Nieboska komedia
No więc nareszcie wydarzenie. Nareszcie znowu było się w teatrze, chociaż przecież często się do teatru chodzi. Hanuszkiewicz dostał dużą scenę Teatru Narodowego, rozporządza olbrzymim zespołem aktorskim dwu połączonych teatrów (Powszechnego i Narodowego) - i znakomicie wykorzystał tę szansę, dając fascynujące przedstawienie "NIEBOSKIEJ KOMEDII'' Krasińskiego.
JEST więc właśnie to: fascynacja, przecie wszystkim poprzez teatralizację, ale także przez aktorstwo: Zofii Kucówny (Żona), Adama Hanuszkiewicza (Mąż - Hrabia Henryk) i Mariusza Dmochowskiego (Pankracy). Piszę to sprawozdanie na gorąco, bezpośrednio po przedstawieniu, będą to więc raczej impresje luźne niż usystematyzowane sądy krytyczne dające jakąś syntezę całosci. Ale już nawet tak właśnie, na gorąco można zanotować pierwsze uwagi ogólne. Otóż stała się rzecz zdumiewająca: Hanuszkiewicz, który w swej dotychczasowej praktyce raczej dość swobodnie poczynał sobie z każdym realizowanym tekstem (zawsze były to adaptacje, niezależnie od tego, czy wystawiał utwór napisany na scenę czy prozę) - w wypadku "Nieboskiej" nie tylko zachował niemal cały tekst (usunął tylko jedną całą scenę - w szałasie Przechrztów, dokonując i w innych scenach nieznacznych tylko określeń), ale starał się iść wiernie tropem myśli poety i przekazać ideę utworu w sposób jak najbardziej czytelny a jednocześnie jak najbardziej sugestywny właśnie poprzez bogato rozbudowane środki inscenizacji i przekazu aktorskiego. Trzy były po wojnie realizacje sceniczne "Nieboskiej". Bogdan Korzeniewski chciał przekazać to dzieło jako "dramat myśli" w oderwaniu od realiów rewolucyjnych, poszedł przy tym w rozwiązaniu za Schillerem, który zwycięskim wodzem rewolucji czyni fanatyka Leonarda. Po łódzkim spektaklu Korzeniewskiego (1959) wystawił "Nieboską" w Poznaniu (1964) Jerzy Kreczmar który chciał "rozwinąć motyw klęski wodza oderwanego od mas", co dotyczyło zarówno wodza obozu rewolucjonistów Pankracego jak i wodza skazanego na zagładę świata Hrabiego Henryka. Trzeci powojenny realizator "Nieboskiej" Konrad Swinarski (Kraków 1965) rozgrywa dramat rewolucji i wodzostwa w nadrzędnym planie walki przy czym duży nacisk położył na teatralizację dzieła. Każdy z wymienionych twórców teatralnych bardzo jednak swobodnie gospodarował materiałem oryginału kreśląc, przestawiając, wplatając inne teksty Krasińskiego.
Co można było odczytać z fascynującego przedstawienia Hanuszkiewicza po jego jednorazowym obejrzeniu? W przeddzień premiery w wywiadzie dla PAP powiedział:
"Dla mnie "Nieboska komedia", to poemat o rodzeniu się nowej warstwy społecznej i zrzucaniu starej skorupy. Jest to proces organiczny w chaosie przemian w którym odchodzi stara warstwa a w trudzie i krwi rodzi się nowa (...) Chciałbym w tej inscenizacji utrwalić ślad mojego stosunku do literatury, do teatru, do świata, który nas otacza"
Nie próbujmy jednak szukać tego śladu. Po raz pierwszy chyba Hanuszkiewicz podporządkował swą dynamiczną i krnąbrną, indywidualność wystawianemu twórcy. I również zacytowane tu pierwsze, publicystyczne określenia "Nieboskiej" nie znajdują pokrycia w przedstawieniu. Wierność wobec tekstu i autora oznaczała z góry uwikłanie się w liczne sprzeczności. Z niektórymi poradził sobie inscenizator, ale pozostała ta najważniejsza: ideowa pointe'a dzieła.
MARIUSZ DMOCHOWSKI od pierwszych scen buduje swego Pankracego z jednolitego, mocnego kruszcu, rośnie ten Pankracy, potężnieje ze sceny na scenę tylko w pierwszej scenie drugiej części (przedstawienie ma nie trzy - jak oryginał - lecz dwie części; sprawa Męża - poety i sprawa Hrabiego Henryka) reżyser pozostawia mu to ważne wyznanie, rzucone pod adresem krzyczących tłumów: "Czy choć jeden zrozumiał myśli moje? pojął koniec drogi, u początku której hałasuje?" Poza tym wszystkie inne kwestie, ujawniające jakieś wewnętrzne konflikty czy rozterki Pankracego, jego krytyczny stosunek do obozu rewolucji, jego wątpliwości - zostały usunięte lub mocno wyciszone i kiedy wreszcie następuje ta wielka, najważniejsza scena - spotkanie wodzów obu obozów - wiadomo te nie będzie żadnego wzajemnego przenikania się wzajemnego "zatruwania się", podważania racji przeciwnika - w kontekście przedziwnego ciążenia obu ku sobie wzajemnego przeciągania. Krasiński pozostawia taką możliwość, wyraźnie ją sugeruje i przez tekst i przez didaskalia.
U Hanuszkiewicza inaczej: - nie ma wstępnego toastu, nie ma żadnych prób zbliżeń, od początku jest skrywana wrogość, niekiedy chłód, a przez cały czas - mimo "kuszenia" Hrabiego Henryka przez Pankracego - obustronna świadomość tego, że żaden kompromis i żadne zbliżenie nie jest tu możliwe.
Potem jeszcze - już po samobójczej śmierci Henryka (której się nie pokazuje, a jedynie wie się o niej z późniejszej relacji), w rozmowie z Leonardem Pankracy - Dmochowskiego mówi jak mądry, dalekowzroczny wódz zwycięskiej rewolucji - z siłą i wiarą o jej pomyślnych perspektywach i jak w tym kontekście odebrać zgodne z tekstem Krasińskiego zakończenie: ukazanie się Henrykowi postaci Chrystusa przychodzącego na Sąd Ostateczny? Ani Hanuszkiewicz ani Dmochowski nie tyko nic nie zrobili, żeby do tej sceny doprowadzić, ale wręcz przeciwnie - zrobili wszystko by takie właśnie zakończenie było absurdalne.
A więc rewolucja bez wodza: Leonard skompromitowany, Pankracy porażony widokiem Sędziego Najwyższego ginie ze słowami "Galileae vicisti!"
A może szukać rozwiązania "w planie poezji"? Hanuszkiewicz wyraźnie tę warstwę eksponuje w przedstawieniu. Czy lepiej: tę sprawę. Rewolucja potrzebuje poetów.
Pankracy o tym wie, kiedy mówi do Leonarda: "Ja go chcę widzieć... przeciągnąć na naszą stronę". A na krytyczną uwagę Leonarda - "Zabity arystokrata" - odpowiada: "Ale poeta zarazem". Znacznie wcześniej przewidział to i wiedział o tym Hrabia Henryka który zwiedzając w nocy obóz rewolucjonistów mówi do Przechrzty nieco ironicznie: "Poezja to wszystko ozłoci kiedyś". A jednak to "ozłacanie" kusi go jako poetę bo podczas tej samej wędrówki mówi później: "Boże, daj mi potęgę której nie odmawiałaś mi niegdyś - a w jedno słowo zamknę świat ten nowy ogromny - on siebie sam nie pojmuje. Lecz to słowo moje będzie poezją całej przyszłości".
Oto pierwszy poeta w literaturze światowej, który - jak się to zwykło pisać "mimo uwarunkowań klasowych" - nie tylko zrozumiał nieodwracalność i prawidłowość nieuniknionych procesów historycznych, w tym przede wszystkim zwycięskiej rewolucji proletariackiej, jaka miała przyjść za lat kilkadziesiąt, ale który ukierunkował poezję tego odległego przecież jeszcze czasu.
Pankracy ogarnia go i przenika, gra wiec w scenie "Kuszenia" na tej strunie poezji, wyznając ("na boku") w kulminacyjnej scenie rozmowy z Hrabią Henrykiem: "Zagiąłem palec popod serce jego - trafiłem do nerwu poezji". Ale ta rewolucja - w odróżnieniu od tylu przecież innych - rewolucja z poetyckiej wyobraźni poety nie będzie miała swego arystokratycznego barda; zginie, bo musi zginąć - nie tylko jako "symbol odchodzącej klasy", ale dlatego, że już w części pierwszej dzieła wie, iż "Bóg się z modlitw a szatan z przekleństw śmieje", już w pierwszej części wyznaje, iż "żadnej żądzy, żadnej wiary, miłości nie ma we mnie - jeno kilka przeczuć krąży w tej pustyni"; dlatego również, że nie ma żadnych złudzeń co do wartości tych, na czele których ma walczyć. Zginie, bo jako poeta potrafił już opiewać tylko świat mu wrogi, nadchodzący, który miał zmiażdżyć jego i jego świat, woła więc: "Poezjo, bądź mi przeklęta jako ja będę na wieki".
ROZROSŁY się te impresje, dywagacje i medytacje, a tu jeszcze ani słowa o budowaniu i prowadzeniu przedstawienia, o komponowaniu (znowu to jedyne określenie: fascynującym) poszczególnych scen, o dużej dynamice scen zbiorowych jak również o aktorstwie, o muzyce, która była równorzędnym obok słowa - w wielu scenach - komponentem spektaklu, o scenografii. Może będzie okazja o tym i innych jeszcze sprawach tego wybitnego przedstawienia napisać po jego powtórnym obejrzeniu.