drugi - nie potrafi wierzyć w żywot ideałów w imię których burzy zastany ład, w imię których dokonuje rewolucji. Nie wierzy w to co nastąpi potem, kiedy trzeba będzie - po zburzeniu - budować. Za słaby, nie dorósł, zmęczony?
Czy też może gardzi swoimi tak, jak swoimi gardzi hrabia Henryk? Ten Pankracy bydgoski pomyślany jest jako człowiek wątpiący w siebie i swoje dzieło, dręczony napięciami i ciśnieniami chwil na miarę dziejów, przemęczony. Koncepcja to interesująca, ale chyba - przynajmniej na spektaklu, który oglądałam - niewygrana do końca przez aktora (Zbigniew Mamont), zbyt jednostajnie znużonego czy też zbyt monotonnie pewnego siebie. Więc jaka jest w końcu ta "Nie-boska" w Bydgoszczy? Najkrócej: interesująco zaplanowana, słusznie skoncentrowana na dyskusji dwu protagonistów, trafnie rezygnująca z ambicji grandspektaklu (aczkolwiek gra się tu wszystkie bez wyjątku wątki tekstu, i - co zawsze jest w wypadku tego typu dzieła tylko plusem - dyskusyjna).
Dlaczego np. Henryk - czysto, dynamicznie i z wielkopańskim wdziękiem grany przez Czesława Stopkę - nie ma samowiedzy ironicznej, jak u Krasińskiego? Dlaczego Pankracy dysponujący lepszymi argumentami merytorycznymi i psychologicznymi wypada blado i nijako? Dlaczego właściwie - w tym spektaklu - fascynuje go tak hrabia Henryk? I najważniejsze - dlaczego Pankracy ginie? Krasiński poraża go potęgą Chrystusa; Krasiński był wierzący, a inscenizacja bydgoska sugeruje (ma prawo), że, jak pisze inscenizator w programie: "na niebie pod którym umiera Pankracy, nie ma Chrystusa mściciela". Krasiński zabił Pankracego "od środka", w jego własnym indywidualnym świecie..." Śmierć na skutek wylewu do mózgu, zawału serca, porażenia, śmierć przemęczonego podlegającego stresom wodza, człowieka czynu? A może - śmierć kogoś kto stracił rację istnienia, bo zabrakło mu uosobienia swojej kontrracji.
Pankracy umiera krótko po otrzymaniu wiadomości o śmierci hrabiego Henryka. Odtwórca roli Pankracego w Bydgoszczy zaciemnia nieco ten problem, nie ukazał wątpliwości swego bohatera. Dlaczego więc Pankracy zginął, co go zabiło? Aktorsko jest to spektakl dosyć wyrównany. Poza kreacją Czesława Stopki (dyskusyjną, lecz czystą i dużej próby) bardzo interesujące postacie zaproponowali: Stanisław Iżyłowski jako Orcio, który przejrzał na wylot Ojca; Andrzej Prus - bardzo dobry, młodzieńczy, naiwnie drapieżny Leonard, zafascynowany Pankracym, bez niego chyba bezradny oraz niezawodny w Bydgoszczy - Stefan Kwiatkowski grający tu kilka postaci. Triumf czy klęska teatru? Myślę, że każdy widz odbierze tę "Nie-boską" - inaczej; jej percepcję określi światopogląd, stopień wrażliwości moralnej, zaangażowania społecznego, estetyczny smak. I myślę też, że zawsze warto podejmować tego rodzaju ryzyko.