Niebo i piekło rewolucji
"NIEBOSKA komedia" po raz pierwszy w Warszawie po wojnie. Nareszcie. Trzeba było bez mała ćwierci wieku, aby pozbyć się podejrzeń o reakcyjność tego wspaniałego utworu. W umacnianiu tych podejrzeń zresztą twórczą rolę odegrali niektórzy krytycy. Dziwna to jednak reakcyjność dramatu, który przed wojną w inscenizacji Leona Schillera mógł stać się rewolucyjnym wezwaniem teatralnym. Wezwaniem, przed którym zadrżały władze i burżuazyjna opinia publiczna. To prawda, że dziś w kraju, który przeszedł już rewolucję i to inaczej niż to sobie wyobrażał Krasiński, "Nieboska komedia" straciła swój ładunek wybuchowy, nie ma szans - i potrzeby - aby porywała publiczność do czynu. Ale pozostała dziełem o zdumiewającej przenikliwości i niezwykłych walorach literackich i teatralnych.
Krasiński miał 21 lat, kiedy zaczynał pisać "Nieboską". Mój Boże, jak szybko dojrzewali wtedy poeci! I napisał najlepsze dzieło swego życia. W rozległości perspektyw dziejowych jedyne w ówczesnej dramatycznej literaturze polskiej. Czy Hrabia Zygmunt był reakcjonistą? Z pewnością tak. Wiemy to dobrze z historii literatury i z jego biografii politycznej. Odczytać to możemy także z "Nieboskiej". Przerażony rewolucją, widział ją jako katastroficzną, apokaliptyczną wizję. Zagładę swej klasy uważał za koniec świata. Żadnego wyjścia - chyba tylko interwencja Pana Boga wyrażona w słynnym końcowym okrzyku Pankracego: Galilaee vicisti! Ale równocześnie Krasiński widział z niesłychaną bystrością nieuchronność rewolucji, jej żelazne racje, jej podstawy tkwiące w walce klasowej. A także bezlitośnie patrzył na swoją klasę, która jak "spróchniałe drzewo" musi się rozpaść. Zasłużyła sobie na to. W starciu dwu obozów - arystokracji i rewolucji, Hrabiego Henryka i Pankracego racje są po obydwu stronach. Niezależnie od intencji autora - słuszność dziś przyznajemy Pankracemu, choć to fałszywy wódz rewolucji, ale jednak rewolucji.
"Nieboska komedia" utkana jest z epiki, liryki i scen dramatycznych, z paroma wyjątkami niezmiernie lakonicznych, skondensowanych, punktowanych niby black outy. Ma wiele niedomówień, sprzeczności, niekonsekwencji. Z tego materiału - ale materiału doskonałego - teatr dopiero tworzy sztukę na scenie. Może z niego zrobić przedstawienie bardzo reakcyjne lub bardzo rewolucyjne - i takie, i takie bywały w przeszłości. Adam Hanuszkiewicz w swej inscenizacji wybrał jakby drogę środkową. Maksymalnie pozostał wierny tekstowi, niczego nie naciągał na siłę. Wydaje się to nawet wbrew jego temperamentowi inscenizacyjnemu. Widocznie podziałały hamująco szanowne mury Teatru Narodowego. Być może nawet spotka się z zarzutami - ale nie z mojej strony - zbytniego tradycjonalizmu, za małej "nowoczesności" i odkrywczości w tym przedstawieniu. Sądzę jednak, że Hanuszkiewicz cały wysiłek swej bogatej wyobraźni inscenizacyjnej skierował na połączenie różnych ułamkowych części utworu w jednolitą całość i na nadanie im i jej najbardziej wyrazistego kształtu teatralnego.
Przedstawienie ma epicki tok i ciągłość. Od razu pierwszy ton poddaje urzekająca melodia i czystość głosu IRENY EICHLERÓWNY, która wypowiada poetycką prozę prologów do obu części. W pierwszej części znać starania dostosowania melodramatu rodzinnego i tragikomedii fałszywej poezji do monumentalnych ram całego przestawienia. Zachowana jest romantyczna poetyka duchów i zjaw, a poszczególne sceny dobrze, a nieraz świetnie łączą się z sobą i z siebie wynikają. Tak np. znakomite jest przejście od śmierci Żony do ukazania się jej zjawy. Mocne wrażenie robi też scena w domu wariatów. ADAM HANUSZKIEWICZ jest w tej części zimny - bo taki ma być Hrabia Henryk - i trochę bezbarwny. Więcej kolorów nabierze dopiero w części drugiej, społecznej, politycznej. ZOFIA KUCÓWNA bardzo pięknie gra Żonę, jej prostą poczciwość i zbałamucenie; potem obłąkanie pokazuje dyskretnie a przejmująco. Szkoda, że jako zjawa mówi przez głośnik zniekształcający całkowicie głos. Rolę Orcia po raz pierwszy w dziejach teatralnyc "Nieboskiej komedii" gra aktor, a nie aktorka - ANDRZEJ NARDELLI. Jest to debiut, którego można tylko pogratulować. Nie często młody aktor ma możliwość tak znaczącego startu. Stanął do niego wyposażony w talent i zasób podstawowych umiejętności. Powściągliwy w środkach wyrazu, czysto i z ujmującą delikatnością pokazuje chorobę i poetyckie szaleństwo niewidomego syna Hrabiego Henryka.
W drugiej części bohaterem staje się Pankracy - Mariusz Dmochowski, bez tradycyjnej w tej roli brody i łysiny. Ma siłę przekonania o słuszności rewolucji i bezwzględność jej dyktatora. W kluczowej rozmowie z Hrabią Henrykiem - Hanuszkiewiczem ścierają się z sobą dwie mocne postawy historyczne - i aktorskie. Poza tym jest tłum, w którym roztapia się także fanatyczny rewolucjonista Leonard (Czesław Jaroszyński w tej roli nie zdołał w sposób wyraźniejszy zaznaczyć swej obecności). Hrabia Henryk jak Dante w "Boskiej komedii" wędruje przez czyściec i piekło-rewolucji. To najpierw rewolucja brutalna i okrutna. Jej brutalność i okrucieństwo w "Nieboskiej" równa się brutalności i okrucieństwu obalanego ustroju. Wynika z głodu chleba i wolności. Sceny z chłopami, rzemieślnikami, lokajami, rzeźnikami mają mocną wymowę, ale rzucone są trochę na żywioł, zbyt chaotyczne i tłumne, brak im klarownej kompozycji. Przy tym nieraz dykcja zawodzi i słowa giną w krzyku. A potem piekło i zwyrodnienie. Sąd ostateczny. Sabat czarownic i czarna msza. Święcenie noży i religijny kult dziewczyny (Ewa Pokas) rozpiętej na krzyżu-szubienicy. Fanatyzm. Opętanie. Rewolucja kulturalna. Te sceny grają celnie rozłożonymi efektami. To samo można powiedzieć o Okopach Świętej Trójcy.
Końcowe "Zwycięstwo Galilejczyka" brzmi w teatrze zawsze niespodziewanie, zjawia się jak wprowadzający porządek bóg w starożytnej tragedii. Komentarze wykazały, że to zakończenie organicznie wiąże się z logiką utworu, jeżeli "Nieboska komedię" traktować jako tragedię heglowską czy chrześcijańską. Ale komentarzy nie można grać na scenie. A wymowa samego tekstu w tej mierze zawodzi. W Teatrze Narodowym Pankracy umiera na zawał serca, z przepracowania, co zresztą na krótko przedtem przygotowuje Leonard: "Po tylu nocach bezsennych powinen byś odpocząć, mistrzu - znać strudzenie na rysach twoich". Pankracy nie zdąży "odkupić dzieła zniszczenia", aby "we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży". Umiera z wizją Chrystusa w dniu ostatecznym. Na scenie jest pusto. Nie ma Leonarda, nie ma tłumu. Tylko na obrotówce przesuwają się szczątki z Okopów Świętej Trójcy i trup Hrabiego Henryka. Takie to jest Zwycięstwo...
W "Nieboskiej komedii" występuje niemal cały ogromny zespół dwu teatrów. W małych rólkach czy jako komparsi w tłumie wszyscy aktorzy ofiarnie ponoszą trud składający się na sukces całości. Przedstawienie podmalowuje muzyka Andrzeja Kurylewicza, która przez cały czas sączy się niepokojąco. Scenografia Mariana Kołodzieja narzuca się trzema wielkimi płatami o charakterze abstrakcyjno-symbolicznym, z wtopionymi w to realistycznymi portretami antenatów. Te ruchome elementy wiszą w scenach dziejących się w domu Hrabiego Henryka. W tle giną inne elementy, które trudno rozróżnić w mroku. Scenografia ma swoją urodę i barokową efektowność, ale wydaje się nazbyt tłoczna i ciężka. A mrok panujący stale na scenie nie dodaje życia temu pięknemu zresztą przedstawieniu.